NOCNY KOWBOJ. Słońce i kokosowe mleko
Amerykańskie kino lat 60. było niezwykle ikonotwórcze. Było świadectwem czasów, żywo reagowało na otaczające wydarzenia, włączało się w polityczno-społeczny dyskurs, stawało po którejś ze stron. Było obyczajowo odważne, prawdziwie szczere i pozbawione kalkulacji. Powstawały filmy, które z czasem stawały się symbolami. Ówczesne wspaniałe plakaty były nośnikami wielu znaczeń. Dopiero gdzieś na trzecim planie chodziło o promocję filmu i nazwisk jego twórców. Od razu przypomina mi się plakat do Swobodnego jeźdźca, w którym przede wszystkim chodziło o wyrażenie postawy życiowej, tej duchowej „Wolności”, utożsamianej z trójką głównych bohaterów. Pamiętam też o grafice z Absolwenta, chwytającej w swoje ramy większość problemów dojrzewania. Zawsze duże wrażenie robi na mnie plakat 2001: Odysei Kosmicznej, który nie tylko chwytał ogromne artystyczne ambicje Stanleya Kubricka, ale doskonale wpisywał się w klimat zimnowojennego konfliktu o podbój kosmosu.
To prosta kompozycja złożona z dwójki głównych postaci filmu: Joe’ego Bucka (Jon Voight) i Rizza (Dustin Hoffman). Obaj wciśnięci są między obdartą ścianę a słup, co oddaje ich emocjonalny, psychiczny i mentalny stan. To ludzie pobocza, rozczarowani marzyciele. Spoglądają wprost w obiektyw. Zachęcają do konfrontacji? Do weryfikacji opinii? Nie wstydzą się samych siebie, nie zakrywają twarzy. Nie chowają się przed swoimi obserwatorami. W spojrzeniu Rizza dostrzeżemy zagadkową godność. Joe natomiast wzbudza zainteresowanie muskularną sylwetką i nieoczywistą niewieścią postawą. Wygląda jak niewiniątko, które przegrało walkę ze światem. Nie uratuje go nawet kowbojski strój – symbol męskości, siły i odwagi. Paradoksalnie jednak, gdy spogląda w lustro, widzi siebie jako szarmanckiego Paula Newmana.
Obie te postaci pozornie dzieli wszystko. Od wyglądu zewnętrznego po pochodzenie. Joe wychował się w Teksasie, mieszkając z babcią. Jest nieobyty i naiwny. Pracuje jako pomywacz w przydrożnej restauracji. Stara się być nowoczesny, nosząc ze sobą podręczne radyjko. Lubi się ubrać w nieco droższe ciuchy. Na głowie ma kowbojski kapelusz, na grzbiecie profesjonalną kurtkę, a na nogach skórzane, zdobione buty. Joe głęboko wierzy w to, że jest prawdziwie piękny, że jest marzeniem kobiet. Ma być spełnieniem ich seksualnych zachcianek. To przekonanie sprawia, że decyduje się przenieść do Nowego Jorku, gdzie planuje zarabiać jako żigolak. Jego motywacji już nawet nie sposób mierzyć kategorią American Dream. Joe wykracza poza ramy jakiejkolwiek logiki i rozsądku, on od razu nie ma żadnych szans. Jedzie na pożarcie przez wielkie miasto, przez które momentalnie zostanie przemielony i wypluty do rynsztoku.
Tam spotka, kulejącego i chorującego na gruźlicę, Rizza. To kloszard, złodziejaszek i cwaniak, brudas o tłustych, niemytych od tygodni włosach i wiecznym zaroście. Chodzący w znoszonym płaszczu i z nieustannym papierosem w kąciku ust. Osoba, z powodu której przechodzimy na drugą stronę ulicy, by nie dzielić z nią nawet powietrza. Nielegalnie mieszka w przewidzianym do rozbiórki bloku. Rizzo marzy o Miami. To raj na ziemi, do którego jedynie trzeba dojechać, by zaznać wiecznego szczęścia. W jego wyobrażeniu to mityczna kraina sukcesu.
Przyjaźń między Joe’em i Rizzem nie ma zbyt trwałych fundamentów. Trafili na siebie przez przypadek, nie są wobec siebie jakkolwiek zobowiązani. Dopiero pod koniec filmu, gdy jest już zdecydowanie za późno, ich relacja zaczyna stwarzać wrażenie bezinteresownej, nieco bardziej uczciwej. Wcześnie łączy ich głównie bieda. Na nieoczywistym poziomie upodabnia ich natomiast, doświadczony przez obu, brak ojców. Z retrospekcji dowiadujemy się, że Joe wychowany został przez niańczącą go babkę. Przy niej nie mógł nabyć odpowiedniego charakteru, grubej skóry koniecznej, by przetrwać w Teksasie. Nie poznał swojego taty, który mógłby być dla niego autorytetem, kierunkowskazem. O ojcu Rizza dowiadujemy się w znakomitej scenie na cmentarzu. Nie umiał ani pisać ani czytać. Prawdopodobnie był alkoholikiem, który przepił cały swój dobytek, nie zostawiając nic swojemu synowi.
W głosie Rizza opowiadającego o ojcu słychać żal i rozgoryczenie. Nawet nie ma w nim gniewu, raczej niesmak. Przyglądając się napisowi na nagrobku mówi „X, tyle by wystarczyło”. Rizzo najchętniej wymazałby swojego ojca z pamięci. Dobija go na pewno fakt, że powtarza po nim los nieudacznika. Wystarczająco bolesna jest świadomość klęski, którą on sam poniósł. Joe Buck i Rizzo na tym poziomie mają zbliżone biografie. Obaj startowali ze straconej pozycji: pierwszy z nich nie miał od kogo się uczyć, drugi od samego początku otoczony był zepsuciem i degeneracją.
Widać ogromną pracę, jaką włożył w tę rolę amerykański aktor. Jego Rizzo to postać wielowymiarowa, przemyślana do ostatniego szczegółu. Hoffman mówi więc piskliwym głosem z nieregularną dykcją, fizycznie jest zdeformowany, jego włosy są lepkie od potu, a twarz pokryta jest brudem. To jedna z wielkich, totalnych ról tamtego okresu Hollywood. Rizzo to postać sugestywna, ale złożona z wielu niuansów. W tym wszystkim wręcz dojmująco prawdziwa. Z jej usta pada też budująca teza, że ponoć „Dwie rzeczy są niezbędne, żeby podtrzymać życie. Słońce i kokosowe mleko”.
Film Johna Schlesingera dostarcza również jednej z najsłynniejszych scen narkotykowego transu, mogącą konkurować ze znaną sekwencją ze Swobodnego jeźdźca. W Nocnym kowboju wykorzystany jest dynamiczny, teledyskowy montaż. Cała scena utrzymana jest w jaskrawych kolorach lub całkowicie nagrana w agresywnym odcieniu czerwieni. Włączone do filmu są również fragmenty nakręcone w reportażowym stylu. Te ekspresywne środki znakomicie oddają stan umysłów głównych bohaterów.
Podobne wpisy
Nie tylko ta sekwencja zostaje na długo w pamięci po zakończonym seansie. To samo dotyczy doskonale dobranej ścieżki dźwiękowej (w której dominuje harmonijka) i kilkukrotnie wykorzystanej w filmie piosenki Everybody’s Talkin’. Nadają one lekkość dramatycznej fabule filmu Schlesingera. Muzyka sprawia, że Nocny kowboj nabiera znamion ballady czy przypowieści. Pesymizm, którym przesiąknięty jest ten film, gdzieś umyka.
Nocny kowboj to jedno z arcydzieł amerykańskiego kina, choć za reżyserię odpowiadał Anglik. John Schlesinger należał do wielkiego pokolenia twórców z Wysp (m.in. Tony Richardson, Lindsay Anderson i Karel Reisz). Był współautorem kina Młodych Gniewnych powstającego w latach 60. Nocny kowboj nagrodzony został zasłużenie trzema „ciężkimi” Oscarami. Za najlepszy film, najlepszą reżyserię i najlepszy scenariusz adaptowany. Kiedyś Akademia trafiała ze swoimi nagrodami z dużo większą częstotliwością.
korekta: Kornelia Farynowska