DZIWNA PARA, czyli nietypowe FILMOWE DUETY
UWAGA – ranking aż roi się od SPOJLERÓW, więc jak zobaczycie jakiś film, którego nie oglądaliście, odradzam zagłębianie się w lekturę przed seansem danego tytułu.
7. Harvey (1950 r., reż. Henry Koster)
Harvey to niecodzienny mariaż rasowej komedii omyłek z dramatem psychologicznym, spychanym jednakowoż na trzeci plan, albo i dalej. Obraz z 1950 roku dryfuje też mocno w stronę gatunku fantasy. Film opowiada dość smutną historię czterdziestoletniego, pogubionego życiowo, oderwanego od rzeczywistości kawalera, który po śmierci matki zaczął widywać mierzącego 1,90 m królika (!). Z drugiej strony wszystko polukrowane zostało lekkostrawnym komediowym sosem, przywołując skojarzenia z szarżującym Arszenikiem i starymi koronkami. Tytułowy królik Harvey towarzyszy Elwoodowi (James Stewart) w codziennych wizytach w barze, gdzie gawędzą z nowo poznanymi ludźmi i regularnie piją małe co nieco, co każe nam sądzić, że bohater Stewarta nieprzepracowaną traumę po stracie matki próbuje utopić w alkoholu. Elwood, obserwowany z boku, może uchodzić za, kolokwialnie mówiąc – wariata, wszak nosi w ręku kapelusz Harveya z wyciętymi na uszy dziurami, a James Stewart w sugestywny sposób odgrywa obecność u swego boku niewidzialnego przyjaciela, rozmawiając z powietrzem. Z biegiem fabuły okazuje się jednak, że Harvey jest bytem przechodnim, tzw. pukiem (ang. pooke), i może stawać się widocznym dla wybranych osób. Wspomina o nim siostra głównego bohatera, starająca się wyprzeć istnienie Harveya i dziwne zachowanie brata z tym związane. Harveya widzi też dyrektor szpitala psychiatrycznego, z którym nawet przez moment Harvey chce zostać na stałe. Nie jest wyjaśnione (i dobrze), w jaki sposób powstał obraz olejny, na którym malarz uwiecznił Elwooda i jego długouchego przyjaciela – czy malarz widział Harveya, czy jego wizerunek na obrazie powstał na podstawie instrukcji przekazanych przez Elwooda? Tak czy inaczej, królik widniejący na obrazie to jedyny raz, gdy my jako widzowie możemy go zobaczyć; czy tak jednak wygląda w rzeczywistości, nie wiadomo. Wiadomo za to, że na każdego, z kim Harvey przebywa, wielki królik ma pozytywny, wręcz zbawienny wpływ. W galerii filmu Harvey na IMDb widnieją zdjęcie promocyjne Jamesa Stewarta z cieniem wielkiego królika rzucanym na ścianę oraz Jamesa Stewarta z wielkim królikiem siedzącym obok niego – obydwa zdjęcia podpisane James Stewart and Harvey in Harvey; w samym filmie nie ma jednak żadnego ujęcia, na którym widzielibyśmy królika Harveya pod jakąkolwiek inną postacią niż wersja namalowana na wspomnianym wyżej obrazie olejnym. W roku 1972 powstała telewizyjna kontynuacja Harveya, z 64-letnim Jamesem Stewartem ponownie wcielającym się w rolę Elwooda.
6. Cast Away: Poza światem (2000 r., reż. Robert Zemeckis)
Już w przypadku Piekła na Pacyfiku z 1968 roku, spektaklu dwóch tylko aktorów (Lee Marvin i Toshirō Mifune), trudno mi było chwilami znieść kolejne milczące sceny lub tylko zdawkowe próby porozumienia się antagonistów. Oczywiste więc było, że żaden widz nie wytrzyma godzinnego pobytu na wyspie z jednym tylko aktorem na ekranie, choćby to miał być sam Tom Hanks, świeżo po zdobyciu drugiego Oscara w karierze. A taki był właśnie zamysł Cast Away – opowiedzieć o kilkuletnim odosobnieniu jednego tylko człowieka. Jak zatem wybrnąć z tej opowieści o Robinie Crusoe pozbawionym towarzystwa Piętaszka? Czy Tom Hanks ma mówić sam do siebie, czy może wykorzystać voice-over i będziemy słyszeć, co sobie Chuck Noland myśli? Obydwie wersje były zbyt prostym, a wręcz prostackim rozwiązaniem dla reżysera takiego kalibru, jak twórca Powrotu do przyszłości i Forresta Gumpa. Do kogoś Hanks mówić musiał i padło na… piłkę. Wyobraźmy sobie zatem, jak na etapie scenariusza mogła wyglądać relacja między Chuckiem Nolandem a Wilsonem. Oto piłka z twarzą namalowaną krwią bohatera – to przecież brzmi jak jakaś fabuła filmu Tromy czy innego Bad Taste, prawda? Zostanie ona przyjacielem, spowiednikiem i pomocnikiem głównego bohatera, stanowiąc jednocześnie platformę do komunikacji Chucka Nolanda z widzami, dzięki której będą mogli na bieżąco śledzić, co mu w duszy gra, jaki jest jego stan psychiczny i plany na przyszłość. No i nie będzie krępującej ciszy przez dobrą godzinę. Scenarzysta William Broyles Jr. musiał postawić wszystko na jedną kartę; gadanie do piłki albo widzowie wyśmieją, albo kupią i pokochają. Ryzyko opłaciło się, Wilson się sprawdził, i to jak! Scena, w której bezsilny, wyczerpany Chuck wykrzykuje rozpaczliwym głosem “Wilson, I’m sorry!” za coraz dalej odpływającym przyjacielem za każdym razem ściska mi gardło ze wzruszenia. Piłka nie tylko zadziałała jako doskonały środek budujący narrację filmu, element humorystyczny, zmniejszający nieco ciężar – jak by nie patrzeć – dramatycznej historii, ale też stała się częścią jednego z najbardziej pamiętnych i niecodziennych duetów w historii kina, przebojem zapisując się w popkulturze.
5. Podziemny krąg (1999 r., reż. David Fincher)
Rok 1999 przyniósł dwa filmy, których finał wywracał do góry nogami całą fabułę, a widzowie musieli z podłogi zbierać opadłe z wrażenia szczęki. Pierwszym był Szósty zmysł, drugim właśnie Podziemny krąg. Te dwa tytuły różniły konwencja i tempo opowieści; ten pierwszy stonowany, kameralny, chwytający za serce, drugi – anarchizujący, zwariowany, pędzący na złamanie karku i kopiący po jajach. Obydwa filmy łączyło zaś to, że widzowie na całym świecie – z wiadomych powodów – wybierali się na drugi seans. Już nigdy potem żadnemu reżyserowi nie udały się podobnego kalibru twisty fabularne (choć trzeba w tym miejscu oddać sprawiedliwość powstałemu pięć lat wcześniej dramatowi psychologicznemu Czysta formalność Giuseppe Tornatorego z Romanem Polańskim i Gérardem Depardieu, który mógł stanowić sporą inspirację dla przywołanych tytułów). Reasumując, rok 1999 był dla kina przełomowy nie tylko za sprawą wizjonerskiego i nowatorskiego pod względem efektów specjalnych Matrixa, ale i zaskakujących arcydzieł Shyamalana i Finchera. W jaki sposób twórca Obcego 3 sprawił, że duet Narrator-Tyler Durden przeszedł do historii kina? Narrator (Edward Norton), którego ja wolę nazywać Jack, oraz Tyler Durden (Brad Pitt) to dwie strony tej samej monety. Jack to znudzony korpożyciem everyman, szukający sensu życia w rozmowach z ludźmi chorymi na raka, cierpiący na chroniczną bezsenność, zamknięty w sobie cichy szarak, taki amerykański przeciętny Kowalski. Tyler Durden, czyli alter ego Jacka, stanowi jego przeciwieństwo i dopełnienie, odważnie robi to, o czym Jack tylko w głębi duszy myśli. Durden jest pewny siebie, pyszałkowaty, zadziorny, pełen życia i wigoru oraz nienawiści do aktualnego porządku świata, no i pełen szalonych pomysłów na jego rewizję, np. produkowanie mydła z tłuszczu skradzionego z kliniki liposukcji. Ze zderzenia tych dwóch osobowości na świat przychodzi tytułowy Fight Club, o którym nie wolno rozmawiać i gdzie podobni Jackowi zagubieni w rzeczywistości yuppies mogą poszukać sensu życia w okładaniu się po gębach. Bardzo ciekawie ukazano na ekranie dwóch współistniejących bohaterów, z których jeden był widoczny tylko dla oczu drugiego. Za każdym razem, gdy jeden mówi coś do innych postaci, ten drugi stoi obok lub gdzieś z tyłu, ustępując pola dominującej aktualnie osobowości. Dlatego właśnie tak istotną sceną filmu jest moment brutalnego pobicia przez Jacka blondyna granego przez Jareda Leto. To właśnie w tym momencie stoicyzm Jacka i szaleństwo Tylera zaczynają się przenikać i stapiać w jedną, zdecydowaną postawę, a jednocześnie Jack zaczyna tracić panowanie nad swoimi / Tylera działaniami. Przestaje zupełnie odróżniać sen od rzeczywistości, wyobrażenia od realnych działań. Najciekawszym aspektem Podziemnego kręgu, poza manifestem pokolenia IKEA, które nie miało swojej wielkiej wojny, jest oczywiście piorunujący finał, gdzie Tyler Durden wymyka się ostatecznie spod kontroli Jacka, a ten zaczyna odkrywać szokującą prawdę, że są oni jedną i tą samą osobą. Podczas gdy Tyler Durden posuwa się w swoich anarchistycznych zapędach do podłożenia bomb pod wieżowce korporacji, Jack… nie jest do końca przekonany do takich metod naprawy świata. I dopiero samobójczy (choć nieefektywny, jak się okazuje) strzał z pistoletu we własne usta uwalnia Jacka od jego szalonego alter ego. Niekontrolowana jazda bez trzymanki kończy się, Tyler Durden, wypuszczając dym z ust, pada martwy na podłogę, a w tle (przy akompaniamencie piosenki Pixies Where is my mind?) upadają wysadzone w powietrze wieżowce. Jack (a czy miał inne wyjście?) wydaje się pogodzony ze swoim życiem i miejscem w świecie. Znamiennym jest fakt, że film kończy się niezwłocznie po śmierci Tylera Durdena, jakby reżyser chciał dać nam do zrozumienia, że Jack bez Tylera to cholernie nudna i nieinteresująca widzów postać; jak mawiał sam Jack na początku filmu – kopia z kopii z kopii…
4. Szósty zmysł (1999 r., reż. M. Night Shyamalan)
Dziwna para w składzie Bruce Willis & Haley Joel Osment przebojem wdarła się do annałów X muzy, a sam film z miejsca stał się klasykiem gatunku. Nawet dziś, patrząc na to niewątpliwe dzieło z perspektywy czasu, a od premiery mija właśnie 20 lat, stwierdzam, że nie straciło nic ze swojej świeżości. Największą zaletą, ale i w pewnym stopniu wadą filmu, jest działający jednorazowo finałowy twist. Przyznać jednak należy, że podobnie jak w przypadku nakręconego w tym samym roku Podziemnego kręgu, nawet gdy znamy już zakończenie, które wywraca do góry nogami nasze wyobrażenie o fabule i bohaterach, kolejne seanse przynoszą wcale nie mniejszą przyjemność ze śledzenia fabuły i przyglądania się wydarzeniom pod zupełnie innym kątem. I tutaj gromkie brawa dla 11-letniego wówczas Haleya Joela Osmenta, który w wyważony, stonowany, i nadzwyczaj dojrzały warsztatowo sposób wcielił się w rolę wycofanego chłopca, skrywającego przerażającą tajemnicę. Warto nadmienić, że Osment trzy lata wcześniej zagrał podobną rolę, aczkolwiek w znacznie lżejszej tonacji, w filmie Bogus, mój przyjaciel na niby (który również znalazł się w tym zestawieniu), gdzie jako wymyślony przyjaciel partnerował mu sam Gérard Depardieu. Młodziutki aktor właśnie na planie filmu Normana Jewisona zebrał doświadczenie, które w brawurowy sposób wykorzystał, występując w Szóstym zmyśle. W filmie tym zepchnął w cień samego Bruce’a Willisa, a za swoją kreację zdobył jak najbardziej zasłużoną nominację do Oscara. Relacja człowiek-duch, przekonująco zagrana przez duet Osment-Willis, stała się ikoną psychologicznego kina grozy. Scena, w której Cole wyznaje doktorowi Malcolmowi, że widzi martwych ludzi, nawet dziś przyprawia o ciarki, zwłaszcza gdy weźmiemy już pod uwagę, że swoje wyznanie chłopiec kieruje do jednego z tych martwych ludzi. Tak na marginesie – czy Cole był świadom tego, że odwiedzający go psycholog jest duchem? W filmie nie jest to – moim zdaniem – jednoznacznie określone. Finałowy twist, w którym do bohatera Willisa dociera w końcu, że od roku nie żyje, sprawił, że widzowie decydowali się na kolejny seans, bo przecież w jednej scenie Willis rozmawiał z matką Cole’a itd., a pojęcie spojlera, szczególnie w okolicach premiery, było wypowiadane w jednym zdaniu wraz z tytułem filmu. Ale, co mnie bardzo zdziwiło, gdy oglądałem Szósty zmysł kilka dni temu, aby odświeżyć go sobie na potrzeby niniejszego artykułu, większe wrażenie niż 20 lat tamu w kinie zrobiła na mnie scena wcześniejsza, ta w korku ulicznym, gdy mały Cole dochodzi do porozumienia z matką, wyznając jej sekret o odwiedzinach nieżyjącej babci. Gra aktorska Toni Collette i Osmenta po prostu zaciska gardło ze wzruszenia. Szósty zmysł pozostaje do dziś największym sukcesem artystycznym i kasowym hinduskiego reżysera, dla którego stanowił kinowy debiut. Film wywarł ogromny wpływ na dalszy rozwój współczesnego kina grozy i dramatu psychologicznego, czego przykładem był choćby film Inni Alejandro Amenábara, czy opisywane wcześniej Siła strachu oraz Shutter – Widmo, próbujące zaskoczyć nas w jeszcze inny sposób. Oczywiście, jak każdy film z podobnym motywem, tak i Szósty zmysł nie mógł obejść się bez scen nieco naciąganych czy idących wbrew logice. Wymazując bowiem z kadru postać Bruce’a Willisa, widoczną przecież tylko dla chłopca, w rzeczywistości obserwujemy 8-latka (bo tyle lat ma grana przez Osmenta postać), który samotnie jedzie autobusem w długą podróż, samotnie wchodzi do domu, w którym odbywa się pogrzeb nieznajomej dziewczynki, a także samotnie dociera do szkoły na przedstawienie, gdzie nikt z dorosłych krewnych nie ogląda go na widowni, po czym równie samotnie wraca do domu… i kompletnie nikt prawdziwy, czy to nauczyciele, czy przypadkowe osoby, nie interesuje się samotnym, pozbawionym opieki dzieckiem z głębokimi zaburzeniami psychicznymi. Nie odbiera to jednak filmowi niczego, a usprawiedliwione jest koniecznością budowania wiarygodnej relacji człowiek-duch w oczach widzów.