DZIWNA PARA, czyli nietypowe FILMOWE DUETY
UWAGA – ranking aż roi się od SPOJLERÓW, więc jak zobaczycie jakiś film, którego nie oglądaliście, odradzam zagłębianie się w lekturę przed seansem danego tytułu.
11. Venom (2018 r., reż. Ruben Fleischer)
O ile postać Venoma widzą wszyscy, którzy na swoje nieszczęście dostąpili spotkania z tą kosmiczną kreaturą lubującą się w zjadaniu ludzkich głów, o tyle tylko Brock (Tom Hardy) słyszy w głowie głos symbiota, gdy ten pozostaje w uśpieniu. I właśnie te dialogi wewnętrzne, choć cały film mi się podobał, stanowią dla mnie najlepszą część Venoma z 2018 roku. Tom Hardy nieraz już udowodnił, że nadzwyczaj charyzmatycznie potrafi grać swoim głosem, którym jest w stanie zbudować nie tylko całą postać (Bane z Mroczny Rycerz powstaje), ale i wziąć na barki cały film (Locke). Głos Venoma, który słyszy w filmie Tom Hardy, to… również głos Hardy’ego, który uprzednio nagrał Venomowe kwestie, a te zostały odpowiednio podrasowane przez speców od dźwięku. Niski, złowrogi głos symbiota mógłbym śmiało porównać do przyprawiającego o ciarki porykiwania Eda-209 z RoboCopa Paula Verhoevena – w obydwu przypadkach to dla mnie prawdziwa, wzbudzająca niepokój i ciarki na plecach dźwiękowa uczta. Aby Tom Hardy mógł przekonująco odgrywać rozmowy z wewnętrznym głosem oraz nie pogubić się w tym, co i kiedy mówić, na planie głos Venoma (słyszalny w filmie tylko przez Brocka) odtwarzany był przez głośniki, a reszta aktorów musiała go ignorować. Tom Hardy potrafi wiarygodnie kreować wszelakich odmieńców/szaleńców/twardzieli (w takich filmach jak Bronson, Mad Max: Na drodze gniewu, Wojownik), więc wcielenie się w mocno schizową rolę Brocka, zarażonego obcą formą życia, wyszło mu koncertowo. Hardy musiał odgrywać nie tylko dialog wewnętrzny, ale i wiarygodnie przedstawić cielesne współistnienie dwóch bytów, przepychanki słowne i walkę fizyczną z przybyszem z kosmosu. Oczywiście kawał dobrej roboty zrobiły tu efekty specjalne towarzyszące przemianom, ale to na barkach Hardy’ego spoczywał ciężar spojenia tego wszystkiego w realistyczną całość. Symbiot dominuje nad swoim żywicielem, ale z biegiem wydarzeń Brock coraz lepiej odnajduje się w nowej sytuacji, po drodze całkiem nieźle bawiąc się otrzymaną w prezencie bezkarnością (no co, to nie ja, to jednoręki… to znaczy kosmita!), siłą, niezniszczalnością i umiejętnościami transformacji, wreszcie godząc się ostatecznie na dalszą koegzystencję z przybyszem z kosmosu. I choć dziwna para Brock/Symbiot nie pasuje do końca pod założenia tego rankingu (Venom jest jak najbardziej realny i widoczny dla innych), ich dialogi wewnętrzne – wyglądające dość dziwnie w oczach obserwatorów – stanowią słuchowisko pierwszej klasy i idealnie wpisują się w obrany przeze mnie schemat.
10. Bogus, mój przyjaciel na niby (1995 r., reż. Norman Jewison)
W okresie premiery VHS w latach 90. XX wieku omijałem ten film szerokim łukiem, bo niby czego fajnego można spodziewać się po tytule Bogus, mój przyjaciel na niby, z miejsca kojarzącym się z familijną, ckliwą, ciężkostrawną bułą. Dopiero robiąc research do niniejszego artykułu, Bogus… upomniał się o swoje, zmuszając mnie w końcu do seansu. Nie powiedziałbym, że film Normana Jewisona (twórcy m.in. Skrzypka na dachu, Jesus Christ Superstar i Wpływu księżyca) należy do najlepszych dokonań w karierze reżysera, ale Bogus… na pewno nie jest tego rodzaju kinem, na które się negatywnie nastawiałem. W obsadzie znalazły się tak głośne nazwiska, jak Whoopi Goldberg (nagrodzona pięć lat wcześniej Oscarem za drugi plan w Uwierz w ducha) oraz Gérard Depardieu, wówczas jeszcze Francuz. Ale największą dla mnie niespodzianką, okazał się 7-letni Haley Joel Osment w swojej pierwszej dużej filmowej roli. Albert (w tej roli Osment) po śmierci matki zostaje na świecie sam jak palec. W trakcie podróży do matki chrzestnej (Whoopi Goldberg), która ma się nim zaopiekować, rysuje sobie przyjaciela, który nieoczekiwanie zaczyna do niego mówić ze szkicu na kartce, podpowiadając m.in. żeby maluch narysował mu większy nos. Bogus (słowo to oznacza: fałszywy, podrabiany, zmyślony, fikcyjny, udawany) pojawia się po chwili w rzeczywistości, pod postacią Gerarda Depardieu (i już wiadomo skąd prośba o duży nos). Wyimaginowany przyjaciel towarzyszy Albertowi w trudnych chwilach samotności, niekiedy podpowiadając mu, co ma mówić i jak wyrażać uczucia. Na szczególną uwagę zasługuje sekwencja zabawy w wojnę w parku, gdy Albert i Bogus prowadzą między sobą udawaną wymianę ognia, i pojedynkują się na szable. To między innymi tutaj oraz w kilku sprawnie zagranych, wymagających emocjonalnego zaangażowania scenach dialogowych widać nad wiek dojrzałą grę aktorską młodziutkiego aktora, który trzy lata później wykorzysta swoje doświadczenia z planu Bogusa…, tworząc niezapomniany duet z Bruce’em Willisem w Szóstym zmyśle. Film Normana Jewisona to unikająca ckliwości czy łopatologii historia radzenia sobie ze stratą i trudnego wkraczania w nowy etap życia – co okazuje się trudne nie tylko dla Alberta, ale i jego przybranej matki. W finale okazuje się, że to właśnie jej trudne dzieciństwo stanowiło największą blokadę dla dogadania się między bohaterami. I dopiero gdy jej również ukazuje się Bogus, wszystkie rany odniesione w przeszłości zostają zaleczone i zmyślony przyjaciel może spokojnie odejść, znikając z życia Alberta. Jako ciekawostkę należy dodać, że w jednej ze scen Bogusa… w telewizji leci akurat film Harvey z Jamesem Stewartem. Dlaczego akurat ten film? Tego dowiecie się z dalszej części rankingu.
9. Donnie Darko (2001 r., reż. Richard Kelly)
Mam nowego przyjaciela – oświadcza Donnie Darko (świetna kreacja młodziutkiego Jake’a Gyllenhaala) w trakcie jednej z sesji terapeutycznych, na co jego psycholożka, zamiast zareagować zaskoczeniem, dopytuje tylko, czy prawdziwego czy zmyślonego – jakby tego typu zachowania były chlebem powszednim w życiu jej pacjenta. I, jak się okazuje, są, albowiem Donnie Darko to chłopak z problemami psychicznymi, nękany przemyśleniami natury egzystencjalnej, sprawiający ciągłe problemy wychowawcze, mający na koncie m.in. podpalenia mienia czy pyskówki z nauczycielami. Pewnej nocy w życiu Donniego pojawia się wielki królik, który wyciąga go z domu, by oświadczyć mu, że świat skończy się za 28 dni (z hakiem). Królik o imieniu Frank zaczyna też zlecać Donniemu zadania w stylu zalania budynku szkoły czy spalenia domu lokalnego coacha-celebryty. Czyny Donniego wyglądają na pierwszy rzut oka na zwyczajny, prostacki akt wandalizmu, okazują się jednak mieć duże znaczenie dla losów jego i społeczności, w której żyje. Królik Frank wygląda demonicznie, a jego mroczny, głęboki głos nie zwiastuje niczego dobrego. Informacje, którymi dzieli się z Donniem, mają dwojaki charakter – z jednej strony niosą za sobą jak najbardziej pozytywny element ostrzegawczy (Donnie unika zmiażdżenia przez silnik samolotu pasażerskiego, pomaga też w zdemaskowaniu lokalnego pedofila), z drugiej, zdają się służyć samemu Królikowi do zrealizowania samospełniającej się przepowiedni, krzyżującej ścieżki jego i Donniego, albowiem Frank przybywa do świadomości naszego bohatera… z przyszłości. Donnie widuje królika Franka m.in. w lustrze i skoro raz za razem dźga lustro nożem w miejscu oka królika, raczej nie można powiedzieć, by te wizyty napawały go radością. Ich najciekawsze spotkanie ma miejsce w kinie podczas seansu Martwego zła. To tutaj dochodzi między nimi do pamiętnej, enigmatycznej wymiany zdań: Czemu nosisz ten głupi strój królika? – pyta Donnie, w odpowiedzi słysząc: A czemu Ty nosisz ten głupi strój człowieka? To również tu zarówno Donnie, jak i widzowie poznają częściowo tożsamość Franka, który po zdjęciu maski królika okazuje się nastolatkiem, zranionym poważnie w jedno oko. W tragicznym finale, gdy zamyka się czasoprzestrzenna pętla wydarzeń, okazuje się, że to sam Donnie zastrzelił ukrywającego się pod maską chłopaka, co stało się (stanie się?) zarzewiem ich niecodziennej znajomości – w umyśle Donniego. Biorąc pod uwagę wielopoziomowość fabuły filmu Richarda Kelly’ego, mnogość interpretacji wydarzeń, niemożliwe do usystematyzowania skoki czasowe, a co za tym idzie – jak z rezygnacją przyznają krytycy i fani filmu – brak jednoznacznego wyjaśnienia, o co tak naprawdę chodzi, Donnie Darko skutecznie fascynuje i rozpala wyobraźnię kinomanów od prawie dwóch dekad, stanowiąc za każdym seansem podróż w takim kierunku, jaki sobie sami obierzemy. I to właśnie jest w duecie Donnie-Frank najbardziej fascynujące. Wielu widzów zadawało sobie pytania, czy i jak bardzo przy pisaniu swojego debiutanckiego arcydzieła Richard Kelly inspirował się Harveyem – klasykiem z 1950 roku, w którym James Stewart przesiadywał w barze w towarzystwie wielkiego niewidzialnego królika. Sam reżyser postanowił udzielić odpowiedzi na to pytanie, informując widzów i krytyków, że… nigdy nie oglądał Harveya.
8. Uwierz w ducha (1990 r., reż. Jerry Zucker)
Wielogatunkowy film znanego prześmiewcy Jerry’ego Zuckera, współtwórcy m.in. Nagiej broni, dostarcza nam emocji z różnych półek; jest tu i romans, i sensacja, dramat, komedia, wreszcie elementy horroru (do dziś mam ciarki na samo wspomnienie posępnie ryczących przedstawicieli ciemności), a na tych wszystkich płaszczyznach fabuła i aktorzy prezentują się znakomicie. Wizytówką filmu jest oczywiście sekwencja zmysłowego lepienia garnków przez Demi Moore i Patricka Swayze. Jednak ja, ilekroć wspominam Uwierz w ducha, przed oczami mam ubranego w bordową koszulę Patricka Swayze oraz wystrojoną w różową kieckę i kapelusik Whoopi Goldberg idących razem do banku – dziwną parę w pełnym tego słowa znaczeniu. On – Sam Wheat, zamordowany bankowiec, szukający kontaktu z pozostałą wśród żywych ukochaną i pałający rządzą zemsty na swoim byłym przyjacielu. Ona – Oda Mae Brown, drobna oszustka udająca medium, pewnego dnia spotykająca na swojej drodze ducha Sama Wheata, którego – ku swojemu przerażeniu – naprawdę słyszy. Poznawanie i docieranie się tego niecodziennego duetu z dwóch światów gwarantuje widzom prawdziwy aktorski popis w wykonaniu obojga aktorów, z naciskiem na Whoopi Goldberg, która sprzątnęła film sprzed nosa takim gwiazdom jak Swayze i Moore. Goldberg w przezabawny sposób odgrywa obecność ducha, którego nie ma wielkiej ochoty słuchać czy spełniać jego próśb. Ostatecznie tych dwoje pochodzących z różnych światów istot zaprzyjaźnia się, a Oda Mae Brown użycza nawet Samowi swojego ciała, by ten po raz ostatni mógł wziąć w ramiona swoją ukochaną. Prawdziwy spektakl, będący dla mnie osobiście sercem filmu, ta dziwna para odstawia jednak we wspomnianej sekwencji w banku. Nieporadna, roztrzepana i wrzaskliwa Whoopi Goldberg, instruowana przez Sama, którego gafy wspólniczki (sam okrzyk Four milion dollars!!! zasługiwał na Oscara) przyprawiają o mikrozawały, to komediowa perełka. Whoopi Goldberg za drugoplanową rolę w Uwierz w ducha zasłużenie zgarnęła wszystkie możliwe nagrody, ze Złotym Globem i Oscarem na czele.