search
REKLAMA
Artykuł

DONALD SUTHERLAND. Władca marionetek

Przełomem w jego karierze była właśnie rola jednego z parszywców w „Parszywej dwunastce” Roberta Aldricha.

Tekst gościnny

1 listopada 2024

REKLAMA

Autorem tekstu jest Szymon Kapela.

DONALD SUTHERLAND (1935–2024) nie żyje.

Gdyby spróbować wskazać tylko jedną cechę wyróżniającą tego aktora spośród innych i jednocześnie łączącą wszystkie jego jakże różnorodne role, to najprawdopodobniej byłaby to jego umiejętność zjednywania sobie sympatii widza, i to nawet podczas grania najbardziej antypatycznych z postaci (z jego pokolenia taki dar posiedli jeszcze Gene Hackman i Jack Nicholson). Przy czym zaznaczyć należy, że nigdy tych postaci nie bronił, nie tłumaczył, nie szukał dla nich usprawiedliwienia. I przełomem w jego karierze była właśnie rola jednego z parszywców w Parszywej dwunastce (1967) Roberta Aldricha.

Wybitny warsztat, perfekcyjną dykcję i ekranową prezencję bez wątpienia wspierał także niebywały wygląd aktora (wysoki, ponad 190 cm) wzrostu, charakterystyczne wręcz wyłupiaste oczy o skupionym, często świdrującym spojrzeniu, elfie uszy, wilcze uzębienie, głos nie do pomylenia z żadnym innym, no i włosy, jak się z czasem okaże: nigdy w pełni nieujarzmione. O jego fryzurach można by napisać osobny artykuł. Raz to krótkie, płaskie, rzadkie, „czesane” na miotłę, innym razem tłuste, gęste, sterczące kudły, pokręcone strąki. Bywały proste, krótkie, żołnierskie. A potem znów nadspodziewanie długie. Wreszcie zwieńczone dostojną siwą brodą… Tak, Donald Sutherland stał się przystojny! Ten ekranowy brzydal zaczął wyglądać autentycznie atrakcyjnie grubo po pięćdziesiątce! Zmieniając swój wygląd, Sutherland robił coś jeszcze, mimochodem dawał widzom do zrozumienia, że nigdy w pełni go nie odgadną. Jego wygląd reprezentował jego aktorstwo. Był nieodłącznym elementem tego aktorstwa. Łatwość, z jaką przeskakiwał z gatunku do gatunku (kino wojenne, komedia, dramat, film sensacyjny, horror, film SF, thriller erotyczny), z konwencji do konwencji (był biegły zarówno w poważnym, jak i niepoważnym repertuarze), z kinematografii do kinematografii (grał w filmach hollywoodzkich, kameralnych filmach kanadyjskich, u europejskich mistrzów pokroju Felliniego czy Bertolucciego), budziła nieustanny podziw i zdumienie. Aktor był stale nieprzewidywalny. I zapewne to właśnie było jego największą siłą.

Po Parszywej dwunastce musiał uzbroić się jeszcze w cierpliwość. Tak jakby kino nie było gotowe na takiego łotra. Zagrał więc… postać pozytywną. Kapitana „Sokole Oko” w komedii M*A*S*H (1970) Roberta Altmana (zresztą jak na niego zdumiewająco niewyraźnie i nie bez powodu z tą postacią kojarzony jest dziś wyłącznie Alan Alda, odtwórca tejże samej roli w serialu TV o tym samym tytule). Aktorskim popisem okazała się następna rola – Szajby w wojennym Złocie dla zuchwałych (1970) Briana G. Huttona. Jego bohater zaiste miał szajbę! I doskonale wkomponował się w galerię postaci reprezentowanych m.in. przez Clinta Eastwooda i Telly’ego Savalasa. Ten hippis-anarchista rozsadzał ekran osobowością, dowcipem, ale też zupełną obojętnością na grozę II wojny światowej (prywatnie aktor był bardzo mocno zaangażowany w protesty antywojenne, otwarcie sprzeciwiał się udziałowi USA w wojnie w Wietnamie). Pomyśleć, że to była dopiero rozgrzewka…

Potem przyszła, co za bezczelny wybór!, rola… Chrystusa w antywojennym dramacie Johnny poszedł na wojnę (1971) Daltona Trumbo, następnie rozbrajająca kreacja księdza udzielającego ślubu bohaterom tragikomedii Sposób na Alfreda (1971) Alana Arkina, rzecz jasna zupełnie przy tym nie trzymając się kościelnej konwencji. Sceny z jego udziałem należą do najzabawniejszych w całym filmie, co nie było wcale takie oczywiste, gdy u jego boku grali wspomniany Arkin i ekranowy partner z ww. M*A*S*H-a, niezawodny Elliott Gould.

Tego samego roku przyszła pierwsza w karierze aktora rola tytułowa i zaiste jedna z najlepszych w karierze – Klute (1971). Ten zachwycający do dziś urodą kryminał Alana J. Pakuli (zdjęcia: książę ciemności Gordon Willis, muzyka: Michael Small) to właściwie samodzielny popis gry Jane Fondy (bezdyskusyjny Oscar za rolę call-girl Bree Daniels), ale nie byłby możliwy, gdyby nie dyskretny, wycofany, taktowny występ Sutherlanda w roli tytułowego detektywa. Aktor zaprezentował się od strony dotąd zupełnie nieznanej. Spokojny, wręcz łagodny, kulturalny, w najlepszym tego słowa rozumieniu staroświecki. Przyjeżdża z prowincji do wielkiego miasta i to właśnie nowojorska prostytutka oprowadza go po kolejnych kręgach piekielnych miejskiej aglomeracji. I czyni to tak, jakby przechadzali się po muzeum, byli na wystawie w galerii sztuki. Sutherland przygląda się wszystkiemu z uwagą, ale zachowuje dystans, dostał zadanie do wykonania (poszukuje zaginionego przyjaciela) i wykona je bez względu na ryzyko. Heros. Z prostytutką u boku? Tak.

Sutherland łapie wiatr w żagle. Kolejne występy, w coraz to ambitniejszych (i nierzadko dziwniejszych) projektach tylko umacniają jego pozycję – aktora nieulękłego, stale poszukującego. Gra u boku Julie Christie w kultowym horrorze Nie oglądaj się teraz (1973) Nicolasa Roega. Rola ojca w żałobie po śmierci dziecka tylko utwierdza wszystkich w przekonaniu, że Sutherlanda stać na wszystko. Gorejąca rozpacz stopniowo wystudzana przez marazm, apatię to świadectwo wielkiej aktorskiej transformacji.

Aktorski nokaut przychodzi wraz z filmem Dzień szarańczy (1975) Johna Schlesingera. Aktor gra tym razem niejako „na odwrót”. Poznajemy go jako statecznego, opanowanego obywatela, którego Fabryka Snów (mniej lub bardziej bezpośrednio) doprowadza do obłędu, bo wpierw czyni to z wybranką jego serca. Co ciekawe, rola, jak zresztą wszystkie powyższe, zupełnie niedoceniona przez różnorakie gremia, jury, akademie. I stanie się to niestety w przypadku tego aktora regułą.

Jego talent dostrzegają włoscy mistrzowie, wpierw Fellini (osławiony Casanova z 1976 r.), następnie Bertolucci (Wiek XX również z 1976 r.). Ale Donald nie byłby Donaldem, gdyby i z tego pudełka nie wyskoczył. Nie pozwala się zaszufladkować, przyjmuje propozycje od klasycznego Hollywoodu (Orzeł wylądował u mistrza Johna Sturgesa z 1976 r.), nie stroni od rozrywki (nędzny Wielki napad na pociąg Michaela Crichtona z 1978 r.), wreszcie wybitny… remake horroru z lat 50. – Inwazja łowców ciał (1978) Philipa Kaufmana. I ponownie tryumfuje w przejmującej kreacji człowieka bezradnego wobec zła, tym razem kosmicznego. Walczy do końca bez względu na wynik pojedynku. Zwyczajny heros. Znów.

Jako jedyny autentycznie ujmuje swą niewymuszoną flegmatycznością w filmowej bredni, jaką okazała się Menażeria (1978) Johna Landisa z błazeńskim Johnem Belushim.

Rola życia przybywa niezauważenie (i zgodnie z tradycją nie zostaje zauważona). W 1980 r. aktor Robert Redford prezentuje film Zwykli ludzie. I tego zwykłego człowieka gra jeden z najbardziej niezwykłych, nad wyraz charakterystycznych aktorów (sic!). Donald ma tu nie lada kompanów (nagrodzony Oscarem Timothy Hutton w roli jego filmowego syna, jeszcze lepsza Mary Tyler Moore w roli jego tajemniczej żony). W trójkę usiłują przepracować traumę po najmłodszym z członków rodziny. Czy im się uda? Twórcy i aktorzy nie szukają remedium na ból, nie szukają leku. Szukają porozumienia między samymi sobą. A bohater, grany przez Sutherlanda, który nie wszystko zauważa, nie wszystko rozumie (jego nastoletni syn widzi i rozumie znacznie więcej), chce się od niego uczyć. Kocha go po prostu. I nie chce stracić.

To paradoks, bo ten mały wielki film (zwycięzca 4 Oscarów, w tym tych najważniejszych, za najlepszy film, reżyserię i scenariusz, a za rywali miał m.in. Wściekłego byka Scorsesego i Tess Polańskiego!) zakończył najbardziej owocny okres w karierze aktora.

Lata 80. w jego wykonaniu to nieustający ciąg filmów zupełnie bez znaczenia.

Z jednym wyjątkiem – ambiwalentną Igłą (1981) Richarda Marquanda, intrygującym połączeniem thrillera szpiegowskiego z romansem! Sutherland gra tu niemieckiego szpiega, który by wkraść się w łaski mieszkańców samotnej angielskiej wyspy, rozkochuje w sobie pewną Angielkę (namiętna Kate Nelligan), mężatkę. Robi to tak skutecznie, że nie sposób nie kibicować ich kiełkującemu uczuciu, pomimo jego oczywistych złych zamiarów wobec jej bliskich i jej ojczyzny.

Ukoronowaniem dekady nędzy i rozpaczy był występ aktora w Osadzonym (1989) Johna Flynna z Sylvestrem Stallone’em. Iście karykaturalna rola naczelnika więzienia słusznie „wyróżniona” nominacją do Złotej Maliny dla najgorszego aktora drugoplanowego.

I gdy wydawało się, że kariera Sutherlanda skończyła się na dobre, ten… zmartwychwstał aktorsko. Lata 90. przyniosły szereg rewelacyjnych epizodów (miłujący ogień piroman w filmie Ognisty podmuch Rona Howarda z 1991 roku, zwłaszcza zaś zakamuflowany informator głównego bohatera JFK Olivera Stone’a – występ z gatunku „szach-mat”).

Aktor stopniowo (i skutecznie!) zaczął odbudowywać swoją pozycję, grając nie zawsze w dobrych filmach (sic!). Kinowa Buffy – postrach wampirów (1992) z Kristy Swanson w roli tytułowej chluby mu przecież nie przyniosła. Nie przeszkodziło mu to zagrać w kolejnym (którym to już?!) wybitnym dramacie. Szósty stopień oddalenia (1993) Freda Schepisiego, bo o nim mowa, okazał się trampoliną do sławy dla Willa Smitha, przypomniał o niezwykłym talencie Stockard Channing. A Donald Sutherland? Jest w tym obrazie po prostu czarujący.

Idzie za ciosem.

W technothrillerze W sieci Barry’ego Levinsona w jednej ze scen usiłuje uwieść i pocałować… Michaela Douglasa (jak widać, nawet Demi Moore nie stanowi dla niego konkurencji). I nawet jeśli scena została zrealizowana w formie amoku, majaku sennego, Sutherland jest w niej piorunujący. Zachowuje się, jakby chciał Douglasa… pożreć!

W kolejnych latach aktor konsekwentnie uprawiał swego rodzaju płodozmian, przeplatał występy w filmach rozrywkowych (Władcy marionetek z 1994 r.), telewizyjnych (ważny Obywatel X Chrisa Gerolmo przyniósł mu pierwsze w karierze nagrody indywidualne – Złoty Glob i Emmy dla najlepszego aktora drugoplanowego. Sutherland miał naówczas… 60 lat!) i artystycznych. I bardzo dużo grał.

Na wyróżnienie zasługują już może nie tyle role, ile filmy, które zaszczycił swoją obecnością:

Epidemia (1995) Wolfganga Petersena;

Czas zabijania (1996) Joela Schumachera (swoją drogą na planie tegoż spotkał się ze swym synem Kieferem, a jako że są do siebie uderzająco podobni, było to cokolwiek mylące, bo grają postaci zupełnie ze sobą niezwiązane);

Spisek (1997) George’a Pana Cosmatosa, atrakcyjny film sensacyjny;

W sieci zła (1998) – nietuzinkowe połączenie klasycznego kryminału z horrorem o siłach nadprzyrodzonych;

Instynkt (1999) Jona Turteltauba z Anthonym Hopkinsem.

Zagrał też w tym czasie u boku Joanny Pacuły w horrorze science fiction Wirus (1999) w reżyserii eksperta od efektów specjalnych Johna Bruna.

Właściwie wydawać by się mogło, że aktorsko nic ciekawego już się w karierze aktora nie wydarzy. Kolejne filmy (Zasady walki Christiana Duguaya z Wesleyem Snipesem i Lilianą Komorowską czy Kosmiczni kowboje Clinta Eastwooda) nie przynosiły satysfakcji. Podobnież nowa Włoska robota (2003) F. Gary’ego Graya. A nawet ambitne Wzgórze nadziei (2003) Anthony’ego Minghelli. A już udział w serialu Pani Prezydent (2005) z Geeną Davis uznać należy za zupełne nieporozumienie.

Rehabilitację przyniósł mu debiut kinowy jednego z najciekawszych reżyserów XXI wieku, Joe Wrighta – Duma i uprzedzenie (2005) z Keirą Knightley w roli głównej. Sutherland jako jej ojciec przechodzi samego siebie. Musi chronić córkę przed… własną żoną, a jej matką! I robi to z niespotykaną godnością i łagodnością. Bezwiednie gasi swym subtelnym aktorstwem panoszącą się po ekranie hałaśliwą Brendę Blethyn (chyba nawet trochę wbrew intencjom twórców, którzy chcieliby jednak większego zrozumienia dla kobiecego punktu widzenia…). Tymczasem tu nie o płeć się rozchodzi. Donald Sutherland broni niewinności swojej córki. Jej czci. Ale przede wszystkim jej niezależności. Broni swojego dziecka. Przejmująca kreacja. Zasługująca na każdego Oscara.

Ale Sutherland nie byłby sobą, gdyby znów nie rozmienił na drobne swojego talentu.

Udział w tak tandetnych projektach jak seriale: Seks, kłamstwa i kłopoty (2009) czy Filary Ziemi (2010) należałoby okryć zasłoną milczenia. Ale co zrobić z kolejnymi: Trust (2018) i Od nowa (2020)? A i to nie wszystko. Bo za winklem już czyhają kolejne mierne tytuły: Szefowie wrogowie (2011) czy Mechanik (2011) z Jasonem Stathamem.

Przed zupełną poniewierką ocalają go… Igrzyska śmierci (2012) Gary’ego Rossa i kolejne części serii (2013–2015) Francisa Lawrence’a. Filmy równie nieudane, co popularne. I tu zresztą aktor ponownie wykręcił wszystkim swój sztandarowy numer – grając prezydenta Snowa, tyrana, despotę, znów jakby bezwiednie i niewymuszenie… wzbudza sympatię!

Jak on to robił?

Grająca główną rolę Jennifer Lawrence, wręczając w 2018 roku Sutherlandowi Oscara za całokształt twórczości, w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, jak obfity ma ten aktor dorobek (trzeba to usłyszeć na własne uszy, jak zabawnie przy tym wymawia nazwisko reżysera – Otto Premingera). I uchodzi jej to płazem. Bo gołym okiem widać, że go autentycznie podziwia.

I pewnie byłoby to idealne zwieńczenie kariery aktora nigdy przecież wcześniej do tej nagrody nienominowanego. Ale nie kariery Donalda Sutherlanda. Ten postanowił grać do końca. Z różnym skutkiem.

REKLAMA