DOBRY OMEN. Armagedon, jakiego nikt się nie spodziewał
Ważnym elementem adaptacji jest humor, który chwilami jest boleśnie cyniczny, a momentami wywołuje uśmiech na twarzy, jak w przypadku dopasowania poszczególnych utworów zespołu Queen do danej sytuacji. Przede wszystkim jest to jednak humor inteligentny, który bazuje na skojarzeniach, a nie prostackie żarty w stylu Adama Sandlera. Zresztą – czego innego można było spodziewać się po Neilu Gaimanie, współautorze książki, która posłużyła za podstawę serialu, oraz twórcy scenariusza?
Tak naprawdę Apokalipsa, której wszyscy próbują zapobiec, okazuje się znacznie mniej ciekawa aniżeli historia stojąca za przyjaźnią naszych głównych bohaterów. Obserwujemy bowiem ich pierwsze spotkanie w ogrodzie Eden, a następnie kolejne wydarzenia, które doprowadziły do tego, że największą groźbą okazuje się stwierdzenie: “Bo nigdy więcej się do ciebie nie odezwę”. Wydaje mi się, że to, w jaki sposób owa przyjaźń została pokazana, jest dużo ważniejszym wątkiem niż ten dotyczący końca świata. Niemniej jednak bez niego nie zobaczylibyśmy tych wszystkich cudownych słownych przepychanek oraz wspólnych lunchów.
Warto także wspomnieć o stylu wizualnym, za który odpowiedzialny jest reżyser Douglas Mackinnon. Co prawda spodziewałam się czegoś całkowicie innego, jeżeli chodzi o wystrój piekła i nieba, ale trzeba przyznać, że minimalizm zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku spełnił swoje pierwotne zadanie. Piekło jawi się bowiem jako najgorsze miejsce na świecie, a niebo to nic innego jak sklep Apple. Oczywiście londyńskie lokalizacje są jak zawsze piękne, ale mój zachwyt może wynikać z mojej słabości do tamtejszego klimatu.
Jeżeli chodzi o negatywną stronę serialu, w pierwszej kolejności należy wskazać na fatalne wręcz CGI. Żyjemy w czasach, w których serialowi specjaliści od efektów specjalnych są w stanie wyczarować cuda i cudeńka. W tym przypadku widać jak na dłoni, że większość budżetu została przeznaczona na aktorów i nic nie zostało na efekty komputerowe. A są one momentami straszne. Byłam wdzięczna, że Crowley nosi przez większość czasu ciemne okulary, gdyż jego demoniczne oczy wyglądały na tyle okropnie, że odniosłam wrażenie, iż ekipa od nowego Sonica maczała w tym palce.
Podobne wpisy
Niestety produkcja wiele traci na tym, że bardzo często dochodzi do pokazania widzowi palcem, że zaraz będzie śmieszny moment. Wiele scen nosi też znamiona powtarzalności. Jednak najbardziej irytujący wydaje się zabieg opowiadania tego, co się działo, co się dzieje i co się stanie. Zdaję sobie sprawę z tego, iż głosu Frances McDormand – będącej narratorem, czyli Bogiem – można słuchać na okrągło i nigdy się nim nie znudzić. Jednak w tym przypadku przedstawianie poszczególnych elementów w taki, a nie inny sposób sprawiło, że czułam się tym zirytowana.
Jak już wspomniałam, wiele wątków zostało potraktowanych w sposób pobieżny i nie zawiera żadnych wyjaśnień działań poszczególnych bohaterów, co jest niedopuszczalne, gdy ma się do czynienia z postaciami stojącymi za Apokalipsą. Całość wydaje się zrobiona w pośpieszny sposób, gdyż produkcja ma tylko sześć odcinków. Wydaje mi się, że poświęcenie całego odcinka jeźdźcom Apokalipsy dodałoby charakteru całej opowieści, a tak mamy czadowe postacie, jednak nic za tym się nie kryje. Podobnie jest z Antychrystem i jego przyjaciółmi. Scenariusz pędzi na łeb na szyję, nie dając widzowi szans na zrozumienie przemiany Adama, gdyż dokonuje się ona w ciągu kilkunastu minut. A szkoda.
Jeśli mam być w 100% szczera, to muszę powiedzieć, że ciężko mi było przebrnąć przez pierwszą połowę sezonu, którą ratował wyłącznie duet Sheen-Tennant. Jednak warto przetrwać ten mały chaos, by dotrwać do drugiej połowy, która okazuje się dużo lepsza od pierwszej. Niestety sezon jest nierówny i co ważniejsze, niektóre wątki zostały potraktowane w sposób pobieżny, co odbija się na jakości produkcji. Czy jest to zły serial? Nie. Czy jest to serial dobry? Raczej poprawny i absolutnie nieprzełomowy dla historii telewizji. Jednak zapewnia on rozrywkę na dostatecznym poziomie, rozkręcając się coraz bardziej z każdym kolejnym odcinkiem, aż do wielkiego finału.