search
REKLAMA
Action Collection

DESPERADO. Czy Meksykanie zawsze muszą handlować prochami?

Odys Korczyński

17 kwietnia 2018

REKLAMA

Rodriguez, podobnie zresztą jak jego dobry kolega Tarantino, są kinowymi postmodernistami. Obydwaj wykazują również słabość do eskapizmu, co w kinie, zwłaszcza przy dzisiejszych możliwościach technicznych, wcale nie jest trudne do zaprezentowania. Z początku Rodriguez nie miał jednak aż tyle pieniędzy, by szafować efektami specjalnymi. Zdał się więc na słowa, czyli długie, gawędziarskie kwestie aktorów, i za ich pomocą stworzył postać Desperado. Takie podejście już na samym początku doskonale wyraża Buscemi. Według niego:

El Mariachi kroczy z twarzą ukrytą w cieniu. Nawet, gdy wchodzi w smugę światła to tak, jakby ono cofało się przed nim, pozostawiając widoczne jedynie oczy.

Jest dziki. Wynika to trochę z jego południowego rodowodu, który chyba na całym świecie stereotypowo łączy się ze skłonnością do przemocy, łatwą utratą panowania nad sobą i porywczością.

I w tym sensie właśnie El Mariachi jest dla mnie zupełnie autentycznym superbohaterem, wręcz archetypem herosa. Nie tak, jak te wszystkie komiksowe wydmuszki odporne na spalenie, wypatroszenie, wielokrotne przestrzelenie i wszelkie inne typy śmiercionośnego rozczłonkowania. Rodriguezowski bohater nie cechuje się niezniszczalnością. Można go zranić i zabić. Jego wielkość polega jednak na tym, że mimo piętna mordercy i bratobójcy (Bucho), potrafi on odejść ze świata gangsterów, nawet jeśli miałby ich tylko masowo likwidować. Zemsta również ma swoje granice, nawet w wydaniu postmodernistycznego eskapizmu w stylu Rodriguez łamane na Tarantino.

Idealnie obsadzony w roli El Mariachi Antonio Banderas faktycznie kroczy przez pokazany w filmie, zapyziały świat, jak żywy dowód na to, że Meksykanie to nie tylko społeczne męty, handlarze narkotyków, potencjalni zabójcy i gwałciciele. On się sprzeciwia całej obecnej wokół niego rzeczywistości oraz amerykańskiemu stosunkowi do mniejszości narodowej, którą są Latynosi. Robi to z jednej strony bardzo serio, bowiem ludzie antagonisty Bucho naznaczyli go na całe życie, zabijając ukochaną i przestrzeliwując mu dłoń. Z drugiej strony Rodriguez, w przeciwieństwie np. do Martina Scorsesego czy też Sergio Leone, umie przedstawić rzeczywistość gangsterki w konwencji żartu, nie popadając przy tym w klasyczną stylistykę komediową. Przez to i sam bohater wydaje się nieco mniej krwiożerczy w swojej zemście, a czasami nawet dowcipny, a cel, za który walczy, ciągle traktowany jest z należną mu estymą. Dlatego, oglądając Desperado, widz często popada w konflikt z samym sobą, gdyż nie wie, jak powinien odnieść się do hiperrealistycznej, pastiszowej konwencji przedstawiania śmierci. Reżyser każe mu się przecież śmiać z rozpryskujących się o ściany mózgów, ale jednocześnie wciąż napomina co bardziej poważnymi kwestiami i scenami, że przecież nie oglądamy Ściąganego albo Szklanką po łapkach.

W takim np. Życiu Carlita Briana de Palmy rzeczywistość ma charakter pesymistycznie realistyczny, a narkotykowa gangsterka w filmowej narracji ujęta jest jednoznacznie jako zła i niegodna naśladowania. Z kolei w Dawno temu w Ameryce Sergio Leone przeżywamy dramatyczną opowieść o tym, jak wątłe jest ludzkie życie, gdy postawi się je na szali wraz z mglistą ideą amerykańskiego snu. Natomiast w Desperado za kotarą żartu Rodriguez skrył znaczący problem społeczny trapiący „rodowitych” Amerykanów – czy faktycznie ci Meksykanie i w ogóle wszyscy Latynosi są jakąś gorszą, bardziej skłonną do przestępstw, kategorią obywateli USA?

Analizując postać El Mariachi, można stwierdzić, że reżyser radykalnie przewartościowuje wizerunek Latynosa. Czyni z niego niemal Boga antynarkotykowej zemsty, a jednocześnie oddanego opiekuna najsłabszych. Na całe szczęście dla filmu nie ma w tym podejściu zbyt wiele zadęcia, co nie oznacza, że nie brak tu głębszej refleksji nad ubocznymi efektami zaślepienia zemstą.

Desperado jest jak metafora czarnego anioła. Zna smak dobra, jednak za głęboko scalił się już ze złem, żeby móc powrócić do normalnego życia. Podobnie jego partnerka, Carolina: skażona handlem narkotykami i utratą wymarzonej księgarni, nie będzie już mogła odnaleźć się w mieście, w którym nawet w gitarach szmugluje się biały proszek. Pozostaje jej wyjechać z El Mariachi. Obydwoje robią to jak na westerny przystało, tyle że konia mają z silnikiem. Czyżby Rodriguez sugerował, że w ich przypadku spełni się amerykański sen i nikt nigdy nie wytknie im „brudnego” koloru skóry?

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA