Bohater ostatniej akcji (1993)
Na logikę ten pastisz kina akcji i jego schematów mało ma wspólnego z dramatyzmem. Jednak to właśnie tutaj Arnold dosłownie ociera się o Szekspira. To również tutaj staje się nagle zwykłym śmiertelnikiem, który krwawi po byle uderzeniu w szybę. Brzmi to jak kolejny żart na długiej liście fabularnych dowcipów, ale w przypadku Arnolda takie coś to nie w kij dmuchał. Zresztą ten mocno niedoceniony swego czasu film to swoiste rozliczenie aktora z dotychczasową karierą oraz wizerunkiem niezniszczalnego Mister Universum, ponownie wymagające wyczucia w balansowaniu między ekranową przesadą i rozbuchaniem a nagłą powagą sytuacji. Ów dualizm i nietypowa złożoność bohatera sprawiają, że ten występ Schwarzeneggera można uznać za najlepszy w jego karierze. A już na pewno najciekawszy.
I stanie się koniec (1999)
Ten film – od razu dodajmy, że niezbyt udany – idealnie podsumowuje okres Arnoldowych eksperymentów aktorskich. Podobnie jak zdecydowana większość jego przemian z lat 90., również i ta skończyła się niepowodzeniem. Ale trudno się temu dziwić, skoro już w pierwszych minutach zmęczony życiem i samotnością Schwarzenegger zabawia się w Martina Riggsa, desperacko przystawiając sobie pistolet do głowy. Publika nie była wtedy jeszcze gotowa na taki obrót spraw; nie spodobał jej się także równie „samobójczy” (i głupi) finał całej historyjki. Po latach trudno jednak nie docenić zakusów Arnolda na coś więcej niż tylko kolejne „kiss kiss, bang bang” (z przewagą tego drugiego). Co prawda scenariusz i absurdalność całej intrygi nie dają mu tak naprawdę szans na rozwinięcie skrzydeł w starciu z czartem, ale tenże diabeł tkwi w szczegółach, dzięki którym Schwarzeneggerowi udało się, mimo wszystko, wykrzesać z tej postaci więcej, niż nakazywałby rozsądek.
Po katastrofie (2017)
Jeden z nielicznych czysto dramatycznych występów Schwarzeneggera, który wraz z wiekiem (i coraz gorszą formą) zaczął szukać innych wyzwań przed kamerą. Co prawda oparty na faktach film sam nie wie, czym dokładnie chce być, i przez to zawodzi, ale Arnold potrafi tu naprawdę zaskoczyć wstrzemięźliwością. Pozytywnie. Pozbawiony ciętych ripost, przejaskrawionej stylistyki, humoru sytuacyjnego i szerokiego arsenału wymyślnej broni staje się zwykłym, szarym i zdesperowanym człowiekiem. Toporny akcent i zmęczona twarz wystarczają jednak, by pokazać nieco inne, przejmująco szczere oblicze mięśniaka z Austrii (tu: z Rosji). Kto wie, czy w lepszych rękach Arnold nie stworzyłby kreacji na miarę jakiegoś wyróżnienia, niekoniecznie oscarowego.