DANIEL DAY-LEWIS. Recepta na Oscara
Podobne wpisy
Odkąd został wyróżniony Oscarem za film Sheridana, kariera Daniela Day-Lewisa to nieprzerwane pasmo sukcesów. Jego dorobek składa się niemal wyłącznie z wielkich, ważnych dzieł, pomiędzy którymi często następowały kilkuletnie przerwy. O ile w początkowym okresie swojej kariery, czyli mniej więcej do końca lat 80., sir Daniel pojawiał się nawet w więcej niż jednym filmie rocznie, o tyle z biegiem lat coraz częściej fundował sobie dłuższe okresy odpoczynku od aktorstwa, których jednak nie spędzał bezczynnie. Oprócz poświęcania się swym pasjom, takim jak stolarstwo, wędkarstwo czy szewstwo (uczył się go od mistrzów rzemiosła z Florencji), Day-Lewis spędzał czas na przygotowaniach do kolejnych ról. Przed Ostatnim Mohikaninem (1992) Michaela Manna żył w zgodzie z naturą, żywiąc się tylko jej owocami, ucząc się m.in. skórowania zwierząt, zaś w ramach przygotowań do występu w kolejnym filmie Jima Sheridana, Bokserze z 1997 roku, przeszedł solidny trening na ringu pod okiem byłego mistrza świata, Barry’ego McGuigana, który stwierdził nawet, że Daniel doszedł do takiego poziomu, iż mógłby z powodzeniem konkurować z ówczesnymi zawodowcami. Właśnie po Bokserze nastąpił pierwszy tak długi rozbrat Day-Lewisa z aktorstwem – na ekranie pojawił się dopiero pięć lat później, w Gangach Nowego Jorku. O mały włos nie przypłacił tego występu zdrowiem, a nawet życiem – w trakcie zdjęć dopadło go zapalenie płuc, którego nie zamierzał wyleczyć, argumentując, iż byłoby to w niezgodzie z historyczną wiernością dzieła. Ostatecznie został zmuszony do leczenia, ale incydent ten doskonale obrazuje, jak daleko sięga aktorska pasja Day-Lewisa – pasja granicząca z szaleństwem.
Co ciekawe, mimo swego brytyjsko-irlandzkiego pochodzenia sir Daniel większość swoich aktorskich laurów zdobył za role do cna amerykańskie. Daniel Plainview z Aż poleje się krew (2007) Paula Thomasa Andersona, przez wielu uznawany za najlepszą kreację Day-Lewisa, był olejowym magnatem i prawdziwym, południowokalifornijskim pionierem przełomu XIX i XX wieku. Przywołany tu wcześniej Bill „Rzeźnik” kładł podwaliny pod zbrodnicze społeczeństwo w drugiej połowie dziewiętnastoletniego stulecia, zaś trudno wyobrazić sobie bardziej amerykańskiego bohatera niż ten, którego wykreował w swym przedostatnim występie – prezydent Abraham Lincoln do dziś dla wielu uchodzi za symbol Amerykańskości przez duże A, ze wszystkimi tamtejszymi ideałami i cnotami. Do roli w Lincolnie (2012) Stevena Spielberga Day-Lewis znowu przygotowywał się miesiącami, pochłaniając ponoć ponad 100 publikacji na temat 16. prezydenta USA i spędzając mnóstwo czasu ze specjalistami od charakteryzacji, by uzyskać jak najwierniejsze podobieństwo do historycznego pierwowzoru. Jak wspominał sir Daniel, po tej roli poczuł ogromną potrzebę wykreowania brytyjskiej postaci, opowiedzenia historii umiejscowionej w jego ojczyźnie. I wtedy jak z nieba spadł mu Anderson ze swoją Nicią widmo. Wówczas Day-Lewis nie wiedział jeszcze, że porzuci aktorstwo, jednak praca nad postacią Reynoldsa Woodcocka, krawieckiego mistrza i emocjonalnego tyrana, niezdolnego do zbudowania bliższej relacji z nikim poza swoją siostrą, w pewnym sensie przerosła sir Daniela. W trakcie prac nad filmem nauczył się szycia sukni i odtworzył jedną z kreacji słynnej marki Balenciaga; była to też pierwsza od 1988 roku okazja, by mógł posługiwać się na planie swoją naturalną angielszczyzną (później grywał Irlandczyków z Południa lub Północy, jak choćby we W imię ojca), ale emocjonalny ciężar tej roli odcisnął na aktorze ogromne piętno. Nić widmo stała się dla filmowej kariery wielkiego sir Daniela tym, czym wcześniej był ów niesławny występ w Hamlecie dla jego dorobku scenicznego: ostatnim aktem. W bardzo szczerym wywiadzie udzielonym magazynowi „W” Daniel Day-Lewis ujawnił, że chęć porzucenia aktorstwa kiełkowała w nim od dawna. Wtedy, podczas pierwszej rozmowy po ogłoszeniu emerytury, trzykrotny zdobywca Oscara nie czuł się wyzwolony ani szczęśliwy. „Jest we mnie wielki smutek” – mówił podczas tego wywiadu. „Ale chcę teraz poznawać świat w inny sposób”.
Cóż pozostaje nam, oddanym fanom i admiratorom niesamowitego talentu sir Daniela? Dwadzieścia z okładem filmów pełnometrażowych, w których wystąpił, kilka produkcji telewizyjnych, a także zapisy jego teatralnych występów – trudno dostępne, ale będące niesamowicie wartościowym uzupełnieniem jego aktorskiego wizerunku. Ci, którzy uważnie śledzili postępy brytyjsko-irlandzkiego aktora i chłonęli każdy jego występ, zapewne są dziś załamani jego decyzją, ale prawdziwi wyznawcy jego talentu wykażą się dla niej zrozumieniem. Bo czy można wyobrazić sobie lepsze zakończenie kariery niż odejście w chwale jednej z najlepszych ról w karierze? Daniel Day-Lewis zapewne nie otrzyma swojego czwartego Oscara (wszystko wskazuje na to, że Akademia może wreszcie wyróżnić Gary’ego Oldmana), ale Nić widmo to wspaniały ostatni akcent kariery znaczonej niemal wyłącznie wielkimi triumfami.
korekta: Kornelia Farynowska