Czy reboot SZCZĘK ma sens? Refleksje o serii po 45 latach od premiery thrillera doskonałego
Thriller doskonały. Jeden z najsłynniejszych filmów w historii kina. Błysk geniuszu Stevena Spielberga. Pierwszy blockbuster. Kasowy i artystyczny sukces. Takie były i nadal są Szczęki, film, który w tym roku obchodzi swój 45. jubileusz. Na początku 2020 do mediów trafiła wiadomość, jakoby szykowany był remake filmu, a co za tym idzie – prawdopodobny reboot serii. Ponoć sam Steven Spielberg miałby odpowiadać za produkcję. Abstrahując od tego, ile w tym prawdy na dzień dzisiejszy, tak jubileusz, jak i ewentualne wznowienie to dwa powody, w obliczu których postanowiłem raz jeszcze przyjrzeć się zarówno perfekcyjnej pierwszej części, jak i jej osławionym trzem kontynuacjom, by chłodno i względnie bez emocji ocenić potencjał do ponownego zaistnienia na dużym ekranie tego słynnego wodnego terroru.
Podczas pisania o serii Park Jurajski naszło mnie skojarzenie, że zarówno słynne filmy o dinozaurach, jak i te o rekinach miały ze sobą wiele wspólnego. Łączy je rzecz jasna geniusz Stevena Spielberga. To on zapoczątkował obie serie po to, by w późniejszym etapie pełnić jedynie funkcję producenta. Łączy je także zależność polegająca na tym, że pierwsza odsłona serii okazała się być wybitna, przy czym reszta filmów w żaden sposób nie wytrzymuje z nią porównania. Łączy je w końcu koncept, gdzie człowiek przeciwstawiony został sile natury, która jest dzika, bezwzględna i niemożliwa do kontroli. Jednak tak jak Park Jurajski doczekał się stosunkowo udanego wznowienia, tak Szczęki skończyły się na roku 1987 i od tamtej pory nie są podejmowane żadne starania, by do serii powrócić. Czy słusznie?
By jednak móc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Szczęki są warte odnowy, wypada nakreślić raz jeszcze, z czym tak naprawdę mamy do czynienia w wypadku tej serii, o czym opowiada, jakie są jej podstawowy zalety i jakie bolączki. Po kolei.
W czym rzecz?
Wszystko zaczęło się na początku lat 70. Amerykański pisarz Peter Benchley, zafrapowany artykułem w gazecie opowiadającym o wielkim rekinie siejącym spustoszenie, postanowił, za namową swego wydawcy, napisać o tym powieść. Producenci Richard Zanuck i David Brown mieli nosa, bo czym prędzej wykupili prawa do filmowej adaptacji powstałej książki. Na reżyserskim stołku zasiadł młody, acz bardzo obiecujący wówczas reżyser. To, co skusiło Spielberga do podjęcia zadania, musiało się zapewne wiązać z tym, iż koncept Szczęk nawiązywał do fabularnego debiutu reżysera – Pojedynku na szosie. Oba filmy są bowiem thrillerami, w których bohater staje naprzeciw tajemniczej siły wymykającej się racjonalnemu osądowi.
Ale tak po prawdzie, jeśli chcielibyśmy dojrzeć, w czym tkwi sedno Szczęk, wypadałoby wziąć na warsztat dwa klasyczne dzieła – Moby Dicka i Starego człowieka i morze. Oba stanowiły bowiem oczywistą inspirację dla autora literackiego pierwowzoru kinowego hitu z 1975 roku. Oba opowiadają o zmaganiu się człowieka z naturą, która tak w postaci upartego marlina, jak i złowieszczego białego wieloryba, miała symbolizować nasze trudne do uchwycenia i opanowania przeznaczenie. W samym filmie Spielberga nie zabrakło zresztą bezpośrednich odniesień do epopei Melville’a. Postać Quinta, łowcy rekinów, jest bowiem kolejnym wcieleniem Ahaba, kapitana opętanego żądzą zemsty na wielorybie.
Z tą właśnie postacią wiąże się w Szczękach jeden z pamiętnych monologów, gdzie Quint wspomina pewne tragiczne wydarzenia, które ukształtowały jego przekonanie o tym, że rekin może być zabójcą ludzi. Przywołane w słowach kapitana wydarzenia są w dodatku autentyczne, co prowadzi nas do kolejnego ciekawego wniosku. Prócz literackich inspiracji, prócz metafory człowieka i natury, u podstaw Szczęk leży jeszcze jeden czynnik – lęk przed rekinami ugruntowany udokumentowanymi przypadkami ataków na człowieku.