CZAS NA REMAKE. 5 filmów science fiction, które aż proszą się o odświeżenie
W dzisiejszym kinie nietrudno o remake. Moda na wracanie do starych filmów po to, by zaprezentować je w nowej formie, trwa i trwać będzie jeszcze długo. Bo się to opłaca. Bo ludzie chcą oglądać to, co dobrze znają. I nie ma z tym co walczyć.
Główny problem kręcenia filmów od nowa polega na tym, że reżyserzy biorą się nie za te obrazy co trzeba. Mnie najbardziej bolą chybione decyzje wznowień filmów SF pokroju nieszczęsnej Pamięci absolutnej. Historia kina uwzględnia wiele innych widowisk fantastycznych czekających na drugą szansę. Zdołały one zachować aktualność przesłania pomimo tego, że ich wykonanie i efekty specjalne już od dawna trącą myszką. Wystarczy pewna ręka reżysera, pomysłowa kosmetyka i mamy gotowy materiał na hit mogący ucieszyć zarówno fanów oryginału, jak i tych podchodzących do tytułu po raz pierwszy.
Oto subiektywna piątka filmów science fiction, które według mnie aż proszą się o remake. Niektóre z nich doczekały się już wznowień, ale były one w moim odczuciu niegodne oryginału. Inne były bliskie remake’u, ale z zapowiedzi na razie nic nie wynikło. Z oczywistych względów do zestawienia nie załapały się też te remaki, które jednak powstaną – gdyby nie brzmiąca wiarygodnie zapowiedź nowego projektu Guillermo del Toro, na liście z pewnością znalazłaby się także Fantastyczna podróż.
Z pewnością nie wyczerpałem tematu. Dajcie zatem znać w komentarzach, jakie są wasze typy.
20 000 mil podmorskiej żeglugi (1954), reż. Richard Fleischer
Wiem, wiem, wiem. Podejść do klasycznej powieści Julisza Verne’a było już kilka. Były i wariacje, i animacje, i kontynuacje. Klasyczny remake (lub może raczej ponowna adaptacja) powstał z kolei w 1997 z Michaelem Caine’em w roli głównej. Ale powiedzmy to wprost – żadna z tych form nie dorównała sile oddziaływania filmu Richarda Fleischera. Filmu, który przy całej swojej wspaniałości mocno zestarzał się już od strony wizualnej. Polot i widowiskowość to cechy, które śladem wersji z 1954 powinny stanowić wyznacznik nowej odsłony przygód kapitana Nemo. Jeśli oczywiście ta kiedykolwiek powstanie. Plany są (pojawia się nazwisko Bryana Singera stojącego na czele nowego projektu), ale na razie nic z nich nie wynika. Pamiętajmy jednak, że 20 000 mil podmorskiej żeglugi to przecież nie tylko gotowy materiał do uruchomienia fajerwerków wizualnych, ale także do odświeżenia uniwersalnych przesłań. Ten dzisiejszy, wrogi naturze świat jeszcze bardziej zachęca do proekologicznej i nonkonformistycznej postawy, czego ponownym symbolem może być kapitan Nemo.
Barbarella (1968), reż. Roger Vadim
Ten kipiący seksem (i seksizmem) film z pewnością znalazłby dla siebie miejsce we współczesnej rzeczywistości. Jego rozgłos mógłby jednak solidnie wstrząsnąć fundamentami poprawności politycznej. Już widzę te protesty feministek, sprzeciwiających się sprowadzeniu roli filmowej bohaterki do poziomu kosmicznego obiektu seksualnych uniesień. Z drugiej jednak strony, także na modłę oryginału, mógłby powstać niezwykle sugestywny portret kobiety w pełni wyzwolonej, niezależnej, silnej i zmysłowej. To wizja atrakcyjna zarówno dla pań – gdyż może stanowić niedościgniony wzorzec – jak i dla panów, gdyż może stanowić najbardziej fantastyczne marzenie łóżkowe. Gdyby tylko odrzucić na bok ten nachalny kicz i uczynić Barbarellę nieco bardziej rozgarniętą, nowa wersja kultowej space opery mogłaby wywołać niemało szumu. Miałbym nawet idealną kandydatkę do wejścia w stanik Jane Fondy – Margot Robbie!
Ucieczka Logana (1976), reż. Michael Anderson
Hollywood już raz upomniało się o klasyczną antyutopię Andersona. Za sterami nowej wersji Ucieczki Logana zasiadał nawet przez chwilę Nicolas Winding Refn, który ponoć zaprosił do głównej roli samego Ryana Goslinga. Nic jednak z tego nie wynikło. Szkoda, bo kierunek był bardzo dobry. Ucieczka Logana to pierwszy film SF, jaki przychodzi mi na myśl w kontekście proszenia się o remake. Oprawa wizualna filmu, lokująca czas akcji w futurystycznym mieście, trąciła myszką chyba już w dniu premiery. Wciąż jednak intryguje koncept fabularny, według którego społeczeństwo zgodnie ustala, że wszyscy z trzydziestką na karku muszą przejść rytuał odrodzenia, co jest eufemistycznym określeniem egzekucji. Jestem zdania, że dzisiejsza Ucieczka Logana, po przejściu odpowiedniego liftingu oraz przy udziale mocnego scenariusza, niebojącego się analogii ze współczesnością, mogłaby zadziałać jeszcze lepiej od oryginału.
Test pilota Pirxa (1978), reż. Marek Piestrak
Niemal wszystkie polskie filmy science fiction cierpią na ten sam problem. W trakcie produkcji wizja i dobre chęci przerosły rzeczywiste możliwości twórców. W ich wypadku mamy zatem do czynienia zazwyczaj z wyjątkowymi pomysłami na fabułę, które – za sprawą ubogiej formy – wyjątkowo kiepsko znoszą próbę czasu. Najlepszy tego przykład to Test pilota Pirxa. Film oparty na opowiadaniu Stanisława Lema zaprasza do odbycia niezwykle intrygującej kosmicznej podróży do samego sedna człowieczeństwa, czemu przyświeca osobliwy klimat paranoi. Tu naprawdę niewiele trzeba do sukcesu. Bystre spostrzeżenia Lema zasługują na film z lepszym dźwiękiem, lepszą pracą kamery i z przynajmniej porównywalnie pomysłowymi efektami specjalnymi. Nie wierzę jednak, że dobra poprawka Testu… byłaby możliwa na rodzimym gruncie. Niech wezmą to Amerykanie, idąc w ślady Soderbergha, który lata temu przerobił Solaris.
Strażnik czasu (1994), reż. Peter Hyams
Podobne wpisy
O potencjale filmu świadczy fakt, że powstała jego zarówno filmowa, jak serialowa kontynuacja. Każdy fan dynamicznego SF wie jednak, że film z 1994 zasługuje na znacznie więcej. I Hollywood najwyraźniej zdaje sobie z tego sprawę. Jest to bowiem kolejny przypadek remake’u, który był w planach, ale ślad po nim zaginął. Jeszcze kilka lat temu było niemal pewne, że ujrzymy na wielkim ekranie nowego Strażnika czasu. Dziś znowu trzeba się o to upominać. Film z JCVD w roli głównej co prawda nie postarzał się jeszcze tak bardzo jak inne obrazy z tej listy, ale już w chwili powstania nie zdołał wyjść poza ramy bezpiecznej strefy kina klasy B. Gdyby tak wnieść nową energię do tego jakże kapitalnego konceptu, splatającego podróże w czasie z kinem akcji, mogłoby wyjść z tego coś nie mniej porywającego. Reżyser z wizją, krzepki aktor, solidne sceny akcji i mamy gotowy hit z dużym potencjałem na sequel. Fabuła idealnie nadaje się także pod nowy serial. Może temat podejmie Netflix, idąc śladem futurystycznej produkcji Altered Carbon? Rzucam wyzwanie.