HATFIELDS & MCCOYS: WOJNA KLANÓW (2012)
Każdy z nas dobrze zna Samych swoich, kultową komedię traktującą o konflikcie sąsiedzkim. Nie mniejsze emocje przeżywaliśmy przy okazji śledzenia losów Cześnika i Rejenta we fredrowskiej Zemście. Jesteście ciekawi, jak ten sam motyw wypadłby na poważnie, w wersji rdzennie amerykańskiej, czyli westernowej? Koniecznie obejrzyjcie miniserial Hatfields & McCoys: Wojna klanów z 2012 roku.
Do śmiechu wam jednak nie będzie. Nie do tego przyzwyczaiły nas bowiem produkcje stacji History, twardo odnoszące się w swych scenariuszach do wydarzeń historycznych. O takich Wikingach już teraz przecież krążą legendy (choć ostatnie sezony mocno nadszarpnęły dobre imię tej serii). Z trzyodcinkowym, prawie pięciogodzinnym miniserialem Hatfields & McCoys prawdopodobnie nie będzie inaczej, głównie za sprawą niezwykle intrygującej historii, jaka legła u podstaw jego scenariusza. Historii w pewien sposób odnoszącej się do esencji amerykańskości.
Tytuł przywołuje nazwiska dwóch klanów, które żyły po przeciwnych stronach rzeki Big Sandy, stanowiącej granicę stanów Kentucky i Zachodniej Wirginii. Na czele klanów stali dwaj patriarchowie, William “Devil Ance” Hatfield i Randall McCoy. Nadal nie do końca jasne jest, co tak naprawdę zapoczątkowało konflikt, choć legendy mówią, że rozeszło się o… ukradzionego wieprza. Innymi słowy, podłoże sporu miało najprawdopodobniej ekonomiczny charakter. W miniserialu dołożono jednak do tego nieco ideologii. Akcja rozgrywa się bowiem tuż po wojnie secesyjnej, w której ramię w ramię zarówno Hatfield, jak i McCoy brali udział, stojąc po stronie konfederatów. Problem w tym, że ten pierwszy, nie widząc sensu działań wojennych, zdecydował się zdezerterować. Ten drugi brał w niej udział tak długo, aż w konsekwencji… trafił do więzienia.
Ta różnica postaw stała się kamieniem węgielnym konfliktu zarysowanego przez scenarzystów. Od tego momentu powoli, acz systematycznie nakręcać się będzie spirala nienawiści. Bo gdy jeden postanowił w pełni poświęcić się swej ojczyźnie, dostając przy tej okazji mocno w kość, drugi uznał całe działanie za pozbawione sensu i wolał wrócić do rodziny, by to o jej bezpieczeństwo zawalczyć. Potem wystarczy, że wzorem Romea i Julii jeden z Hattfieldów zakocha się w nie tej dziewczynie, co powinien, by skłócone rodziny jeszcze bardziej się od siebie oddaliły. Gdy jednak zacznie lać się krew i zostanie ustrzelona pierwsza głowa, wówczas otwarta wojna rywali zza miedzy stanie się faktem. Gniew wybuchnie, a żądza zemsty otrzyma pole do popisu. I ani na moment nikt nie zatrzyma tej zawziętości, by przypadkiem nie utracili życia ci, którzy najmniej ten konflikt rozumieją.
Gdy serial miał swoją premierę w USA na publicznej kablówce, pobił rekordy oglądalności. Wysypał się także wór nagród Emmy. Nic w tym dziwnego. Trwający przez kilka pokoleń konflikt na linii Hatfield i McCoy stał się jednym z amerykańskich mitów i wciąż płynie w żyłach tego narodu. Tymi nazwiskami sygnowane są bowiem ulice oraz miejscowości. Hollywood zainteresowała się tematem niejednokrotnie, wykorzystując nawet do tego komediowy talent Abbotta i Costello. Słynny spór dwóch klanów stał się także pożywką dla twórców telewizyjnego show pt. Family Feud, który z kolei (tak, dobrze przypuszczacie) w Polsce emitowany jest pod nazwą Familiada. Mam jednak wrażenie, że dopiero stacja History swoim miniserialem nadała tej odwiecznej wojnie klanów odpowiednio doniosły wydźwięk, zdolny do zrozumienia poza granicami kraju.
Podobne wpisy
Dwaj główni aktorzy filmu, czyli Kevin Costner i Bill Paxton, bez dwóch zdań stworzyli kapitalne, niezwykle wyraziste role. Obaj bohaterowie różnią się nastawieniem, temperamentem i sposobem ekspresji. Jeśli miałbym typować faworyta tej aktorskiej rywalizacji, to najbardziej trafił do mnie Costner ze swą postawą przygaszonego wulkanu, który w każdej chwili może eksplodować. Aktor dostał za tę rolę zasłużony Złoty Glob, czym niejako przerwał trwającą od Wyatta Earpa zniżkę kariery. Ale nie tylko Costnerem i Paxtonem ten serial stoi. Siłą produkcji Kevina Reynoldsa jest to, że jeśli tylko jeden z dwójki głównych bohaterów zniknie z ekranu, zastępowany jest przez inną, nie mniej interesująca postać, stojącą albo po jednej, albo drugiej stronie barykady. Rewelacyjny Tom Berenger to jedno. Ale według mnie, swego rodzaju objawieniem jest jednak występ Boyda Holbrooka. Znany chociażby z roli w Loganie aktor, którego kariera dziś rozkręca się w szybkim tempie, w Hatfields & McCoys po raz pierwszy tak wyraziście pokazał pazura. Jego Cap Hatfield stał się ulubieńcem publiczności, a ja od tego czasu niezmiennie przyglądam się Holbrookowi i życzę mu powodzenia. Pewnie nie raz jeszcze o nim usłyszymy.
Ale miniserial stacji History to pochwała jeszcze jednego, udanego duetu. Jak już wspomniałem, za reżyserię Hatfields & McCoys: Wojna klanów odpowiada bowiem Kevin Reynolds. Ten sam reżyser, który we wcześniejszych latach swojej kariery zanotował trzy udane momenty współpracy z Kevinem Costnerem. Mowa oczywiście o filmach Fandango, Robin Hood: Książę złodziei oraz Wodny świat. Panowie zatem wyraźnie przypadli sobie do gustu, bo Hatfields & McCoys: Wojna klanów to ich czwarty wspólny projekt. I tak jak wcześniej Reynolds pomagał Costnerowi w kręceniu Tańczącego z wilkami, tak tym razem wiele scen Hatfields & McCoys wyreżyserował sam Costner, by przyspieszyć realizację filmu. Dodajmy, że aktor pełnił też rolę producenta projektu.
Można by psioczyć na to, że historia wojny klanów jest przewidywalna, gdyż od początku zdradza cechy greckiej tragedii i nieuchronnie prowadzi do katastrofy. Ale ci kontrastujący ze sobą bohaterowie nie pozwalają nam ani na moment stracić zainteresowania. Ich losy stanowią bowiem ważną przestrogę. Ukazują, jak łatwo jest ulec nakręcającej się nienawiści, oraz jak trudno jest jednocześnie tę spiralę zatrzymać. Ukazują także, jak krótkowzroczną drogą pozostaje zemsta. W jednej ze scen Devil Ance Hattfield co prawda daje do zrozumienia synowi, że nie chce, by on przez kolejne lata kontynuował ten konflikt, uznając go za bezsensowny. Nic z tego jednak nie wynika. Obaj dobrze bowiem wiedzą, że jeśli mleko się rozlało, to ktoś musi je posprzątać. Za wszelką cenę.