search
REKLAMA
Action Collection

NIESAMOWITA McCOY. Kino akcji jak karbowana prezerwatywa

Odys Korczyński

30 września 2019

REKLAMA
Są takie filmy, które oglądamy wyłącznie z sentymentu do gatunku, a może czasem też dlatego, że mamy nadzieję, że znajdziemy w nich coś zupełnie nietypowego. Niesamowita McCoy Russella Mulcahy’ego jest takim właśnie filmem. W głównej roli obsadzono Kim Basinger, mierną przecież specjalistkę od kina akcji, ale to okazuje się dopiero po seansie. Z początku każdy (z reguły facet) przyznaje jej ogromny kredyt zaufania. Na granej przez nią postaci Karen McCoy opiera się cały scenariusz. Gdzieś tam zjawia się Val Kilmer jako jej tak jakby partner, ale to przysłowiowy wioskowy idiota w całej opowieści. Ogólnie okazuje się, że z produkcją jest trochę tak, jak z tą prezerwatywą, którą McCoy miała przy sobie podczas pierwszego aresztowania.

Russell Mulcahy miał wyraźny problem z lokalizacją filmu w obrębie jakiegoś gatunku. Przy całym szacunku do jego reżyserskiej twórczości (kultowy dzisiaj Nieśmiertelny, Cień, Opowieści z krypty), Niesamowita McCoy nie wypaliła. Jest filmem zagubionym między kultowością gatunku akcji a jakąś melodramatyczną komedią sensacyjną. Co tu dużo ukrywać. Mulcahy nie jest reżyserem ze światowej czołówki ani też artystą mającym nietuzinkowe, niekomercyjne pomysły. Wszedł na salony filmowe z wielkim przytupem za sprawą Nieśmiertelnego, a po zrealizowaniu jego kontynuacji przygasł, ostatecznie poddając się kinu klasy B. Niesamowita McCoy jest tego najlepszym przykładem.

Wracając do tytułowej prezerwatywy i filmowych jej konotacji – kiedy po sześcioletniej odsiadce Karen McCoy zgłasza się po swoje rzeczy, prócz kilku dolarów i innych drobiazgów strażnik najdobitniej prezentuje do kamery rzeczoną prezerwatywę. Z przekąsem dodaje, że jest karbowana. Kim Basinger odpowiada: „Jestem przewidująca”. Owszem, jest, i to niesamowicie, z tym że ta prezerwatywa ma już sześć lat. Scena miała być dowcipna, rozluźniająca widza i zapewne wprowadzająca go w nieco komediowy nastrój całej produkcji. Dalej jednak nic się nie stało. Humoru było tylko coraz mniej, aż zastąpił go bardzo długi fragment o przygotowaniach i realizacji samego skoku na bank. Cały film jest więc jak ta wieloletnia guma. Nie wytrzymuje próby czasu, jest sparciały, gruby, a jego karbowanie tylko przeszkadza, udaje, że może sprawić jakąś przyjemność prócz niemiłego ucisku na… w tym przypadku gust i umysł. Czy to oznacza więc, że film należy czym prędzej uznać za samo dno, bo jest tylko substytutem prawdziwego kina akcji? A może on w ogóle na taki nie pozuje, chociaż zawiera liczne gatunkowe elementy?

Moje umiłowanie tego gatunku jest naprawdę ogromne, dlatego nawet w ostatniej szmirze staram się odnaleźć coś, co warto zapamiętać, żeby czas seansu nie był czasem straconym. Niesamowita McCoy ma swoje zalety. Mając świadomość, że oglądam kino nieco tandetne, ale przy tym mocno niedoinwestowane, mimo wszystko nie miałem problemu, żeby wytrzymać do zakończenia. Wielka w tym zasługa postaci Jacka Schmidta odgrywanego przez zawsze doskonałego Terence’a Stampa, ale i kontrastowych zdjęć Denisa Crossana, muzyki Brada Fiedela i nieźle rozpisanej pod względem suspensu sekwencji napadu na bank. Okazuje się, nad czym ubolewam, że najsłabszym ogniwem filmu jest postać samej McCoy i aktorskie wyczyny Kim Basinger. Na drugi miejscu stoi Val Kilmer, który nie potrafi się odnaleźć w całej tej historii, a może po prostu próbuje grać zagubionego, co wychodzi mu tak średnio, że wypada jak zupełnie nieprzygotowany do roli aktor. Czarne charaktery na czele z samym Schmidtem (Stamp) i wtórującym mu w byciu sukinsynem kuratorem Garym Bucknerem (Gailard Sartain) górują nad pozytywnymi postaciami nie tylko charakterologicznie, ale też warsztatowo. Następuje więc dziwne złożenie całej historii ze strony dobrej, która jest raczej komediowa, i tej złej, która prześciga się w pozowaniu na najczarniejszy egzystencjalny mrok. Wychodzi z tego półprodukt niezbyt autentyczny dramatycznie, ale też niewystarczająco śmieszny, żeby przestać się przejmować złowrogim Schmidtem – wyrazy twarzy Terence’a Stampa są w rzeczy samej przerażające.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA