CZARNA NIEDZIELA. Izraelski Mosad kontra palestyński Czarny Wrzesień
Popularność filmów katastroficznych lat 70. spowodowała, że wyodrębnił się nurt thrillerów o terrorystach, obejmujący takie tytuły jak: Terror w przestworzach (1972, reż. John Guillermin), Britannic w niebezpieczeństwie (1974, reż. Richard Lester), Hindenburg (1975, reż. Robert Wise), Rollercoaster (1977, reż. James Goldstone). Do tego nurtu dołączyła Czarna niedziela (1977) Johna Frankenheimera, która może nawet uchodzić za najlepszą pozycję w gatunku thrillera terrorystycznego.
Film po pierwszych pokazach był tak dobrze oceniany, że spodziewano się hitu na miarę Szczęk (1975) Stevena Spielberga, zresztą w obu filmach zagrał Robert Shaw, więc to był dobry omen. Jednak kilka miesięcy przed premierą grad negatywnych recenzji spadł na inny film o terroryzmie – Dwuminutowe ostrzeżenie (1976) Larry’ego Peerce’a, wskutek czego spadło zainteresowanie na kolejny thriller o podobnej tematyce. Z pewnością nie pomogło też to, że niedługo później pojawiły się w kinach Gwiezdne wojny (1977) George’a Lucasa – przy tak rewolucyjnym dziele Czarna niedziela mogła się wydawać czymś wtórnym, co kontynuuje pewien trend, ale nie oferuje niczego nowego.
Nowością wprowadzoną do kina przez Johna Frankenheimera była twórczość Thomasa Harrisa, rozsławionego później dzięki filmom o Hannibalu Lecterze. Debiutancka powieść tego amerykańskiego pisarza – Black Sunday (wyd. 1975; wyd. pol. Czarna niedziela, Amber 1991) – została przerobiona na scenariusz przez trzech autorów: Ernesta Lehmana (Północ – północny zachód, 1959), Kennetha Rossa (Dzień Szakala, 1973) i Ivana Moffata (Olbrzym, 1956). Reżyser John Frankenheimer, którego poprzednim filmem był całkiem nieźle przyjęty Francuski łącznik II (1975), po raz kolejny sprawdził się w kinie sensacyjnym i do końca XX wieku udało mu się utrzymać pozycję mistrza kina akcji.
Intryga została zainspirowana działaniami organizacji terrorystycznej Czarny Wrzesień, utworzonej w 1971 roku wskutek stłumienia powstania Palestyńczyków w Jordanii. Agent Mosadu, major David Kabakov (Robert Shaw), likwiduje kryjówkę terrorystów, ale zostawia przy życiu Dahlię Iyad (Marthe Keller) – przyłapał ją pod prysznicem i uznał, że zabicie nagiej i bezbronnej kobiety nie jest dobrym pomysłem. Jednak to była zła decyzja, bo Dahlia to wyjątkowo groźna terrorystka – im dłużej pozostaje przy życiu, tym więcej ludzi ginie. A w planach ma zabicie 80 tysięcy kibiców futbolu amerykańskiego podczas Super Bowl Sunday w Miami. Ten mecz pomiędzy Pittsburgh Steelers i Dallas Cowboys odbył się 18 stycznia 1976 roku na stadionie Orange Bowl i filmowcy pod kierunkiem Johna Frankenheimera kręcili oczywiście w tym miejscu.
Podobne wpisy
Twórcy filmu w równym stopniu skupiają się na poczynaniach agenta Mosadu wspieranego przez FBI i staraniach terrorystów, by nie dać się złapać. Przy tym najciekawsza jest relacja między bezwzględną kryminalistką Dahlią a zwerbowanym przez Czarny Wrzesień weteranem z Wietnamu Michaelem Landerem (Bruce Dern). Lander to zasłużony dla kraju pilot, który w Wietnamie przeżył obozowe piekło i ten uraz przekształcił się w działalność przeciwko amerykańskiemu rządowi i społeczeństwu, z którego został wykluczony. Ciekawe postacie przestępców wraz z dobrze rozpisaną relacją idą w parze ze znakomitym aktorstwem Bruce’a Derna i Marthe Keller. Aktorka jest już zapomniana, ale w latach 70. i 80. miała bardzo dobry okres w karierze. Zagrała u Philippe’a de Broki, Claude’a Leloucha, Sydneya Pollacka, Billy’ego Wildera (niedoceniana, lecz rewelacyjna Fedora z 1978 roku), Mauro Bologniniego, Nikity Michałkowa. Najbardziej znany jest jej występ w thrillerze Johna Schlesingera Maratończyk (1976), który powstawał niemal równolegle z Czarną niedzielą – producentem obu dzieł był Robert Evans.
Na tle wyrazistych postaci antagonistów trochę blado wypada Robert Shaw, który lepiej chyba czułby się w skórze bohatera negatywnego. Jako izraelski agent jest tylko trochę niejednoznaczny, pod skórą wyczuwa się gniew i zabójcze skłonności, ale ukryty w nim ładunek ostatecznie nigdy nie wybucha, zostaje stłumiony, jakby ktoś odciął lont. Natomiast Dahlia i Lander sprawdzają się nie tylko jako interesujący duet, ale też jako postacie o indywidualnym charakterze, do których widzowie mają odmienny stosunek. Aby Bruce Dern wydawał się przekonujący jako weteran wojenny z traumą, nie trzeba było retrospekcji z Wietnamu. Do pewnego stopnia jest on ofiarą systemu, można go zrozumieć i współczuć, bo ktoś nim manipuluje. Inaczej wygląda sytuacja z postacią graną przez Marthe Keller – manipulantką, perfidną, zimną, gotową zginąć, ale też pociągnąć za sobą innych. Gdy w początkowym akcie filmu major Kabakov daruje jej życie, widz jest w stanie to zrozumieć, bo jeszcze dobrze nie poznał tej bohaterki. Ale potem Dahlia ani przez chwilę nie wzbudza sympatii, wydaje się pozbawiona skrupułów i jakichkolwiek ludzkich odruchów.
Czarna niedziela świetnie realizuje schemat sensacyjnego thrillera, gdzie na koniec przewidziana jest pełna napięcia spektakularna akcja. Tutaj jest to zamach terrorystyczny podczas ważnego wydarzenia sportowego. Wielki sterowiec firmy Goodyear porusza się nad stadionem, by filmować mecz z lotu ptaka – każdy wie, że to stały punkt programu, więc nie budzi wątpliwości. Ale pilot sterowca leży martwy w pokoju hotelowym, a maszynę prowadzi gotowy na wszystko awanturnik. Jego zamiarem jest zdetonowanie ładunku o dużej sile rażenia, zdolnego zabić dziesiątki tysięcy nieświadomych zagrożenia obywateli. Gdy sterowiec coraz bardziej zniża się nad stadionem, wybucha panika i jest ona tak wiarygodnie nakręcona, że można ją poczuć, jakby zaprezentowano autentyczną relację z dramatycznych wydarzeń.
Zakończenie mocno trzyma w napięciu, bo na tym etapie widz już wie, do czego zdolni są przestępcy – to ludzie, którzy używają broni do zabijania, a nie grożenia. Dobry przykład to scena, w której uciekający pieszo przed agentami złoczyńca – odpowiedzialny za zamach na wioskę olimpijską w Monachium Mohammed Fasil (Bekim Fehmiu) – zatrzymuje czyjś samochód, bez żadnego gadania zabija kierowcę, a potem policjanta, który staje mu na przeszkodzie. Zmanipulowany pilot Michael Lander, który nie jest fanatykiem, okazuje się równie niebezpieczny – przez wojnę wietnamską wyrobił sobie mechaniczny odruch zabijania. Potrafi pociągać za spust i odpalać ładunki bez mrugnięcia okiem, nie myśląc o konsekwencjach. Cywile mają dla niego taką samą wartość jak anonimowi żołnierze Wietkongu, nie odczuwa więc oporów przed tym, by do nich strzelać. Skoro filmowcy pozwolili na bezkompromisową przemoc i obfity body count, to dlaczego mieliby oszczędzać tłum bezimiennych kibiców meczu będący celem terrorystów?! Dlatego Czarna niedziela tak bardzo trzyma widza w niepewności. Składa też hołd tym bohaterom, którzy czuwają nad bezpieczeństwem, ale są tylko ludźmi, a nie cudotwórcami.