BO TO ZŁA KOBIETA BYŁA. Zwichrowane, okrutne i nieprzewidywalne panie na ekranie
Gdyby ktoś postanowił zorganizować plebiscyt na najgorszą filmowa matkę, moim subiektywnym wyborem byłyby, ex auquo, antybohaterki filmu Kieł oraz Moja mała księżniczka. Bohaterka pierwszego filmu, do spółki z mężem hoduje troje dzieci. Okaleczone psychicznie istoty, które z pozoru mają wszystko: wygodny dom, basen, smaczne posiłki i wieczne wakacje. Ale odebrano im szansę na normalny rozwój, poznawanie świata, uspołecznianie się, kontakt z ludźmi, przyrodą, etc. Czy to utopijny plan chronienia potomstwa przed zepsuciem świata, każe około pięćdziesięcioletniej kobiecie robić własnym dzieciom wodę z mózgu? Rzeczywistość jest zakłamywana na w każdej dziedzinie, poczynając od języka i znaczenia słów, na prawach fizyki i biologii kończąc. Co stanie się z córką która ucieknie z tego wynaturzonego świata? Całkiem niedawno nadrobiłam seans niecodziennej produkcji z naszego podwórka. Trzy siostry T w reżyserii Macieja Kowalewskiego. Psychodeliczny film w lekko przerysowanej teatralnej stylistyce, opowieść o dorastaniu w izolacji. Wariacja na temat Kła? Chłopiec-mężczyzna, który nie opuszcza ciasnego mieszkania, nie zna świata ani ludzi, któremu wmawia się chorobę, upośledzenie, etc. Trzy siostry, jak wiedźmy albo Mojry, czuwają nad jego losem, wyznaczają mocno ograniczone ścieżki, z łóżka do toalety i z powrotem. Długo nie wiadomo, która z kobiet jest matką trzydziestoletniego Robercika. „Troszczą się” o niego na równi. Na równi wykorzystują, pomiatają, dręczą psychicznie. Przemoc psychiczna i seksualna jest także osnową biograficznego filmu Evy Ionesco, Moja mała księżniczka. Imiona i nazwiska bohaterek filmu zostały zmienione, ale jest oczywiste, że patrzymy na historię kontrowersyjnej fotografki Iriny Ionesco i jej córki, Evy. Dramatyczny obraz przedwczesnego dorastania nieco już zapomnianej aktorki i modelki, którą mogliśmy zobaczyć między innymi w Lokatorze Romana Polańskiego (w niewinnej roli) oraz Spielen wir Liebe (film erotyczny, w którym dziewczynka zagrała w bardzo odważnych scenach seksu w wieku zaledwie dwunastu lat). Dziecko zostało pozbawione niewinności i zamieniona przez ambitną, rządną sławy oraz bogactwa kobietę w obiekt seksualny. Stała się modelką i muzą matki, małoletnią lolitą, która nie tylko pozowała w negliżu do zdjęć ocierających się o pornografię, ale też za namową matki spotykała się z dużo starszymi mężczyznami. Jej dzieciństwo w imię sztuki zamieniono w seksualną orgię. Nie istnieją argumenty, które usprawiedliwiłyby postępowanie matki (w tej roli rewelacyjna Isabelle Huppert, która poraziła okrucieństwem w jeszcze wielu innych filmach, chociażby Ceremonii z połowy lat dziewięćdziesiątych). A właściwie psudomatki z piekła rodem.
Z kolei plebiscyt na najgorszą siostrę mogłaby wygrać bezkonkurencyjna Baby Jane Hudson, bohaterka filmu Roberta Aldricha. Kultowa i od dekad uwielbiana rola Bette Davis, jednak postać, której nie powinno się podziwiać ani naśladować. Daje popis bezduszności i swoistego sadyzmu. Bohaterka filmu pastwi się nad kaleką, przykutą do wózka inwalidzkiego siostrą. Wydaje się być osobą niezrównoważona psychicznie. Opieka domowa w jej wykonaniu to wiezienie, szczury na talerzu, drobne tortury psychiczne i fizyczne, które stopniowo stają się coraz okrutniejsze. Co się zdarzyło Baby Jane? to obraz o skomplikowanej siostrzanej relacji, obie bohaterki mają sporo za uszami i obie z upodobaniem wzajemnie się ranią (podobnie jak wcielające się w ich role aktorki), jednak to Baby Jane jest kimś na kształt modelowego złoczyńcy w spódnicy. Bezwzględna, egotyczna i szalona. Nigdy nie wiadomo, czego się po niej spodziewać i czy z kolejnego starcia z nią wyjdzie się cało, czy w trumnie.
Czas wspomnieć o Kwiatach na poddaszu. Kolejny rodzinny dramat, który nieoczekiwanie zamienia się w jeden z jaskrawszych przykładów kobiecego okrucieństwa w filmie (i literaturze, oba filmy pod tym tytułem, to ekranizacje powieści Virgini C. Andrews). Owdowiała Corrine jest zmuszona wrócić wraz z trojgiem dzieci do rodzinnego domu. Od lat skłócona z rodzicami kobieta, pragnie przebaczenia, dachu nad głową dla siebie i potomstwa, jednak cena jaką przyjdzie jej za to zapłacić będzie bardzo wysoka. Pierwszym czarnym charakterem tej tragedii jest babka (w tej roli Louise Fletcher, która już ponad dekadę wcześniej, jako siostra Ratched w Locie nad kukułczym gniazdem zapracowała na miano nieczułej wiedźmy), jednak wystarczy kilka tygodni, obietnic i drogich prezentów, by Corrine wyparła się własnych dzieci i pozwoliła im zwiędnąć. Zamknięte na strychu, słabe, niedożywione, a wreszcie jawnie podtruwane cyjankiem dzieci, wierzą, że mama je kocha i już niebawem zabierze do pięknego domu, tymczasem mama cierpliwie czeka aż zdechną i przestana stanowić problem i zagadnienie irytujących rozmów. Chciałoby się ją wysłać na stos, oj chciałoby.
Kino pokazało nam też macochy i postaci macochopodobne, które zamiast otaczać podopiecznych troską, dręczyły psychicznie i fizycznie. Najbardziej wstrząsające przykłady to Aurore oraz opowiadające tę samą historię non-fiction Amerykańska zbrodnia oraz mniej znana Dziewczyna z sąsiedztwa. Filmowe dramaty, które zamieniają się w horror i orgię przemocy. Bezbronne dziecko, dorastająca dziewczynka w konfrontacji z sadystyczną kobietą, której życie nie potoczyło się tak, jak to siebie wymarzyła. Frustracja przeradza się w gniew, a ten skupia na słabszym. Niezwykle brutalnych i realistycznych scen z tych filmów nie sposób wymazać z pamięci. Dodatkowo poraża fakt, że nie są wymysłem scenarzysty, a przekazaną z dbałością o szczegóły filmową rekonstrukcją makabrycznej zbrodni. Zbrodni popełnionej przez “zwyczajną” kobietę i “dobrą” matkę.
Skoro już mowa o macochach, to naturalną konsekwencją jest postać osieroconego dziecka. Bohaterka współczesnego thrillera Sierota to dopiero nietuzinkowa osóbka [spojlery dużego kalibru, nie oglądałaś/eś, a planujesz – pomiń ten akapit]. Dojrzała kobieta wykorzystująca fakt, że z powodu bardzo rzadkiej choroby wygląda jak dziecko. Wyrachowana, z powodzeniem manipulującą niczego niepodejrzewającymi adopcyjnymi rodzicami. Deprawującą „rodzeństwo”, zmuszająca do zbrodni. Z zewnątrz słodka dziewczynka o urzekająco staroświeckich upodobaniach, w środku pajęczyca, która cierpliwie buduje pułapkę. Kiedy zrzuca maskę, na jaw wychodzą jej tłumione pragnienia seksualne. Scena, w której Esther (Isabelle Fuhrman) próbuje uwieść przybranego ojca to wielkie zaskoczenie. Obrzydliwa a przy tym fascynująca postać. Przerysowana, ale na pewno wyjątkowa, jedyna taka w kinie.
Pora na kilka słów o polskim kinie i jego antybohaterkach. Odtwórczyni roli matki Kundla z Jestem Doroty Kędzierzawskiej, pojawia się w filmie dosłownie w kilku ujęciach, ale ten ograniczony czas, kiedy gości na ekranie, wykorzystała, by zbudować niezapomnianą postać. Edyta Jungowska jest w tym wydaniu niejednoznaczna, ale budzi jednoznaczną niechęć. A nawet coś więcej. Wewnętrzny opór, rozdrażnienie, wściekłość. To jedna z tych kobiet, którymi chce się mocno potrząsnąć, powiedzieć, ogarnij się… Mama. Ciepła, troskliwa, wyrozumiała. O takiej marzy jedenastoletni chłopiec, który uciekł właśnie z sierocińca. Może już nie pamięta, jak i dlaczego tam trafił, może to instynkt, każe mu skierować kroki właśnie do mamy, do domu. Z niego też szybko ucieknie. Rozżalony, jeszcze bardziej samotny. Bo mama nie trzeźwieje, „puszcza się”, ma w nosie syna. Scena, w której Kundel szarpie się z matką jest rozdzierająca i ma ogromny ładunek emocjonalny. Wszystkie odcienie nienawiści i miłości. Gdzieś w tle majaczy sugestia, że kobieta mogła wykorzystywać chłopca seksualnie. Obnaża się przed synem, każe się dotykać, szydzi z chłopca. Jej śmiech jest jak najdotkliwszy policzek, pali od środka. Dla własnego dobra Kundel wybiera ucieczkę. Słowa, które niebawem zaadresuje do nowo poznanej rówieśnicy, równie samotnej i odrzuconej jak on dziewczynki, mają tym mocniejszy wydźwięk. „Śmierdzisz piwem. Nienawidzę pijanych kobiet (sic!) ”. W odpowiedzi pada: „Takich jak ja. Tak? Głupich, brzydkich. Takich jak ja?”. A widzowi wydaje się, że bohater rozmawia nie tylko z zakompleksioną dorastającą dziewczynką, ale i symbolicznie z własną matką.
Po obejrzeniu filmu Bejbi blues w głowie może pojawić się myśl: jaka matka, taka córka. Może to zaskakujące, ale – mimo dramatycznego losu, który spotkał jej synka – wcale nie uważam, żeby infantylna i kapryśna Natalia była najgorszą matką w tym filmie. Jeszcze nie. Teraz znacznie gorsza jest jej własna. Ta, która zostawiła ciężarną nastolatkę samej sobie i przy pierwszej okazji uwiodła chłopaka córki. Prawdziwy antywzór. Nielojalna i samolubna kobieta. Jedna z tych bohaterek, na widok której otwiera się przysłowiowy nóż w kieszeni. Obraz Katarzyny Rosłaniec można by zestawić z nieco wcześniejszym polskim filmem, Ki w reżyserii Leszka Dawida. Tytułowa bohaterka, Kinga, ani przez moment nie budzi mojej sympatii czy współczucia, z powodu trudnego położenia, w którym się znalazła. Zapamiętam ją jako osobę, która zdecydowała się na dziecko, ale jednocześnie unika odpowiedzialności za wychowywanie – ba, spełnianie podstawowych potrzeb – syna. Jest samolubna i roszczeniowa, myśli, że wszystko jej się należy i dosłownie wszyscy – bliżsi i dalsi znajomy, a nawet nieznajomi – powinni jej pomagać i wyręczać ją w rodzicielskich obowiązkach, bo jest przecież samotną matką. W dodatku o artystycznych aspiracjach. W przypadku Ki (irytująca, ale przekonująca Roma Gąsiorowska) można chyba mówić o zaniku instynktu macierzyńskiego, tylko po co jej w takim razie potomstwo? Dla sztuki? By mógł powstać performance o rodzącej w taksówce pseudoartystce?
Z powyższych przykładów wyłania się aż nazbyt posępny obraz kobiet. A ponieważ kino jest odbiciem rzeczywistości, miejcie oczy szeroko otwarte. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam zetknąć się z żywą reprezentacją nieprzewidywalnej, okrutnej, do szpiku kości zepsutej kobiety.