BO TO ZŁA KOBIETA BYŁA. Zwichrowane, okrutne i nieprzewidywalne panie na ekranie
Dziś Dzień Kobiet, ale nie będzie słodko. Przewrotnie decydujemy się na przedstawienie tego dnia filmowych złych kobiet. W całej obfitości tej pojemnej kategorii. Wczoraj mieliście okazję przeczytać o kobietach, którym zawsze wiatr w oczy, a trochę wcześniej o okrutnych mężczyznach, którzy wyładowują się nad słabszych. Żeby jednak nie było, że ci mężczyźni tacy źli, a kobiety zawsze biedne i pokrzywdzone, dziś druga strona medalu.
Zanim przejdziemy do właściwej części artykułu, pozwolę sobie na małą wyliczankę. Jedno, dwa zdania na temat kobiecych (anty)bohaterek, które może nie wykazały się szczególnym okrucieństwem, ale zrobiły jedną „małą” rzecz, której wybaczyć im nie można i właśnie przez pryzmat tego jednego wyboru czy zdarzenia są postrzegane, a obraz ich podłości nie zaciera się w pamięci.
Przegląd kobiecych grzechów i grzeszków otwiera najstarsza filmowa sekutnica jaką sobie przypominam, Cleopatra z Dziwolągów Toda Browninga. Jako jedna z niewielu została potwornie ukarana za swoją nikczemność, a jej wizerunek przed i po dramatycznej metamorfozie trudno wymazać z pamięci. Za jej uwspółcześnioną wersję można by uznać Sam (Jessica Alba) z Przebudzenia. Choć film z zupełnie innej ligi, to postać o analogicznych cechach. Intrygantka, oportunistka, chciwa i bezduszna femme fatale.
Jakoś nie mogę wybaczyć bohaterce Głośniej od bomb, która dwukrotnie uciekła od rodziny. Najpierw w pracę, ryzykowny zawód reportera wojennego, później w samobójczą śmierć. Nieco trudniej osądzić i odsądzić od czci bohaterkę Sprawy Kramerów. Owszem, porzuciła dziecko i męża, a później wróciła nie do końca skruszona, co prawda zafundowała kilkuletniemu synowi okrutną huśtawkę emocjonalną i dwukrotnie wyrwała go z względnie bezpiecznego świata, w którym nie bez trudu i długo się adaptował, ale… Potępiam, a jednocześnie częściowo rozumiem. Albo inaczej. Raz potępiam, raz rozumiem. Meryl Streep wykreowała – podobnie jak w filmie Krzyk w ciemności – bohaterkę, którą się nienawidzi, a jednoczenie jej współczuje. Nie ufa, a równocześnie kibicuje, by wyszła z tego zamieszania cało. Złożone, nieprzeniknione, dwuznaczne, a przede wszystkim nie bez skazy. Takie są w większości postaci wykreowane przez utalentowaną aktorkę. Można przywołać kolejną taką rolę, starzejącej się Violet w obrazie Sierpień w hrabstwie Osage. Egocentryczna, sarkastyczna, zimna – to najdelikatniejsze przymiotniki, jakimi można ją opisać. Jej monologi ranią najbliższych równie mocno jak okładanie młotkiem po głowie. Bezwzględna, szczera do bólu, pozbawiona empatii. Prawdziwa zołza, ale taka, która sama cierpi, zmaga się z wewnętrznymi demonami, dlatego choć nikomu nie życzylibyśmy takiej matki, siostry, żony – takiego ciężaru – wykazujemy się wyrozumiałością i wrzucilibyśmy jej do jednego worka z, na przykład, Corrine z Kwiatów na poddaszu, o której nieco później.
Słyszysz Antychryst von Triera, pierwsze skojarzenie, kobieta, która – oczywiście w dużym uproszczeniu – postawiona przed wyborem: orgazm albo ratowanie życia dziecka, wybrała to pierwsze. Słyszysz Notatki o skandalu, widzisz młodą żonę dużo starszego męża, inteligentną matkę upośledzonego dziecka, która ucieka w romans z nastoletnim uczniem. Godne pożałowania? Czy postępująca w ten sposób kobieta plasuje się wyżej czy niżej na skali niegodziwości od, przykładowo, matki, która przedkłada mężczyzn, kochanków nad własne córki, pozwala by partnerzy wykorzystywali seksualnie jej dzieci, byle tylko byli, nie zostawili jej samej, patrz chociażby Fish Tank i Sztuka płakania.
Halley z niedawnego The Florida Project, kontrowersyjna matka-niematka, opiekunka-nieopiekunka małoletniej Moonee. Młoda kobieta, której agresja i bezwzględność z pewnością zaskoczyła widzów. Sal z Niebiańskiej plaży podwójnie niebezpieczna, bo rządna władzy charyzmatyczna, a przy tym pozbawiona wyższych uczuć. Tytułowa bohaterka filmu Julia wraca do domu Agnieszki Holland, tyle czasu minęło od seansu, a trudno zapomnieć i wybaczyć, że miłość w jej wydaniu nie była bezwarunkowa, że wykorzystała mężczyznę, wyssała jak wampirzyca i zostawiła pustą skorupę. W tym miejscu przypomina mi się mało znany francuski obraz Głód miłości. Przyznam szczerze, że nie wiem, co myśleć o tym filmie i jak go interpretować, ale chyba nie odważę się na powtórny seans. To dzieło jest kinowym odpowiednikiem sennego koszmaru stawiający znak równości pomiędzy pojęciami kobieta i kwiożercze zwierzę. Na marginesie, Béatrice Dalle ma talent do takich makabrycznych i krwawych ról.
Wielu portretów obrzydliwych, wynaturzonych kobiecych zachowań dostarcza filmowa trylogia Raj Ulricha Seidla. Także film Biały oleander jest kopalnią ciekawych portretów psychologicznych kobiet, z których nie powinno się brać przykładu.
Długo można tak wymieniać. Można też podsumować, że wszystkie je – nieodpowiedzialne matki, niewierne żony, dwulicowe kochanki – w różnych wariantach i odcieniach widzieliśmy w kinie nie raz i nie dwa, jednak… Nie zawsze skala wynaturzenia i okrucieństwa jest porównywalna. Przyjrzyjmy się zatem bliżej kobiecym portretom, które, jakkolwiek to zabrzmi, wyrastają w swym bestialstwie ponad przeciętność. Których patologiczne zachowania i skłonności są w jakiś sposób skrajne, kuriozalne, bądź po prostu przeszły do historii kina.
Ktoś mógłby powiedzieć, że matka Antoine’a (a w domyśle samego reżysera) z filmu 400 batów nie była taka zła, Dolan miał gorsze, ale to właśnie ona zasługuje na wzmiankę, bo to jedna z pierwszych tak złych matek i żon w kinie. Pokazana bez retuszu i fałszywej pruderii. Mieszczańska z pozoru idealna rodzina, okazuje się daleka od normalności. Niewierna żona, nielojalna matka, Gilberte to wyjątkowo samolubna i odpychająca postać. Skupiona na własnych pragnieniach, odtrąca syna, który w okresie dorastania potrzebuje uwagi i akceptacji. Mąż jest dla niej jak zło konieczne, syn jest dla niej jak kłopot, a kłopoty się rozwiązuje albo zamiata pod dywan. Dziecko natomiast można oddać do poprawczaka, zachowując pozory, że rodzina jest nadal rodziną, tyle że w fazie przejściowych kłopotów. Nieprzypadkowo wspominam Xaviera Dolana. W jego filmach i ekranowych symbolicznych potyczkach z rodzicielką pobrzmiewa echo klasycznego filmu Françoisa Truffauta.
Kolejny wart uwagi portret bezlitosnej kobiety znajdziemy w Piętnie na umyśle. Film Gyua Maddina to kino artystyczne, surrealistyczne, parabiograficzne. Czarnobiały, niemal niemy współczesny obraz o dorastaniu i kształtowaniu się tożsamości. Jak na taki film przystało i matka jest tu mocno niecodzienną osobowością. Nieustannie obserwuje swoje dzieci przez ogromną lunetę, tylko czeka, aż przyłapie je na czymś niedozwolonym. Jest zaborcza, agresywna, krzykliwa i rozhisteryzowana. Inwigilując potomstwo zdarza jej się też wrzeszczeć na nie przez wielki, megafon. Wraz z mężem synem i córką mieszka na wyspie. Jakby nie było to dostatecznie odizolowana od reszty świata przestrzeń, szpieguje i kontroluje każdy krok najbliższych, tworząc skrajnie opresyjne środowisko. Wyjątkowo demoniczna postać. Choć tę mroczną baśń można różnie odbierać i interpretować, na pierwszy plan wysuwa się właśnie relacja matka-syn, która jest przyczyną kompleksów i neuroz w dorosłości.