search
REKLAMA
Zestawienie

BEZIMIENNI. Bohaterowie, których imion NIGDY nie poznajemy

Jacek Lubiński

23 listopada 2019

REKLAMA

Panowie Różowy, Brązowy i Niebieski (Wściekłe psy)

A skoro już mowa o słownych przykrywkach, to po te sięgnął Quentin Tarantino w swoim debiucie reżyserskim. Tytułowa grupka kryminalistów dostaje kolorowe pseudonimy dla bezpieczeństwa czy też raczej utrzymania tajemnicy przed wielkim skokiem (i nie, nie można sobie wybrać własnego odcienia). Ten i tak nie idzie zgodnie z planem, zatem można powiedzieć, iż zabieg ten okazał się bezskuteczny – tym bardziej, że jedynie trójka z psiej watahy do końca pozostaje owiana tajemnicą, swoje prawdziwe personalia zabierając ze sobą do grobu. Cóż, umrzeć jako Pan Różowy to na pewno nie jest szczyt marzeń gangstera.

Szakal (Dzień Szakala)

Idziemy tropem zwierząt i przydomków. Tytułowy Szakal, czyli morderca na zlecenie, tak zwany kiler, od razu przedstawia się tak, a nie inaczej, porządnie dbając o zachowanie swojej anonimowości (choć w trakcie przebiegu akcji używa jeszcze paru innych, bardziej oficjalnych aliasów). Jest tak dobry w swoim fachu, że nawet po przegranym pojedynku z francuską policją pozostaje człowiekiem zagadką. W dobie dzisiejszej technologii byłoby to zapewne o wiele trudniejsze (acz nie niemożliwe) i do identyfikacji Szakala wystarczyłaby sama twarz cwanego lisa (w bohatera wcielił się w końcu Edward Fox), ewentualnie jego DNA. Lecz w latach 60., w których osadzono fabułę, udało mu się zagrać wszystkim na nosie. Co ciekawe, choć Szakal nie jest oparty na żadnej prawdziwej postaci, to zainspirował przynajmniej kilku rzeczywistych zabójców, którzy przyjęli (bądź im nadano) taki właśnie przydomek.

V (V jak Vendetta)

Na swój sposób V to również terrorysta, któremu przyświecają konkretne zabójstwa. Nie działa on jednak na zlecenie, a jego zgrabny „nick” jest niczym innym, jak tylko otwartą zapowiedzą tytułowej zemsty za dawne grzechy. Jako ofiara eksperymentów totalitarnego rządu mści się na swoich oprawcach skryty za maską oraz właśnie tą konkretną literą alfabetu. Maska ukrywa przed światem jego zniszczone, okaleczone ciało. V jest natomiast zarówno tarczą chroniącą jego prawdziwą tożsamość – która przepadła wraz z ogniem, jak wiele innych, dawno już zapomnianych ludzi – jak też jego nowym, w domyśle lepszym wcieleniem, pozwalającym dosłownie odrodzić mu się z popiołów dawnego życia. Ani jedno, ani drugie nie jest w stanie uratować V przed śmiertelnym przeznaczeniem. Ale zapewnia mu wieczysty byt jako symbol walki z opresją. V był nikim, zatem V może stać się każdy.

XXXX (Przekładaniec aka Layer Cake)

Pozostajemy poza prawem – w końcu co jak co, ale w kryminalnym świecie można się tylko wyłgać, także własnej tożsamości. Śledzimy więc losy „pana iksa”, który handluje prochami. A ponieważ biznes kwitnie, szybko dopada go też przemoc w różnych odmianach. Żadne jednak z następujących po sobie, coraz bardziej zwariowanych i niebezpiecznych wydarzeń, nie jest w stanie zaszkodzić jego reputacji ani tym bardziej wyjawić nam jego imienia. To ostatnie zależy już tylko od wcielającego się w głównego bohatera Daniela Craiga (to właśnie ta rola przesądziła, że został Bondem, Jamesem Bondem, które to personalia są wedle jednej z teorii również tylko przykrywką). Jednak pech chce, że gdy przychodzi w końcu na to pora, musimy brutalnie obejść się smakiem i ostatecznie przyszły 007 kończy z ksywą godną filmów porno.

Bonus:

ekipa Zombieland

Na koniec może nie tyle bezimienni, co nad wyraz ostrożni i nieufni. Każda z tych postaci posiada bowiem imię, jednak żeby za bardzo nie spoufalać się w niepewnym świecie apokalipsy, postanawia nie dzielić się nim z pozostałymi. Zamiast tego bohaterowie wołają się za pomocą miejsc, do których zmierzają (czyli w sumie nadają sobie jakby nowe imiona). Co i tak nie przeszkadza im w zostaniu rodziną.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA