search
REKLAMA
Artykuł

BETTER CALL SAUL. Najlepszy spin-off w historii

Mikołaj Lewalski

11 października 2018

REKLAMA

Wbrew powszechnym trendom

Dobry serial wcale nie potrzebuje cliffhangerów (to chyba najcięższy grzech Breaking Bad), przypadkowego zabijania lubianych bohaterów i akcji pędzącej na złamanie karku. Better Call Saul nie zostawia nas z frustrującymi niedomówieniami i nie zabiega desperacko, żebyśmy obejrzeli kolejny odcinek kierowani wyłącznie ciekawością. Zamiast tego otrzymujemy mniej lub jasne zapowiedzi tego, co przyniesie najbliższa przyszłość. Zapomnijcie o kulminacyjnych momentach przerwanych napisami końcowymi! Losowe śmierci również nie są czymś, czego tutaj doświadczymy. Dzięki temu każda ma swoją wagę i znaczenie dla widza i innych postaci. I choć ostatnio pisałem o ugrzecznionych filmach, to tym razem chciałbym pochwalić wstrzemięźliwość twórców. Krwawa przemoc pojawia się tu dość rzadko, nawet podczas scen dotyczących wątków narkotykowych. Nie są to upiększone obrazki dla delikatnych widzów, ale nie jest to też tandetne epatowanie przemocą jak niekiedy w Grze o tron. Odczuwalna jest kompletna obojętność kamery wobec tych aktów – nie są one estetyzowane ani usilnie ukrywane. Zdecydowanie pasuje to do tonacji serialu, w którym makabryczne sceny byłyby zwyczajnie nie na miejscu.

Better Call Saul stoi w opozycji do wielu uznanych seriali również w kwestii przedstawiania żmudnych i nierzadko trywialnych czynności. Bohaterowie wielokrotnie zostają postawieni przed trudnymi i niezwykle pracochłonnymi zadaniami. Zazwyczaj tego typu sytuacje przedstawia się w formie dwóch-trzech krótkich ujęć, czasem jakiejś błyskawicznej sekwencji montażowej. Tutaj często jednak towarzyszymy bohaterom podczas całego procesu, a kamera z namaszczeniem śledzi kolejne jego etapy. Czy jest to rozmontowanie auta na części, zorganizowanie przekrętu z tysiącami listów albo nakręcenie dziwacznego spotu telewizyjnego – sporo czasu zostaje poświęcone na pokazanie szczegółów, które normalnie są pomijane. I owszem, to spowalnia akcję i postęp fabuły, a niektórych znudzi. Nie uważam jednak, by każda scena musiała popychać historię do przodu, a stopniowe budowanie świata i charakterów postaci jest ważne i warte czasu. Dzięki takiemu wyjątkowemu podejściu twórców możemy znacznie lepiej zrozumieć determinację bohaterów i wysiłek, jaki wkładają w to, co robią. Te sceny budują też wiarygodność świata przedstawionego, pokazując nam, że złożone czynności potrafią zajmować ekranowym postaciom tyle czasu, co nam. My nie możemy liczyć na cięcia montażowe i przeskoki w czasie, więc z pewnością łatwiej utożsamić nam się z kimś, kto też często nie może liczyć na taki luksus (przynajmniej w porównaniu z innymi serialowymi bohaterami).

KOD NIEŚMIERTELNOŚCI. Inteligentne science fiction w przebraniu filmu akcji

Wizja artystyczna

Trudno byłoby jednak ocenić te sekwencje w tak pozytywny sposób, gdyby nie fenomenalna reżyseria i doskonałe pomysły na opowiadanie historii za pomocą obrazu. Nie powinno to być zaskoczeniem dla fanów Breaking Bad, ale Better Call Saul jest jednym z najbardziej interesujących wizualnie seriali w historii telewizji. I nie chodzi tylko o nietuzinkowe kadry i kąty kamery. Vince Gilligan (i ludzie, z którymi pracuje) mają fantastyczną wyobraźnię i dar przeobrażania zwyczajnych przedmiotów i miejsc w coś ikonicznego. Widzieliśmy to w Breaking Bad (fioletowy miś i jego oderwane oko chociażby) i jest to obecne także tutaj. Każdy odcinek zawiera wyjątkowe motywy i przedmioty, które symbolizują coś (pierwszy przykład z brzegu – za mały uchwyt na kubek w służbowym aucie) albo są integralną częścią większego wątku.

Majstersztykiem są także różne stylizowane czołówki (moja ulubiona to chyba ta ze spadającym kubkiem) i przewrotne początki odcinków bawiące się oczekiwaniami widzów. Twórcy lubią wzbudzać dezorientację, wrzucając nas w sam środek kuriozalnych sytuacji, których kompletnie nie rozumiemy. Każda kolejna scena wprowadza więcej pytań niż odpowiedzi, aż w końcu zaczynamy rozumieć, co próbują zrobić bohaterowie. To daje szczególną perspektywę na zdarzenia, które ukazane w tradycyjny sposób byłyby znacznie mniej ciekawe. W podobny sposób można zresztą sformułować jeden z najlepszych atutów serialu: jego twórcy potrafią przedstawić najbardziej trywialne przedmioty, sytuacje i interakcje jako coś fascynującego i zapadającego w pamięć. Zachwycić czymś skromnym to wielka sztuka, kompletnie nieznana autorom wielu seriali. W Better Call Saul opanowano ją do perfekcji, przyćmiewając nawet podobne zabiegi z Breaking Bad.

Lepiej obejrzyj Saula!

Zapomnijcie o spadku jakości towarzyszącemu kolejnym sezonom – w tym przypadku działa zasada „im dalej, tym lepiej”. Z perspektywy czasu widzę, jak bezbłędnie rozplanowano losy bohaterów i kierunek historii, począwszy od pierwszych odcinków. Niewiele seriali jest tak dobrze przemyślanych, od początku do samego końca (do tego nam jeszcze trochę brakuje, ale jestem przekonany, że nie będziemy rozczarowani).

Nie brakowało również śmiechu i bardzo pomysłowych akcji (wspomniane już listy, kradzież porcelanowej figurki czy przekręt z rozlanym mlekiem), które zostaną z widzami na dłużej. Końcowe sceny finałowego odcinka to mistrzowski popis Odenkirka i zarazem niezwykle smutny moment. We wspomnianym finale rozczarowująca okazała się tylko nieobecność jednego z najważniejszych bohaterów, ale wierzę, że jego występ w piątym sezonie naprawi to. Myślę, że naprawdę jest na co czekać, jako że każda z postaci ląduje w interesującym miejscu. Potencjał jest ogromny i nie wątpię, że zostanie on wykorzystany co do joty.

REKLAMA