7 NAJORYGINALNIEJSZYCH i najciekawszych PREQUELI
Prequel – utwór literacki lub filmowy opowiadający wydarzenia wcześniejsze niż opisane w pierwowzorze. Prequele powstają zazwyczaj później niż oryginalne dzieła i często wyjaśniają wątki oraz zdarzenia, o których opowiadała główna część. Z reguły bierze się nowych aktorów, którzy wcielają się w młodsze wersje znanych bohaterów (np. X-Men: First Class). Prequel to często geneza postaci (X-Men Geneza: Wolverine) lub wyjaśnienie bądź ukazanie wydarzeń wspominanych w oryginalnym filmie (np. Gwiezdne wojny: część III – Zemsta Sithów). Przed Wami 7 nadzwyczaj udanych i pomysłowych prequeli, które na różne sposoby udowodniają, że ten filmowy „przedskoczek” potrafi ze straconej z pozoru pozycji bycia „tym drugim” solidnie zaskoczyć oryginalnym podejściem do tematu – aktorsko, fabularnie, merytorycznie.
7. OGNIEM I MIECZEM (1999) / prequel PANA WOŁODYJOWSKIEGO i POTOPU
Zanim przescrollujecie do sekcji komentarzy, żeby wygarnąć mi ignorancję i nieznajomość chronologii trylogii Henryka Sienkiewicza, dajcie mi chwilę na wyjaśnienie. Wiem, że Ogniem i mieczem zostało napisane wcześniej, więc to oczywiste, że Potop i Pan Wołodyjowski są jego powieściowymi sequelami, pełna zgoda. Ale rozmawiamy tu o ciekawych przypadkach prequeli FILMOWYCH, odstawmy więc literackie oryginały na chwilę na bok, i sytuacja od razu wygląda zupełnie inaczej, bo… odwrotnie. Otóż jak wiadomo, Jerzy Hoffman kręcił trylogię od końca, zaczynając od Pana Wołodyjowskiego w 1969 roku, gdzie w rolę Azji Tuhajbejowicza wcielił się 24-letni wówczas Daniel Olbrychski. Potem był Potop, który akurat nas chwilowo nie interesuje i w roku 1999, równo 3 dekady po nakręceniu Pana Wołodyjowskiego, udało się zebrać fundusze, a mowa o spektakularnej kwocie 8 milionów dolarów na wielką polską superprodukcję pod tytułem Ogniem i mieczem. 30 lat dzielące trzecią i pierwszą część było wystarczające, aby 54-letni Daniel Olbrychski mógł bez żadnej postarzającej charakteryzacji wcielić się w starego Tuhaj-beja, czyli ojca Azji, którego w młodości zagrał w Panu Wołodyjowskim, co wydaje mi się faktem na tyle interesującym (chyba bez precedensu w kinie nawet światowym), żeby zamieścić Ogniem i mieczem jako nieco naciągany prequel w niniejszym zestawieniu.
6. PREY (2022) / prequel PREDATORA (1987) i PREDATORA 2 (1990)
Na prequel klasyka science fiction z Arnoldem Schwarzeneggerem w reżyserii Johna McTiernana czekaliśmy dokładnie 35 lat. Jeszcze więcej czasu dzieli akcję Prey od wydarzeń z pierwszego Predatora, bo blisko… 270 lat! Tym razem komandosów i policjantów (z sequela) zastąpili Indianie z plemienia Komanczów, a w miejsce karabinów maszynowych pojawiły się muszkiety, łuki i tomahawki. Po raz pierwszy z Predatorem, jako główna protagonistka, walczy kobieta, skutecznie rozprawiając się z bestią za pomocą zwinności i sprytu. Najważniejszy jest jednak w Prey pistolet, który Naru dostaje od francuskiego kolonisty, a który okazuje się (patrz grawer: Raphael Adolini 1715) dokładnie tym samym egzemplarzem, jaki w roku 1997 Predator sprezentuje Danny’emu Gloverowi w sequelu powstałym w roku 1990. Podobno zresztą to właśnie ten charakterystyczny rekwizyt z Predatora 2 sprawił, że na czas akcji Prey wybrano właśnie 1719 rok. Co ciekawe, komiks Predator: 1718 z 1996 roku (czyli powstały sześć lat po Predatorze 2) wyjaśnia, w jaki sposób Pred wszedł w posiadanie charakterystycznego pistoletu, otrzymując go od… pirata Raphaela Adoliniego we własnej osobie, nim ten wyzionął ducha po pojedynku z kosmicznym drapieżcą. Być może w tych właśnie komiksowych wydarzeniach możemy upatrywać fabuły kolejnego sequela / prequela słynnej franczyzy science fiction. Aktualnie broń pozostaje w posiadaniu rodziców Naru, którym dzielna pogromczyni kosmity podarowała pistolet wraz z urwanym łbem Predatora.
5. WSZYSCY ŚWIĘCI NEW JERSEY (2021) / prequel THE SOPRANOS (1999–2007)
Twórcy filmu Wszyscy święci New Jersey, w tym współautor scenariusza David Chase i reżyser dziewięciu odcinków serialu Alan Taylor, porwali się z motyką na słońce, po 14 latach od zakończenia emisji The Sopranos, próbując zrobić filmowy prequel jednego z najlepszych seriali w historii. Przede wszystkim Wszyscy święci New Jersey to prequel, na który nikt nie czekał i którego serial nie potrzebował, bo telewizyjne arcydzieło Davida Chase’a rolą Jamesa Gandolfiniego stało i wszystko kręcone bez niego to już po prostu nie to. I choć film jako prequel The Sopranos wypada nieco blado, tak nie brakuje w nim dobrych scen i porządnej gangsterki w klimatach sopranosowo-scrorsese’owych, a jako twór rozpatrywany w oderwaniu od serialu-matki filmem jest całkiem niezłym. Ale Wszyscy święci New Jersey znaleźli się na piątym miejscu mojego notowania nie za jakość, lecz za… aktora, który wciela się w filmie w trudną rolę młodego Tony’ego Soprano, najbardziej narażoną na krytykę widzów. A gra go nie kto inny jak prawdziwy syn nieodżałowanego Jamesa Gandolfiniego Michael. Nie mogę powiedzieć, żeby Gandolfini junior wykazał się jakimiś nadprzeciętnym aktorstwem, ale jest fizycznie tak niezwykle podobny do ojca, że oglądanie go w prequelu The Sopranos jako młodszą wersję Tony’ego zahacza o jakieś filmowe przeżycie metafizyczne. Już zatem dla samej jego „bytności” na ekranie, dzięki której czuje się duchową obecność Jamesa Gandolfiniego, warto obejrzeć i może nawet docenić Wszystkich świętych New Jersey.
4. PEARL (2022) / prequel X (2022)
Bardzo ciekawy przypadek prequela, którego niezwykłość zaczyna się już w oryginalnym filmie – horrorze X. Ten fabularnie intrygujący slasher podobał mi się bardzo, szczególnie jak na końcu staruszkę Pearl wyrwało przy strzale z dwururki z butów i złamała sobie biodro. I wierzcie lub nie, ale dopiero jakiś czas po seansie trafiłem gdzieś na informację, że Mia Goth grająca główną bohaterkę, wcieliła się również, pod warstwą charakteryzacji w staruszkę Pearl, zafiksowaną na punkcie młodości i urody… poniekąd siebie samej. Ale najciekawsze przyjść miało dopiero z premierą prequela X zatytułowanego Pearl, gdzie Mia Goth wchodzi w buty młodej Pearl i pokazując stopniową ewolucję tej bohaterki w kierunku wyrachowanej zabójczyni, daje prawdziwy aktorski popis. Trochę szkoda, że Pearl przemknęło niezauważenie przez sezon znaczących nagród filmowych, znajdując uznanie jedynie na mniejszych festiwalach filmowych i zbierając nominacje oraz nagrody dla Mii Goth od różnych mało istotnych gremiów filmowo-krytycznych. Ale najważniejszy jest fakt, że Pearl, czyli prequel, otrzymał na Rotten Tomatoes aż 92% pozytywnych ocen i certyfikat świeżości (X uzyskało 94% i także certyfikat świeżości), ale już na IMDb, czyli głosami stricte widzów Pearl otrzymał notę 7,0/10 pokonując (!) tym samym oryginalne X, którego ocena wynosi 6,6/10. Obydwa filmy powstały w tym samym roku i oba wyreżyserował Ti West. A w drodze (premiera zapowiedziana na ten rok) jest już MaXXXine, sequel X zamykający tę niezwykłą horrorową trylogię. Reżyseruje oczywiście Ti West, a w roli głównej ponownie zobaczymy Mię Goth.
3. COŚ (2011) / prequel CZEGOŚ (1982)
Niemal 30 lat czekało Carpenterowskie Coś na filmowy powrót do tego uniwersum. O ile nie był to powrót jakoś wielce udany, bo film efektami CGI nie dorównywał efektom fizycznym z 1982 roku, a w trzecim akcie cierpiał na mało angażującą akcję, o tyle jako prequel, merytorycznie (!) spisał się na medal! Twórcy Coś z 2011 podeszli z ogromnym szacunkiem do dzieła Carpentera, budując miejsce akcji, zdarzenia i bohaterów według wszystkich informacji oraz faktów, jakie poznaliśmy w kultowym horrorze. Wszystkie zatem wydarzenia w filmie z 2011 roku są podporządkowane jednemu celowi: stworzeniu pomostu fabularnego z Coś Carpentera. Podczas napisów końcowych słyszymy zatem charakterystyczny motyw muzyczny Ennio Morricone i obserwujemy, jak dwaj pozostali przy życiu Norwedzy wsiadają do śmigłowca (identycznego z tym z oryginalnego filmu) i ruszają w pogoń za psem, od której rozpoczynał czy też rozpocznie się klasyk Carpentera. Na pokładzie mają granaty, które kamera pokazuje nam w jednej z wcześniejszych scen prequela, a które wybuchną w pierwszych minutach Czegoś z 1982 roku.
W filmie Matthijsa van Heijningena Jr. widzimy też, jak powstała zlepiona z dwóch twarzy poczwara spalona przez Norwegów, a przywieziona do bazy w filmie Carpentera przez ekipę Amerykanów. Dzięki takiej dbałości o szczegóły i szacunkowi do oryginału przejście z Coś 2011 do Czegoś 1982 jest tak satysfakcjonująco płynne, że można odpalić jeden film po drugim i czuć ciągłość fabularną wydarzeń. Kurt Russell już za chwilę odwiedzi zniszczoną bazę Norwegów, gdzie zastaną go spalone ciała i zdemolowane wnętrza w dokładnie takim stanie, jak przed chwilą oglądaliśmy je „na żywo” w prequelu. Oglądany z perspektywy znajomości prequela kultowiec Carpentera zyskuje więc przy okazji zupełnie nowy wydźwięk, stając się w pewien sposób filmem… dopełnionym. Jako ciekawostkę należy wspomnieć, że Coś z 2011 roku jest też poniekąd remakiem wersji z 1952 roku, bo pokazuje odnalezienie i wydobycie kosmity w bryle lodu (czego przecież nie pokazywało Coś Carpentera, na wyrost uznawane powszechnie za remake klasyka z lat 50.). Możemy zatem film Matthijsa van Heijningena Jr. traktować jako bezprecedensowy przykład prequelo-remake’u dwóch różnych filmów pochodzących z odległych kinowych dekad.
2. ŁOTR 1 (2012) / prequel GWIEZDNYCH WOJEN: NOWEJ NADZIEI (1977)
Ten kapitalny prequel Epizodu IV: Nowej nadziei w reżyserii Garetha Edwardsa (twórca mojej ulubionej Godzilli) nie był ani przez nikogo szczególnie oczekiwany, ani tak naprawdę potrzebny. Wzięto bowiem na tapet epizod rebeliantów, którzy wykradli imperium plany Gwiazdy śmierci, o którym to wydarzeniu półgębkiem wspomniano w Nowej nadziei jako iskrze zapłonowej fabuły klasyka George’a Lucasa. Tymczasem powstały po 35 latach od Epizodu IV jako zapychacz między nową (I–III) a klasyczną trylogią (IV–VI) film traktujący o zupełnie nowych bohaterach, w dodatku w większości bez mieczy świetlnych i mocy, jaką znamy, okazał się strzałem w dziesiątkę i jednym z najlepszych filmów w gwiezdnowojennym uniwersum! Siadło tu dosłownie wszystko – od ciekawych bohaterów, przez absorbującą opowieść, rzetelne aktorstwo, fantastyczne efekty wizualne i dźwiękowe, aż po zżycie się nasze, widzów, z bohaterami i przejmowanie się ich tragicznym losem.
Od początku filmu było bowiem oczywiste, że… wszyscy muszą zginąć, wszak jak inaczej można by wyjaśnić ich brak w Nowej nadziei? Film zebrał niemal same pochlebne opinie od krytyków i widzów, otrzymując na IMDb ocenę 7,8/10, czyli wyższą niżeli epizody I, II, III, VI, i wyrównując wynik zdobyty przez Epizod VII, czyli Przebudzenie Mocy. Podobnie jak w przypadku Czegoś z 2011, końcówka prequela Epizodu IV bardzo płynnie przechodzi w wydarzenia z Nowej nadziei (pojawia się tu cyfrowa młoda Leia i zaczyna się jej zadanie), dostajemy też tak epickie wprowadzenie Lorda Vadera na ekran, że długo trzeba było zbierać szczękę z podłogi. W filmie pojawił się również cyfrowy Peter Cushing oraz dwóch rzezimieszków znanych z kultowej kantyny, z których ten bardziej pyskaty – jak pamiętamy – straci rękę pod ostrzem miecza świetlnego Obi-Wana. No i w prequelu narodziła się (i umarła zresztą też) postać Cassiana Andora, który kilka lat później otrzyma własny, bardzo udany serial (Andor 2022), będący, co oczywiste, prequelem Łotra 1.
1. ZADZWOŃ DO SAULA (2015–2022) / prequel BREAKING BAD (2008–2013)
Zwycięzca w kategorii najoryginalniejszego i najlepszego prequela mógł być tylko jeden, choć okazał się nim nie film… a serial. Gdy ogłoszono realizację prequela i jednoczesnego spin-offu Breaking Bad, którego głównym bohaterem miał zostać Saul Goodman, nie byłem szczególnie zainteresowany tym projektem. No bo jak to tak bez Waltera White’a i Jessego Pinkmana? Saul, jakkolwiek postać ciekawa, charakterystyczna, świetnie zagrana i wnosząca do Breaking Bad wiele dobrego, w pojedynkę nie pociągnie własnego serialu, nie ma bata. Jako że mnóstwo dobrze startujących seriali bywa nagle anulowanych, a inne zaliczają z sezonu na sezon zjazd po równi pochyłej, bardzo skrupulatnie dobieram tytuły tasiemców, za które się zabieram. Po Better Call Saul sięgnąłem więc dopiero w momencie, gdy zakończyła się jego emisja i pojawiły się jednomyślne wyrazy zachwytu oraz uznanie ze strony widzów i krytyków.
Okazało się, że Bob Odenkirk nie tylko własny serial udźwignął, ale wraz z innymi kapitalnie napisanymi postaciami (Kim Wexler, Chuck, Mike, Howard) stworzył serię mogącą dumnie stać na jednej półce jakościowej z Breaking Bad, a według niektórych nawet go przeskoczył. Co więcej, Walter White i Jesse, bez których nie wyobrażałem sobie uniwersum Saula, za każdym razem, gdy pojawiali się epizodycznie na ekranie, sprawiali w moich oczach wrażenie… zbędnych w tej historii, grając w dodatku jakoś tak na pół gwizdka, bo po ich dawnej świetności nie było śladu. Zadzwoń do Saula to prequelowe arcydzieło, które nie tylko pokazuje wydarzenia poprzedzające Breaking Bad, ale perfekcyjnie się z oryginalnym serialem zazębia i przenika, wykorzystując do tego znane nam fakty oraz postaci, tutaj rozbudowane i mające znacznie więcej czasu antenowego. Świetna rzecz, w świecie seriali bez precedensu.