search
REKLAMA
Artykuł

Oceniamy wszystkie filmy PAULA THOMASA ANDERSONA

Rafał Oświeciński

3 marca 2018

REKLAMA

Paul Thomas Anderson.

Czy jest drugi taki współczesny reżyser, załóżmy, przed 50. rokiem życia, który jest od kilku lat stawiany w roli zbawcy jankeskiego kina? Czy jest inny, który jest tak często określany mianem klasyka, legendy, ikony?

Oczywiście, możecie w tego typu określeniach wyczuć dużą przesadę, niemniej PTA należy do tych twórców, którzy tworzą dzieła ważne, dyskutowane, płynnie wchodzące w sezon nagród. To reżyser doceniany, ale i wymagający bardzo wiele od widza – niekonwencjonalnie podchodzi do penetrowanych gatunków, posiada swój unikalny styl; ponadto nie jest przedstawicielem jakiegoś nurtu, więc łatwo wymyka się prostym etykietkom.

Trudno znaleźć wspólny mianownik dla wszystkich jego filmów – każdy był bowiem czymś osobnym, specyficznym, łamiącym konwencje, nawet jeśli inspiracje były mocno widoczne (szczególnie na początku kariery w latach 90. np. mozaikowym kinem Roberta Altmana czy frenetycznym stylem opowiadania Martina Scorsesego). Czy jest to historia Ameryki zamknięta w kilku obrazach? Na pewno, bo prawie każdy z jego filmów to jakiś obraz minionej epoki. A może specyficzny komentarz do american dream? To również, bo bohaterowie jego filmów są często więźniami wyimaginowanych potrzeb.

Z pewnością w filmach Andersona  – szczególnie w tych w pełni autorskich, już w XXI wieku – spotkamy bardzo silne osobowości, które łatwo popadają w konflikty, są chorobliwie nieustępliwe, często egoistyczne, bezwzględnie grające o władzę, prestiż. To filmy o toksycznych relacjach wypełnionych świadomą manipulacją, o lekko perwersyjnym charakterze. Niezbyt optymistyczne, to musicie przyznać, ale na pewno fascynujące.

Ryzykant

Sydney/Hard Eight, 1996

Dobry, choć mało imponujący debiut, będący rozwinięciem krótkometrażówki Coffee & Cigarettes. Film przeszedł bez większego echa, nie podbił Hollywood, nie zawojował festiwali, choć obecność pierwszego filmu w sekcji Un Certain Regard na festiwalu w Cannes w 1996 roku dla każdego młodego twórcy jest wydarzeniem. To solidny, bezpretensjonalny dramat młodego, bo zaledwie 25-letniego reżysera. Spojrzenie po latach dobrze służy Sydneyowi, bo dopiero taka perspektywa pozwala docenić jakość tego dzieła.

To Kasyno pozbawione pazurów i zębów. To Ocean’s 11. Ryzykowna gra w wersji nostalgicznej. To Kac Vegas z depresyjnym syndromem dnia następnego. To Las Vegas od zaplecza, skąpane w szarościach, pokazane z poziomu podrzędnych dróg przecinających najsłynniejsze trakty kolorowego miasta. I pośród tej zwykłości wytrawny hazardzista melancholijnie wzdychający do dawnych czasów i przy okazji smętnie uczący fachu życiowego przegrańca. Akcja toczy się powoli, jest dużo miejsca na wzięcie oddechu, ale jednocześnie ta wizja mocno przyciąga przed ekran – główna w tym zasługa kapitalnie dobranej obsady. Philip Baker Hall jest rewelacyjny w roli starego wygi, John C. Reilly jest jak zawsze uroczo fajtłapowaty (choć tutaj dopiero rozwija swoje charakterystyczne emploi), a na krótki moment pojawia się nawet debiutant Philip Seymour Hoffman.

Boogie Nights (1997)

Ambitny i odważny projekt przedstawiający kulisy pornobiznesu lat 70. O gościu, którego natura obdarzyła penisem na tyle wielkim, że szybko staje się gwiazdą kina XXX. O marzeniach, które nakręcają finansowy sukces. O dumie, która szybko staje się przekleństwem. O głupocie, która jest hołubiona. O grzechu, który jest pożądany. W tle wzgórza Hollywood, do których wzdychają bohaterowie, i muzyka disco, do której tańczą w upojeniu narkotyczno-alkoholowym. Boogie Nights to narodziny, rozwój i zmierzch branży porno, która jest ściśle związana ze zmianami społecznymi, politycznymi i technologicznymi w USA – i Paul Thomas Anderson dokonał tutaj niesamowitej ekwilibrystyki formalnej i intelektualnej, aby pokazać, jak fortuna kołem się toczy, jak pycha kroczy przed upadkiem, jak amerykański sen zamienia się w koszmar.

Reżyser zgromadził tu fantastyczną obsadę. To jeden z pierwszych filmów Marka Wahlberga – i zdecydowanie jego najlepsza rola. Kapitalny jest Burt Reynolds w roli wpływowego producenta popularnych filmów porno. Rewelacyjny występ zalicza Julianne Moore w roli doświadczonej gwiazdy XXX. Heather Graham zalicza doskonały debiut na dużym ekranie. A w pozostałych rolach mamy jeszcze Philipa Seymoura Hoffmana (oczywiście!), Dona Cheadle’a, Johna C. Reilly’ego, Alfreda Molinę, Williama H. Macy’ego, Philipa Bakera Halla… Dużo się tutaj dzieje, kamera tańczy na planie, pojawiają się dziesiątki postaci, a nad wszystkim panuje – trudno w to uwierzyć – 27-letni młokos.

A co ty robiłeś, gdy miałeś tyle lat, co on?

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA