Oceniamy wszystkie filmy PAULA THOMASA ANDERSONA
Magnolia (1999)
⑩!
Jeśli Boogie Nights było śmiałym powiedzeniem „cześć, tu PTA” do publiczności, to Magnolia jest wykrzyczanym „Who’s the boss, ha?!”. Zaledwie dwa lata po podróży w świat porno Paul Thomas Anderson zabrał część obsady na przejażdżkę, z której musieli wrócić ledwo żywi.
Magnolia to bowiem monumentalne, 3-godzinne dzieło, w którym dochodzi do podsumowania kondycji moralnej kilkorga ludzi na przełomie wieków. To kilka godzin przed burzą. Spotykamy chłopca, który uczestniczy i zwycięża w konkursach telewizyjnych. Jest podstarzały facet (William H. Macy), który 40 lat wcześniej wygrywał te konkursy. Jest prowadzący te konkursy (Philip Baker Hall) teraz i wówczas. Jest jego córka-narkomanka (Melora Walters), którą zajmuje się dobrotliwy policjant (John C. Reilly). Jest szef stacji telewizyjnej (Jason Robards) przykuty do łóżka. Jest żona kaleki (Julianne Moore), jest jego pielęgniarz (Philip Seymour Hoffman), jest jego zbuntowany syn (Tom Cruise). Jest Los Angeles, nad którym z każdą kolejną godziną zbierają się coraz ciemniejsze chmury, powietrze staje się cięższe, wilgotność wzrasta, za moment pojawią się grzmoty, błyskawice. I deszcz. Deszcz, który zmyje chore pragnienia, sztuczne potrzeby, miłość do sukcesu i pieniędzy, pogardę dla słabości, rozpacz z powodu niemocy. Deszcz, który zmyje grzechy, orzeźwi, oczyści.
To imponujące, emocjonalnie intensywne dzieło jest jednym z najważniejszych filmów lat 90. Film, który rozkłada na łopatki strukturą, budowanym napięciem, mieszaniem przejmującego dramatu z farsą, muzyką rozbrzmiewającą coraz donioślej im późniejsza pora dnia, montażem, który tka tę poszatkowaną fabułę w jedną, spójną historię. Jest to wiele pojedynczych scen, które wyciskają łzy, wkurzają, pozostawiają w oniemieniu. Jak ta z piosenką Wise Up w tle.
Dodatkowo każdy z aktorów wspina się na wyżyny swego talentu, a już Tom Cruise – który jest największym zaskoczeniem w Magnolii – nigdy wcześniej ani później nie był lepszy.
Arcydzieło.
Lewy sercowy
Punch-Drunk Love, 2002
⑧
Paul Thomas Anderson nakręcił komedię romantyczną. W duchu intensywnej emocjonalnie Magnolii. To brzmi absurdalnie, ale naprawdę zrobił coś, co jest autentycznie zabawne i wypełnione miłością – tyle że na opak – a przy okazji siedzisz na krawędzi fotela i zastanawiasz się, co jest z tymi ludźmi.
Niby wziął popularnego Adama Sandlera, gwiazdę komedii, ale stworzył go na nowo – to nadpobudliwy furiat i nerwus, prawdopodobnie autystyczny, może z ADHD, człowiek-problem, który łamie i niszczy wiele rzeczy na swojej drodze, mniej lub bardziej intencjonalnie. Uzależniony od zbierania opakowań po budyniach. Wielbiciel sekstelefonów. Czyli postać urocza, niejednoznaczna i niebezpieczna. I obiekt westchnień Emily Watson (niezapomniana Bess z Przełamując fale), skromnej, cichej dziewczyny, która zakochuje się w Sandlerze nie wiadomo dlaczego. To naprawdę irracjonalne. Jest więc dwoje bohaterów, skrajnie od siebie odmiennych, jest szczere uczucie – i mimo nagromadzenia nonsensów, kłopotów, nieszczęść, krzyków ta miłość im się udaje.
To przedziwna, ekstrawagancka, unikalna niby komedia, niby romantyczna, za reżyserię której Paul Thomas Anderson dostał nagrodę w Cannes.
Aż poleje się krew
There Will Be Blood, 2007
⑩
Kolejne wielkie dzieło w dorobku PTA. A mówimy o reżyserze, który skończył właśnie 37 lat i zaproponował światu coś zupełnie nowego, świeżego, a jednocześnie majestatycznego, jak najbardziej spektakularne filmy hollywoodzkie sprzed pół wieku.
Tym razem nie skupia się na wielowątkowej historii, z której czyni alegorie, jak to było w przypadku Boogie Nights i Magnolii. Koncentruje się na jednym człowieku, który wypełnia ekran niemalże w 100% – poznajemy Daniela Plainview, przedsiębiorcę, który marzy o budowie naftowego imperium. Kamera skupia się na magnetycznym Danielu Day-Lewisie bez przerwy – przygląda się z bliska jego mimice, postawie, gestom. Słyszymy jego przekonujący głos. Widzimy, jak własnymi rękoma kopie w ziemi w poszukiwaniu ropy; jak jest zdeterminowany, skupiony na celu, jakim jest bogactwo, sukces i władza. Wie, że musi być bezwzględny nawet dla bliskich, okrutny dla wrogów, dwulicowy, gdy trzeba. Szacunek zdobywa zarówno elokwencją, jak i emocjonalnym chłodem; pieniądze gromadzi dzięki uporczywej i ciężkiej pracy, której poddaje się z nieludzkim poświęceniem. Plainview nie jest postacią pozytywną, godną naśladowania, pożądania. Nie jest też bohaterem archetypicznym dla tamtych czasów, choć niewątpliwie takie cechy charakteru w świecie wczesnego kapitalizmu człowieka windowały wyżej w hierarchii klasowej. To okrutna i podła postać, która jest świadoma swego okrucieństwa i podłości – ale czy nie warto takim być w imię wyższych celów?
Aż poleje się krew nie jest historycznym freskiem, a raczej demitologizacją amerykańskiego snu, który wymaga ofiary w postaci totalnego poświęcenia w imię konkretnie definiowanego sukcesu. Nikt i nic ci tego nie da, co możesz wypracować sobie sam. Ani Bóg, ani szczęście, ani inni – liczysz się tylko ty, tu i teraz. To też przypowieść o konflikcie między bolesnym realizmem (Plainview) a sztuczną hipokryzją (Eli Sunday).
Perfekcyjnie skrojone dzieło (Oscar za zdjęcia Roberta Elswita) z absolutnie genialnymi rolami Daniela Day-Lewisa (Oscar) i Paula Dano (dlaczego nie dostał nawet nominacji?).