ANIMAL ATTACK. Filmy o groźnych zwierzętach
5. Cujo (1983), reż. Lewis Teague
Podobne wpisy
W samym roku 1983 powstały trzy ekranizacje powieści Stephena Kinga. Był to wówczas jeden z najbardziej rozchwytywanych pisarzy, specjalizujących się w opowieściach grozy. Lewis Teague to wprawdzie klasa niżej od Johna Carpentera (Christine) i Davida Cronenberga (Martwa strefa), ale dał się poznać jako specjalista od tematyki zwierzęcej – w 1980 zrealizował horror Aligator, zaś pięć lat później Stephen King napisał dla niego oryginalny scenariusz Oko kota, składający się z trzech mrocznych opowieści. Karl Lewis Miller, który wykazał się także w depresyjnym White Dogu, zadbał o animal horror action, które mrozi krew w żyłach i powoduje koszmary. Bernardyn Cujo, bestia z kart powieści, ożywa i sieje strach gdzieś na prowincji. Ludzi tu mało, ale nie potrzeba wiele, by powstało wielkie przerażenie i trauma na całe życie.
W filmach The Pack i White Dog agresja u zwierzęcia powstała w wyniku działań człowieka. Tutaj agresja rodzi się inaczej – pies zostaje zarażony wścieklizną. Zmienia się w bestię, bo jego umysł trawi choroba. To, co zwróciło moją uwagę, to nietypowa charakterystyka postaci. Zwykle aby podkreślić, że ktoś jest zły i zepsuty (by nie powiedzieć skundlony), to w charakterze dopisuje mu się nienawiść do zwierząt. Ale postać Eda Lautera, mimo iż jest antypatyczna, kocha swojego psa. W bezpośrednim zagrożeniu znajdują się matka z dzieckiem i to z nimi mamy się identyfikować. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, zmusza odbiorców, czyli raczej osoby dorosłe, by dobrze zastanowili się, zanim powiedzą swoim dzieciom: „Nie macie się czego bać, potwory nie istnieją”.
6. Dzikie bestie (Wild Beasts – Belve feroci, 1984), reż. Franco E. Prosperi
W 1978 roku Peter R. Hunt zrealizował dla telewizji dość banalną, ale w sumie bardzo sympatyczną ramotę The Beasts Are on the Streets. Standardy telewizyjne nie pozwoliły wykorzystać w pełni potencjału zawartego w tym pomyśle, dlatego należało go nieco przerobić i dodać ostrzejszych przypraw. Franco E. Prosperi, współreżyser szokującego dokumentu Pieski świat (1962), podjął to wyzwanie. To E. przed nazwiskiem warto zapamiętać, gdyż odróżnia go od innego Franca Prosperiego, współreżysera komedii Niezwykłe przygody Włochów w Rosji (1974), gdzie jest na przykład taka scena, w której spacerujący po ulicy lew zgodnie z przepisami zatrzymuje się na czerwonym świetle.
W Dzikich bestiach zwierzęta są wyjątkowo agresywne ze względu na skażenie wody substancją psychoaktywną. To w połączeniu z awarią prądu we frankfurckim zoo prowadzi do chaosu na ulicach metropolii. Bestie atakują każdego, kogo spotkają na swojej drodze. Oprócz tradycyjnych dla włoskiej eksploatacji scen gore reżyser zadbał o spektakularne efekty: wypadek samochodowy czy katastrofę lotniczą. O tym, jak włoscy filmowcy potrafią braki budżetowe przekuć w zalety, świadczą znakomite zdjęcia nocne. Zamykając wielkomiejskie ulice w porze nocnej, nie tylko zaoszczędza się pieniądze, ale i zwiększa bezpieczeństwo. A także wprowadza odpowiedni nastrój, co w gatunku horroru jest szczególnie ważne. Bez tego scena pościgu geparda za volkswagenem nie byłaby tak udana i pełna suspensu.
7. Duch i Mrok (The Ghost and the Darkness, 1996), reż. Stephen Hopkins
Podobne wpisy
Ludzkie mięso nie jest tradycyjną potrawą dla króla zwierząt, więc określenie lew-ludojad nie brzmi wiarygodnie. A jednak w historii jest jeden słynny przypadek, kiedy to lwy zabiły około trzydziestu ludzi na jednym obszarze. Dwa dzikie stworzenia nazywane przez miejscowych Duch i Mrok siały strach pod koniec dziewiętnastego stulecia w Kenii – podczas budowy mostu na rzece Tsavo, po którym miał się poruszać stalowy wąż, jak tubylcy nazywali pociąg. O tych wydarzeniach powstały dwa filmy. Pierwszym był trójwymiarowy Bwana Devil (1952) Archa Obolera, ale to w filmie Stephena Hopkinsa ogłuszający ryk lwa robi piorunujące wrażenie. Scenariusz wyszedł spod ręki Williama Goldmana, wszechstronnego pisarza, laureata dwóch Oscarów, który historię o lwach ludojadach usłyszał podczas pobytu w Afryce w 1984.
W rzeczywistości zabójcze lwy nie miały grzywy, ale w filmie pominięto ten szczegół, gdyż dzięki grzywie te zwierzęta wyglądają dostojniej i groźniej. Chociaż w połowie lat dziewięćdziesiątych, po sukcesie Parku Jurajskiego (1993), technikę komputerową wdrażano do kina coraz śmielej, to w filmie Hopkinsa lwy są prawdziwe (ponoć tylko w jednej scenie wykorzystano animatroniczny model). Duch i Mrok nie jest dziełem przełomowym, ale sprawnie wykorzystuje uniwersalne tematy, jak nieustanna walka z nieobliczalnymi siłami natury, stawianie czoła ekstremalnym wyzwaniom, tworzenie się lokalnych legend, w których zawsze jest ziarno prawdy. Produkcja przypomina stare filmy przygodowe, doprawione klasycznym dla horroru napięciem i strachem. Plenery południowej Afryki (w obiektywie wybitnego operatora Vilmosa Zsigmonda) skutecznie uwiarygadniają opowieść, czego niestety nie można powiedzieć o aktorstwie. Postać odgrywana przez Vala Kilmera wydaje się pozbawiona charakteru, za co częściowo winę ponosi autor scenariusza.
8. Zabójca (Rogue, 2007), reż. Greg McLean
W dziedzinie filmów animalistycznych Australia już od czterdziestu lat pokazuje fachowe podejście do tematu. Najpierw w niepowtarzalnym Długim weekendzie (1978) Colina Egglestona, w którym zemsta natury jest cicha i symboliczna, a przez to bardziej przekonująca. Zupełnie inaczej do tematu podszedł Russell Mulcahy, który w Razorbacku (1984) wprowadził ogromnego dzika, zbliżając się tym samym w stronę monster movies. Z kolei w Dark Age (1987) i Martwej rzece (2007) zagrożenie przypłynęło wraz z krokodylem. To wyjątkowo podstępny drapieżnik. Może sprawiać wrażenie, jakby spał, lecz w rzeczywistości wypatruje swojej ofiary. Kiedy zaatakuje, nawet najszybszy pływak mu nie ucieknie. W filmie Grega McLeana ten gad jest tytułowym zabójcą. W oryginale nazywa się rogue, co oznacza zbuntowanego osobnika, który odłącza się od stada, by dać upust swoim dzikim, destrukcyjnym skłonnościom.
Już od pierwszej sceny, kiedy to krokodyl porywa wielkiego bawoła, film trzyma w napięciu, nie pozwalając się nudzić. Na czele ekipy aktorskiej sympatyczna Radha Mitchell. Wkrótce jej śliczny uśmiech zniknie z twarzy, zgodnie ze słowami Disneyowskiej piosenki Never Smile at a Crocodile. Zamiana prawdziwego gada na jego cyfrową wersję ma w tym przypadku sens. Efekty CGI wykonane są bez zarzutu i stosowane z umiarem. Bestię w całej okazałości zobaczymy dopiero pod koniec, wcześniej oglądamy sytuację z punktu widzenia bohaterów, których przeraziło coś, co ukryło się pod powierzchnią wody. Wszyscy wiedzą, co to jest, ale ta wiedza w niczym im nie pomoże. Bierny widz może jedynie obserwować narastającą panikę i zakładać się o to, kto zginie w następnej kolejności. Z tej opowieści wyłania się pesymistyczna wizja rzeczywistości – świat dzieli się na prymitywne, żądne krwi bestie i ich ofiary, pożywkę dla brutalnego łowcy.