search
REKLAMA
Artykuł

ALE NUMER!

Jacek Lubiński

19 marca 2017

REKLAMA

III

Pierwsza liczba Fermata oraz Mersenne’a dla nauki i religii zdaje się mieć wymiar szczególny. Trzy są wymiary, które postrzega człowiek, trzy stany skupienia materii; w chrześcijaństwie Święta Trójca i Trzech Króli (trzeciego dnia zmartwychwstał w dodatku Chrystus, kuszony przez diabła… trzykrotnie), w buddyzmie Trzy schronienia, w hinduizmie Trimurti, a w taoizmie Troje Czystych. W kulturze chińskiej trójka uznawana jest za liczbę szczęśliwą, przyjazną życiu. Sama w sobie oznacza nasilenie, a za jej pomocą często podkreśla się znaczenie czegoś (np. do trzech razy sztuka). I choć trójkąty potrafią życiu miłosnemu wyjść bokiem, a trzy osoby to już tłok, kino lubi trójkę – szczególnie w postaci trylogii.

O nich jednak nie ma co się rozpisywać. Bardzo często zaś filmowcy z sukcesem sprzedają nam historie trójki konkretnych bohaterów, bądź za pomocą potrojenia jakiejś wartości. Trzech było więc Amigos, ale także mężczyzn i dziecko oraz hinduskich idiotów. Robert Altman nakręcił Trzy kobiety (również tytuł dramatu Stanisława Różewicza z 1956 roku), Krzysztof Kieślowski Trzy kolory, David O. Russell Three Kings (u nas jako Złoto pustyni), a Tommy Lee Jones Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady. Tom Tykwer postawił za to po prostu na Trzy. A tyle właśnie było różnych produkcji pod jakże słodkim hasłem Trzy serca (1939, 1993, 2014). Matthew Perry potrzebował z kolei Troje do tanga, a Joseph L. Mankiewicz z powodzeniem wystosował swego czasu List do trzech żon. Wielokrotnie można było oglądać w kinach, ale nie polskich, także Three of a Kind (stwierdzenie z pewnością znane pokerowym zapaleńcom), o licznych adaptacjach Trzech muszkieterów oraz dzielnej ekipie trzy-stu Spartan (300) nie wspominając.

Three Days of the Condor Robert Redford 1975

Podobnie jak w przypadku wcześniejszych cyferek, także trójka służy za wyznacznik czasu. To właśnie o 3:10 (bądź swojskiej „piętnastej”) odjeżdżał pociąg do Yumy. Trzy dni miał Kondor na poprawę swojego położenia w majstersztyku Sydneya Pollacka – podobnie jak Kevin Costner na zabicie wybranego celu w 72 godziny (tytuł oryginalny to właśnie 3 days to kill – notabene warto pamiętać, że ten sam aktor negocjował wcześniej przez Trzynaście dni). W ciągu tego samego planu tygodniowego Russell Crowe planował Dla niej wszystko (The Next Three Days). Relatywnie niedawno Maciej Ślesicki skupił się natomiast na zaledwie Trzech minutach. 21:37 (ciekawe czy inspirowanych amerykańskim 11:14).

W końcu trójeczka nieobca jest fanom science-fiction. Ikoniczne Bliskie spotkania trzeciego stopnia Stevena Spielberga, niesławny Saturn 3 z Kirkiem Douglasem oraz czarno-białe, artystyczne Pi Darrena Aronofsky’ego, czyli 3.14159265359 to jego główni reprezentanci.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA