Sytuacja bardzo podobna do tej z Pedro Pascalem, z tą niewielką różnicą, że Gwendoline Christie aż tak znana jak Pascal wciąż nie jest. Jest jednak bardzo charakterystyczna, a jedyną aktorką, która jej dorównuje tą jedynością wizualną, jest w tej chwili Tilda Swinton. Tak więc Gwendoline Christie została niewykorzystana ze względu na zasłonięcie hełmem, ale i sama Phasma została sprowadzona do prostego narzędzia do siania zniszczenia, a przecież czymś się musiała wyróżniać na tle szturmowców, skoro powierzono jej taką rolę. Czuć tu sprzeczność, jakieś głębokie nieprzemyślenie jej postaci.
Andy Serkis jest generalnie zmarnowanym aktorem, jeśli chodzi o swój naturalny wizerunek. Kiedykolwiek się pojawia na ekranie jako on sam, a nie postać wygenerowana cyfrowo, udowadnia, że powinien na tym ekranie zostać o wiele dłużej. Nie inaczej jest w przypadku Snoke’a, z tym że tutaj spodziewałem się, że będzie go jednak więcej, że nie będzie on tak papierową, sztampową postacią, w większości siedzącą na swoim tronie. Przy nim Darth Vader to prawdziwy mistrz chodzenia, prowokowania widza, straszenia wszystkich dookoła, a Snoke to taka zaledwie marionetka bez charakteru. I nawet tutaj, w ramach samej sztuki wcielania się w cyfrowe postaci, Andy Serkis nie został odpowiednio wykorzystany. Wpisał się więc w nurt postępującej nijakości najnowszych odsłon Gwiezdnych wojen.
Dałem się nabrać na zawartość zwiastunów. W przypadku Rogue One twórcy postawili na wizerunek, chociaż akurat w przypadku Foresta Whitakera w pełni wykorzystali jego potencjał. Whitaker jest aktorem wybitnie dramatycznym, a jego twarz pasuje do odgrywania najtrudniejszych nawet, granicznych emocji. Tak się stało i w przypadku Sawa Gerrery. Niewykorzystanie lub wręcz zmarnowanie jego postaci postrzegam jako danie mu zbyt małego epizodu do zagrania w porównaniu z możliwościami historii opowiedzianej w Łotrze 1. Jego śmierć, mimo że sugestywna, w kontekście całej historii nic nie znaczy, w przeciwieństwie np. do śmierci Galena Erso. Gerrera nawet nie zdążył wyjść ze swojej kryjówki, żeby widz obył się z nim w szerszej przestrzeni świata przedstawionego, z wyjątkiem urywka kręconego na planecie Lah’mu. Galen Erso, chociaż również zmarnowany, przynajmniej pokazuje się widzowi w kilku sceneriach.
To było wizerunkowe zagranie, napompowane marketingowo podobnie jak występ Foresta Whitakera. Obydwaj aktorzy mieli już ugruntowane pozycje w branży. Obydwaj również mogli zatem posłużyć do podwyższenia notowań produkcji ze świata Star Wars. I tak się faktycznie stało. Oglądając zwiastuny, nie spodziewałem się, że aktorzy, których z uporem maniaka tak się w nich powtarza, pozostaną na ekranie zaledwie przez kilka minut. Powinienem być na to przygotowany, lecz dobry marketing omija racjonalny osąd. Mads Mikkelsen spełnił więc swoją rolę. Uzupełnił lukę w dość nielogicznie przedstawionej zagładzie Gwiazdy Śmierci; czy jednak nie zginął zbyt szybko, nie tłumacząc nam, dlaczego tak faktycznie przeszedł na jasną stronę mocy, bo jakoś nie przemawia do mnie ta przeromantyzowana relacja z córką?
Po tylu latach od pierwszego seansu jego śmierć wciąż boli. A na dodatek niezbyt pozytywnie działa na całą jego postać, na legendę wielkiego mistrza, który całą swoją wiedzę przekazał Obi-Wanowi, a tak łatwo dał się zaskoczyć w walce na miecze świetlne przez Dartha Maula. Oczekiwałoby się czegoś jednak więcej od takiej legendy Jedi, zatem wspaniały talent Liama Neesona został zmarnowany razem z odgrywaną przez niego postacią. Rozumiem jednak, że przy tej konstrukcji historii i potrzebie wprowadzenia Obi-Wana jako samodzielnej postaci, nie było już przestrzeni dla Qui-Gon Jinna. Niemniej jego śmierć jest jedną z boleśniejszych w całej sadze. Liam Neeson zaś udowodnił, że umie znaleźć się w gwiezdnej operze podobnie swobodnie jak w mocnym filmie sensacyjnym, a tej zdolności wielu miłośników Star Wars mu swego czasu odmawiało.