9 powodów, dla których WSZYSCY kochają SZKLANĄ PUŁAPKĘ
Spotkaliście kiedyś kogoś, kto by nie lubił Szklanej pułapki? Ten film jest jak Robert Makłowicz; każdy go lubi, a jak nie lubi, to i tak się nie przyzna, więc w statystykach zostanie ujęty jako ten, który lubi. Reasumując, chciał nie chciał, miłość kinomańskiego elektoratu do kultowego łamane przez klasycznego już filmu Johna McTiernana, wynosi prawdopodobnie równe 100%. Bilans osiągnięć naszego kochanego akcyjniaka, to m.in.: 128. miejsce w Top 250 IMDb, na Rotten Tomatoes niespotykana jednomyślność krytyków oraz widzów, bo 94% i 94% świeżości (żaden inny film akcji nie zanotował takiego wyniku!). Przy budżecie 28 milionów dolarów, film Johna McTiernana zarobił 141 milionów. Do tego 4 nominacje do Oscara: za dźwięk, montaż, montaż dźwięku, oraz efekty specjalne (niestety w pierwszym przypadku przegrana z Birdem Eastwooda, w pozostałych z Kto wrobił królika Rogera Zemeckisa). Film ma znakomite tempo i świetny timing, ekspozycja jest krótka i konkretna, a dialogi, humor i akcja podane zostały w idealnych proporcjach. Na ekran co rusz wprowadzane są nowe postaci, dzięki czemu akcja nie zwalnia, a film nie nudzi nawet przez sekundę, mimo że z czasem trwania 132 minut pozostaje do dziś najdłuższą odsłoną pięcioczęściowego cyklu.
W 2017 roku Szklana pułapka została wpisana do Krajowego Rejestru Filmów Biblioteki Kongresu USA, ze względu na znaczenie kulturowe, historyczne lub estetyczne. Dział kostiumów przygotował na potrzeby produkcji 17 podkoszulek o różnym stopniu zniszczenia, a w 2007 roku Bruce Willis podarował jedną z nich The Smithsonian Museum. Niewiele brakowało, a dostalibyśmy zupełnie inny film (zapewne jeszcze bardziej brutalny i z ukazanymi na ekranie damskimi piersiami), bo do reżyserii przymierzany był Paul Verhoeven, a do roli McClane’a sam Arnold Schwarzenegger, z którym dwa lata później zrobili wspólnie niezgorszą Pamięć absolutną. A teraz już zastanówmy się wspólnie, skąd taki spektakularny sukces, oraz dlaczego WSZYSCY kochają Szklaną pułapkę!
Powód 1.
John McClane to prawdopodobnie najlepsza rola Bruce’a Willisa w karierze, skrojona na jego miarę jak najlepszy garnitur szyty… na miarę. Przyznacie sami, że nie sposób nie pokochać tej postaci już za samo jej nazwisko, brzmiące tak bardzo amerykańsko, jak, sam nie wiem, jak John Wayne! Zresztą nawet przywódca terrorystów w pewnym momencie nazywa McClane’a kowbojem właśnie. Do tego John McClane jest uczciwy, uroczy, zadziorny, cyniczny, odważny, autoironiczny, ludzki, taki swój chłop. Nie jest pakerem z czterdziestopakiem na brzuchu, ani superbohaterem, co kule łapie zębami, a raczej bohaterem z przypadku, który ładuje się w tarapaty nie z własnej woli czy poczucia misji, a dlatego, że wpada bezwiednie w sam ich środek. Kadry, w których utytłany, zmęczony i spocony, z zapalniczką w ręku oświetlając sobie drogę, John przeciska się przez kanały wentylacyjne, ciskając przez zęby podsumowujące jego denną sytuację teksty, weszły na stałe do historii X muzy. Willis przejął rolę Johna McClane’a po tym, jak odrzucił ją Robert De Niro, wybierając plan komedii sensacyjnej Zdążyć przed północą, której już dziś nikt nie pamięta, a szkoda, bo fajna. Warto też wspomnieć, że sam Clint Eastwood pierwotnie posiadał prawa do powieści Nic nie trwa wiecznie Rodericka Thorpa (na kartach powieści John McClane nazywał się Joseph Leland), na której motywach oparty jest film, i planował zagrać główną postać we wczesnych latach 80-tych.
Na szczęście Brudny Harry ostatecznie ustąpił pola Willisowi, wybierając plan Puli śmierci, dość średniej odsłony przygód Callahana. Wracając do naszego szczęściarza, któremu dostała się rola życia, popularny już w latach 80. aktor o szelmowskim uśmiechu (rola w komediowo sensacyjnym serialu Na wariackich papierach otworzyła mu drzwi do Hollywood) otrzymał niespotykane wówczas honorarium w wysokości 5 milionów dolarów. Rola w komediowym Na wariackich papierach miała też jednak swoją ciemną stronę; kiedy w kinach pojawiły się pierwsze zwiastuny Szklanej pułapki, publiczność śmiała się na scenach z Willisem, myśląc, że to przecież musi być komedia. Na krótki czas twarz McClane’a została nawet usunięta z plakatów, aby zapobiec mylnym oczekiwaniom widzów, że będzie to komedia, stąd użycie na plakatach samego budynku Nakatomi. Gdy film w końcu wszedł do kin i spotkał się ze świetnym (i poprawnym) przyjęciem, twarz Willisa została ponownie dodana do plakatów.
Jak na ironię, grający AMERYKAŃSKIEGO gliniarza przez duże A (i resztę liter jak widać), Bruce Willis urodził się w Zachodnich Niemczech, jako syn Amerykanina i Niemki. Alan Rickman natomiast, przywódca złych niemieckich terrorystów, był Anglikiem, zaś Alexander Godunov czyli niebezpieczny Karl, którego trzeba było aż dwa razy zabić żeby go zabić, to rodowity Rosjanin. Co ciekawe, w wersji filmu dla niemieckiej TV, terroryści nie pochodzili z Niemiec, lecz z… Europy.
Bruce Willis opowiadał w wywiadzie, że wielu prawdziwych policjantów, z którymi spotykał się, aby przygotować się do roli, i którzy służyli jako doradcy techniczni przy filmie, miało bardzo mroczne, wręcz makabryczne poczucie humoru, które aktor starał się potem uwzględnić w swoim występie. Jak na ironię, bohaterowie akcji są często krytykowani za żarty w filmach, chociaż, jak zauważył sam Willis, opowiadanie dowcipów w tragicznych sytuacjach, jak się okazało, wcale nie jest rzadkością. Z upływem lat, swoją najlepszą rolę Bruce Willis rozmienił niestety na najdrobniejsze drobne, wraz z kolejnymi sequelami. W trójce był jeszcze w miarę sobą, starym dobrym McClane’em, którego pokochaliśmy, choć widać było już nie pierwsze, a dość poważne oznaki zmęczenia rolą. W czwórce zachowały się jeszcze jakieś tam ilości śladowe poczciwego gliniarza z NY; będę się nawet upierał, że fajnie umorusany i wymęczony McClane widowiskowo i dzielnie walczył ciężarówką z myśliwcem F-35, w skazanym na porażkę, nierównym, acz piekielnie widowiskowym pojedynku. W nieszczęsnej piątce nawet po ilościach śladowych dawnej świetności nie zostało choćby śladu. Bruce Willis podąża zresztą obecnie śladami Nicolasa Cage’a, grając w coraz bardziej B-klasowych, taśmowo kręconych tanich filmidłach, wpadając na jeden dzień na plan zdjęciowy, biorąc kasę i pewnie nawet nie oglądając kupy, którą zrealizowano z jego udziałem. Na bliżej nieokreśloną przyszłość zapowiadany jest jednak film o tajemniczym tytule… McClane. Reżyseruje Len Wiseman, odpowiedzialny za Szklanką pułapkę 4.0. Strzelam, że może to być szósta odsłona Szklanej pułapki, ale mogę się mylić.
Powód 2.
Znakomite sceny akcji, strzelaniny i wybuchy, które poza Johnem McTiernanem, mającym doskonałą rękę i oko do ekranowej rozwałki (patrz Predator – najbardziej męski film wszech czasów), zawdzięczamy również, a nie wiem czy nie przede wszystkim, autorowi znakomitych, dynamicznych, pełnych energii zdjęć, Janowi De Bontowi, ściągniętemu z Europy (z planów wczesnych filmów Paula Verhoevena), późniejszemu twórcy kapitalnego Speed. Spektakularność scen akcji zawdzięczamy też fantastycznemu udźwiękowieniu, oraz starej szkole pirotechnicznej; większość zewnętrznych ujęć budynku pokazujących eksplozje, to prawdziwe, pełnowymiarowe wybuchy, które miały miejsce w samym budynku i wokół niego.
Jedynie ujęcia ukazujące zewnętrzne obrażenia budynku Nakatomi Plaza, zostały sfilmowane przy pomocy miniatur. Osobiście uwielbiam ujęcie z płonącym śmigłowcem (to też miniatura) powolnie osuwającym się w kuli ognia po ścianie budynku. Ale moje dwa najukochańsze momenty filmu, to Argyle słuchający muzyki w limuzynie, podczas gdy za jego plecami szarżuje na wstecznym szatkowany kulami radiowóz z sierżantem Powellem za kierownicą, oraz scena, gdy otwierają się drzwi, wpadają przez nie ludzie Hansa, a John krzycząc i strzelając do nich z karabinu zaczyna jednocześnie uciekać – co za dynamika, co za emocje, a do tego kapitalna ścieżka dźwiękowa Michaela Kamena!
Kiedy John McClane stał wśród odłamków szkła na swoich bosych stopach, Willis miał na sobie specjalne gumowe buty zaprojektowane tak, aby wyglądały jak jego własne bose stopy (taki prototyp stóp Hobbitów, tylko bez kłaków). Wracając do akcji, nie można zapomnieć o spektakularnym skoku z dachu w slow motion ze ścianą ognia za plecami, wchodzeniu do wieżowca przez okno nogami do przodu przez szybę, czy zrobionej chałupniczymi metodami bombie cecztery-monitorowo-fotelowej, zrzuconej do szybu windy. W trakcie zdjęć podobno zresztą sam Jan de Bont, podobnie jak McClane w szybie, utknął w windzie, co dało mu inspirację do sceny otwierającej jego Speed, równie słynny film akcji, jak Szklana pułapka, choć oczywiście nie aż tak dobry. Choć naprawdę dobry.
Powód 3.
Szklana pułapka dała światu X muzy jeden z najlepszych (a trwają spory czy nie najlepszy) czarnych charakterów w historii kina akcji, wykreowany przez nieodżałowanego Alana Rickmana. W moim osobistym rankingu jego Hans Gruber stoi w jednym rzędzie obok Pana Joshuy z pierwszej Zabójczej broni i Stansfielda z pierwszego Leona. Szwarccharakter w filmie akcji to podstawa, bez dobrego villaina główny bohater równie dobrze może iść do domu, nie ma bowiem powodów do działania. Alan Rickman, który wykreował bezlitosnego, acz niepozbawionego uroku (diabelskiego, ale zawsze), dał McClainowi duuużo powodów do działania i napsuł mu sporo krwi. A jak znaleziono idealnego odtwórcę antagonisty? Wiosną 1987 roku producent Joel Silver i reżyser John McTiernan byli na przedstawieniu sztuki Dangerous Liaisons, w której Alan Rickman wcielał się w złego Vicomte’a de Valmonta. Silver i McTiernan natychmiast zorientowali się, że… znaleźli odtwórcę roli Hansa Grubera (ponoć do tej roli przymierzany był wcześniej sam Sam Neill).
Rickman, dla którego występ w Szklanej pułapce był – uwierzycie? – filmowym debiutem(!), omal nie zrezygnował z roli Hansa Grubera. Dopiero co przyjechał do Hollywood i był zbulwersowany myślą, że jego pierwszą rolą będzie czarny charakter w filmie akcji. Do pewnego stopnia Rickman miał rację, ponieważ rola Hansa Grubera była bardzo wychwalana, a łatka specjalisty od czarnych charakterów mocno przylgnęła do aktora, czemu sam dopomagał (patrz występ w Robin Hoodzie dwóch Kevinów). Co ciekawe, scena, w której po raz pierwszy spotykają się Bruce Willis i Alan Rickman, nie została wcześniej przećwiczona, aby stworzyć większe poczucie spontaniczności między aktorami. Podobnie improwizował Willis mówiąc do Holly Hi, Honey, gdy tę spotkał w finale filmu pod lufą Grubera (hmm, trochę niefortunnie to zabrzmiało) i podobnie postąpiono w scenie upadku Hansa; przerażenie na twarzy Rickmana było prawdziwe, wszak materac na którym miał wylądować, ustawiono znacznie niżej niż ten się spodziewał.
Kolejne odsłony Szklanej pułapki, w których z części na część poziom villainów spadał, miały tym bardziej potwierdzać mistrzowski poziom postaci Hansa Grubera z oryginalnego filmu. Nawet brat Hansa – Simon, nie dorastał mu do pięt, villain z części czwartej usadowił się w ogóle pod piętą, a w części piątej nawet nie kojarzę, kto tam próbował bruździć i tak już zmęczonemu rolą Willisowi i jego synowi Jaiowi Courtneyowi, psującemu swoją obecnością każdy film. W artykule z okazji 30. rocznicy Szklanej pułapki, Bonnie Bedelia (grająca Holly) stwierdziła, że pierwszą rzeczą, o której myśli, gdy ktoś wspomina film McTiernana, jest właśnie Alan Rickman. Oboje zostali zresztą przyjaciółmi i codziennie jedli lunch podczas kręcenia filmu. Aktorka opowiadała, jak uroczy i delikatny był Rickman w prawdziwym życiu.