7 filmów, które MUSISZ obejrzeć, jeśli czekasz na DIUNĘ
Kroniki Riddicka (2004)
Sequel nieoczekiwanego hitu, jakim okazało się Pitch Black, to przykład mocno rozbuchanego projektu, który stylistycznie jest tak mocno odległy od oryginału, jak to tylko możliwe. Momentami jest to produkcja wręcz monumentalna, wizualnie zapierająca dech w piersiach i mamiąca odważnymi projektami scenograficznymi oraz wizją świata i jego postaci. Pod tym względem nie jest mu daleko do dzieła Herberta, nawet jeśli nie dziedziczy po nim ambicji i głębi. Na swój sposób jest to jednak jeden z najbardziej nieszablonowych reprezentantów gatunku XXI wieku. Nie do końca udany, chłodno przyjęty właśnie przez wzgląd na jego odmienne podejście do tematu kina akcji wymieszanego z fantastyką. Ale właśnie przez to ta przygoda na różnorakich planetach innych galaktyk jest fascynująca, w sam raz na duży ekran.
Piąty element (1997)
Podobne wpisy
Dla wielu ostatni naprawdę udany, a pod kilkoma względami rewolucyjny film Luca Bessona. Francuz nie żałował tu pomysłów, wobec czego dostaliśmy porywający i niezwykle kolorowy komiks i bajkę z odległej przyszłości w jednym. Wybraniec, odrobina mistycyzmu i gwiezdno-wojenny konflikt złożyły się na jeden z największych sukcesów kasowych twórcy, który później, mimo starań, nie potrafił już tego powtórzyć. Kapitalna obsada, świetne, charyzmatyczne postaci, mnóstwo przygody, oryginalne projekty obcych światów i kosmitów, a także znakomita strona audiowizualna, to tylko niektóre rzeczy, jakie odnajdziemy w tym rozrywkowym widowisku za (nie tak znowu) grubą kasę. Jeśli nowa Diuna będzie chociaż w połowie równie angażująca, to możemy spać spokojnie, śniąc o jednorożcach.
Star Trek (1979)
Pierwszy film kinowy o serialowej załodze statku Enterprise to bez cienia wątpliwości bodaj najbardziej ambitna część tego uniwersum. Przypominająca miejscami 2001: Odyseję kosmiczną (którą celowo pominąłem w tej wyliczance, do której i tak w sumie nie pasuje), jest zjadliwym połączeniem międzygwiezdnych wojaży w poszukiwaniu nowych form życia, jak i próbą zmierzenia się z odwiecznymi pytaniami o sens istnienia, istotę człowieczeństwa, granice możliwości. Brzmi górnolotnie i aż nadto artystycznie, ale produkcja Roberta Wise’a (Tajemnica Andromedy, West Side Story) to rzecz o wiele prostsza i przystępniejsza od książki Herberta. Co nie znaczy, iż gorsza. Przeciwnie – mimo upływu lat, to wciąż wielce inspirująca, niegłupia i świetnie zainscenizowana produkcja z dreszczykiem emocji i znakomitym, dziś już kanonicznym zbiorem charyzmatycznych bohaterów, którzy walczą nie tyle o wyższe ideały, co po prostu o przetrwanie gatunków. Klasyka.
Bonus:
Żołnierze kosmosu (1997)
Na deser skąpana w polityce, przemocy i absurdzie, obsiana wielkimi robalami, z którymi ludzka cywilizacja wchodzi w kosmiczny konflikt, i podszyta faszyzmem propozycja. Powieść Roberta Heinleina przekuta na film Paula Verhoevena jest pozornie tak odległa od Diuny, jak Ziemia od Syriusza. Ale pod tym płaszczykiem militarnej tandety, suchych żartów, obowiązkowego seksu i arachnokaszanki kryje się naprawdę dobre SF, które potrafi pozytywnie zaskoczyć, acz z pewnością nie każdego. Wie o tym redakcyjny kolega Odys, któremu tym samym tenże akapit poświęcam.