search
REKLAMA
Recenzje

KRONIKI RIDDICKA. To mógł być krok milowy w kinie science fiction

Mogło powstać coś, co posunęłoby do przodu nie tylko kariery zawodowe obu panów, ale przede wszystkim film, który byłby krokiem milowym w kinie science fiction.

Edward Kelley

25 października 2023

REKLAMA

Tekst z archiwum film.org.pl.

Na samym począku muszę przyznać się do tego, że jako chyba jeden z nielicznych amatorów parających się pisaniem o filmie wierzę w zdolności reżyserskie pana o nazwisku David Twohy (już słyszę ten ironiczny śmiech co bardziej “wyrobionych” znawców kina). Nie zmieni to jednak faktu, że poprzednie jego dokonania, a mam tu na myśli Pitch Black (którego kontynuacją są Kroniki Riddicka) i Ciśnienie (którego tytuł robi znacznie lepsze wrażenie czytany w oryginale, Below) okazały się zaskakująco dobrymi przedstawicielami swoich gatunków.

Pitch Black, wykorzystując najlepsze inspiracje klasycznymi filmami science fiction opowiadał zgrabną i dosyć oryginalną historię, co zaskarbiło mu rzeszę wielbicieli i stało się bezpośrednią przyczyną powstania kolejnego filmu o perypetiach oślepionego (choć nie do końca) skazańca. Bez wątpienia, obok ciekawej fabuły, najmocniejszą stroną tego przedsięwzięcia okazał się mało wówczas popularny Vin Diesel. Stało się tak jednak nie ze względu na jakiś szczególny aktorski talent świeżo odkryty przez Twohy’ego, ale przede wszystkim z powodu zaskakującej charyzmy tego aktora i jego hipnotyzującego głosu. Po Pitch Black i Szybkich i wściekłych, w których Diesel świecił na tle mydłkowatego Paula Walkera, gotów byłem obwieścić pojawienie się godnego następcy tuzów kina akcji lat 80., Arnolda Schwarzeneggera czy Sylvestra Stallone. Zdania, nawiasem mówiąc, od tamtego czasu nie zmieniłem.

Kroniki Riddicka jednak to zupełnie inna para kaloszy. Bez wątpienia David Twohy mógł sobie tym razem pozwolić na nie lada ekstrawagancję, dysponując ogromnym budżetem produkcyjnym. A ster trzymał niemal samodzielnie, bo film został przez niego napisany i wyreżyserowany, a wyprodukowany przez samego Diesela. Po raz kolejny sprawdziła się tu niestety stara zasada, że bariery (w tym przypadku budżetowe) stymulują rozwój i kreatywność. O ile wspomniany Pitch Black był filmem oryginalnym i zrobionym z pomysłem, po którym paradoksalnie braków finansowych widać nie było, o tyle Kroniki… cierpią na porażającą wtórność i zdecydowany nadmiar efektów specjalnych, które same w sobie bez zarzutu, sprawiają wrażenie umieszczonych w filmie cokolwiek “na siłę”.

Mimo wszystko aspekt wizualny jest jedynym, o którym trudno coś złego powiedzieć i bez wątpienia jest równocześnie najmocniejszą stroną obrazu. Szkoda że jedyną, bo tym razem zawodzi zarówno fabuła, jak i sam bohater, którego Diesel przeciągnął aż do granicy przerysowania. Nie będę krytykował absurdów przyrodniczo – astronomicznych dziejącego się w innej części Wszechświata filmu, składając je na karb konwencji, która zawsze w takich przypadkach odgrywa swoją ogromną rolę. Niemniej jednak właśnie fabuła wzrost budżetu odczuła prawdopodobnie najboleśniej.

A zaczyna się bardzo zaskakująco, bo od samego początku. Na głowę Riddicka, jako zbiegłego kryminalisty, wyznaczona zostaje solidna nagroda, która przyciąga rozmaitego autoramentu łowców. Nie wiemy jeszcze, kto go ściga, za co i dlaczego nagroda za dostarczenie go żywego jest tak wysoka. I tu zaczynają się schody. Po kiego diabła nasz skazaniec ucieka ze swojej odludnej, aczkolwiek bezpiecznej kryjówki na odległej planecie do miasta pełnego ludzi, gdzie natychmiast przyciąga uwagę tych, którzy go ścigają? Można zrozumieć jego zainteresowanie wyznaczoną na jego głowę nagrodą, ale czy zmienia ona w jakikolwiek sposób jego położenie?

Jednym słowem akcji brak właściwej motywacji bohatera, co powoduje, że konwencja, której jest on kluczowym elementem, zaczyna się rozłazić w szwach. Na domiar złego Twohy niepotrzebnie angażuje moce nadprzyrodzone, czyniąc Riddicka i jego głównego antagonistę bohaterami przepowiedni niczym z historii fantasy. Nie wiadomo jednak, co splotło ich losy w przepowiedni ani dlaczego międzygalaktyczny wyrzutek miałby stanąć na drodze najpotężniejszego władcy Wszechświata.

Wiele do życzenia pozostawia również pochodzenie Nekromanów, którzy ze swoimi zwyczajami lokują się gdzieś pomiędzy fanatycznymi sekciarzami Charlesa Mansona a nazistami spod znaku Thule Gesselschaft. Ani z prologu, ani dalszego ciągu nie dowiadujemy się nic ponad to, że są popychani żądzą opanowywania wszechświatów i mordowania wszystkich, którzy nie dadzą się nawrócić na ich “wiarę”. Po bliższym przyjrzeniu się historii i po odrzuceniu absurdalnych ozdobników z fabuły zostaje nam stara jak świat mesjanistyczna papka o herosie, który niemal w pojedynkę rzuca na kolana imperium zła, ratując (Wszech)świat od zagłady. Nie, żebym miał coś przeciwko scenariuszom tego typu, bo rodzeństwo Wachowskich w Matriksie pokazało, że nawet z tak wyeksploatowanego tematu można zrobić komercyjną perełkę, która na dokładkę daje nieźle popalić filmowym teoretykom wszelkiej maści, ale z jednym wszakże “ale” – że bohater będzie w stanie unieść mielizny fabuły na swoich barkach i spowodować, że widz o nich zapomni.

W Pitch Black i Szybkich i wściekłych Diesel pokazał, że z takiego zadania potrafi się wywiązać koncertowo, ale tu, czy to z powodu zbyt wysokiej gaży, czy to słabszej formy reżyserskiej Twohy’ego, Vin zawiódł. W pierwowzorze Riddick to prawdziwe zwierzę, nastawione tylko na przeżycie, cynik, ale nie pozbawiony ludzkich uczuć, który z otaczającymi potworami walczy dokładnie tak, jakby był jednym z nich, co doskonale podkreśla fakt, że podobnie jak one, jako jedyny z ludzi widzi w ciemności.

W Kronikach Riddicka z jego cynizmu zostają tylko marne resztki, a pojawia się za to tak nieznośna w kontynuacjach Matriksa mesjanistyczna maniera i umęczenie bohatera, a jego na poły zwierzęca natura zostaje skwitowana łopatologiczną sceną obłaskawienia potwora. W Pitch Black Riddick “był” niejako mimochodem, w Kronikach… skupia na sobie każdy ruch kamery. Przy okazji wysiłku, z jakim twórcy starali się skupić uwagę widza na postaci odtwarzanej przez Diesela, obnażyli jego braki warsztatowe, co w jego grze przejawiało się momentami rażącą sztucznością.

Nie rozwodząc się dłużej nad niedostatkami najnowszego dzieła duetu Twohy – Diesel, wypada kwestię zakończyć stwierdzeniem, że Kroniki Riddicka, mimo że nie są obrazem bardzo złym, to jednak sprawiły spory zawód, bo przy warunkach finansowych, jakimi twórcy dysponowali, tym razem mogło powstać coś, co posunęłoby do przodu nie tylko kariery zawodowe obu panów, ale przede wszystkim film, który byłby krokiem milowym w kinie science fiction. Stać ich było na to.

REKLAMA