Publicystyka filmowa
20 NAGICH PRAWD objawionych przez film OJCIEC CHRZESTNY
OJCIEC CHRZESTNY odkrywa 20 nagich prawd o gangsterach i nielogicznościach, które rozbawią nawet największych fanów filmu.
 
																								
												
												
											
Pomysł na niniejszy tekst zrodził się w dyskusji pod artykułem „Latający RoboCop, czyli 20 ŻENUJĄCYCH SCEN VOL. 2″. Jeden z naszych czytelników wpadł na pomysł stworzenia kolejnego odcinka cyklu, w którym w przerysowany sposób wytykamy nielogiczności danego filmu. Efekt jego pracy poniżej. Autorem tekstu jest Jan Uzi.
Tak się szczęśliwie (lub też nieszczęśliwie składa), że istnieje kiepski film pt. Jestem legendą oraz na pewno nie aż tak kiepski (ale też nie tak wybitnie dobry, jak należałoby się spodziewać), legendarny Ojciec chrzestny. Poniżej jakże prozaiczny zestaw 20 objawionych prawd dotyczących tego właśnie dzieła.
1. Prosimy Cię, Ojcze… Niebieski.
Jeśli zamierzasz zrealizować ambitny, gangsterski dramat, postaw na równie „ambitną” czołówkę, w której dajesz wszystkim do zrozumienia, że prawdziwym Capo Di Tutti Capi jest… Bóg.
2. Nie zawadzi, jak Luca Brasi Ci doradzi.
Jesteś mafijnym bossem, koniecznie więc jako speca od brudnej roboty zatrudnij faceta z… upośledzeniem umysłowym. Efekt prawdziwie wystrzałowy.
3. Kolacja pod muszką.
Jesteś tym samym mafijnym bossem konkurującym z innym Padrone o władzę nad miastem. Organizujesz więc zamach na swojego konkurenta, który niestety nie spełnia pokładanych w nim nadziei – zamach, nie konkurent. Co więc robisz? Umawiasz się z synem swojej niedoszłej ofiary na kolację aby się dogadać. Znasz jednak zasady i doskonale zdajesz sobie sprawę (chyba, że nie masz mózgu, to akurat nastąpi później) z tego, że chłopak, z którym będziesz rozmawiał, nie będzie myślał o niczym innym, jak tylko o tym, żeby jak najszybciej Cię rozwalić. Nic to. Na rzeczoną kolację wybierasz się jedynie w towarzystwie… podstarzałego, zapijaczonego gliny. Efekt? Kończysz posiłek z kulą we łbie. Bynajmniej nie na deser.
 
4. Zabić chciałem, zapomniałem.
Ukrywasz się po kropnięciu supermafiosa. Zamiast więc przylgnąć do podłoża, przybierając barwę paneli podłogowych, łazisz po polu w towarzystwie dwóch uzbrojonych kolesi (wybranych chyba z ogłoszenia) w poszukiwaniu jakieś nowej niuni. Jeden z twoich goryli okazuje się zdrajcą. Jednak nie strzela ci w łeb przy pierwszej lepszej okazji. Nie. Postanawia zamontować w samochodzie ładunek wybuchowy, tak aby mogła zginąć twoja świeżo poślubiona, sycylijska połowica.
5. Jako mąż bije wciąż.
Żenisz się z córką supergangstera, przy którym Marsellus Wallace to Myszka Miki. Przy czym w filmie nie jest powiedziane, że masz jakieś szczególne braki, jeżeli chodzi o rozum. Chajtasz się więc z córką groźnego papy, o którym krążą legendy, i co robisz? Tłuczesz swoją żonkę jak mokre zboże. Oczekujesz zapewne, że jej ojciec z czasem wezwie cię na rozmowę i… pogrozi palcem, mówiąc, że to szczególny brak wychowania.
6. Trumniarz krasomówca.
Jako właściciel zakładu pogrzebowego jesteś dobrym znajomym Dona, znacie się od lat. Wpadasz więc do niego z czymś ważnym i pierwsze, co robisz, to… opowiadasz połowę swojego życiorysu, czekając chyba, aż Padre walnie w końcu pięścią w stół i ze spokojem wycedzi: „Powiedz w końcu, o co ci, kur…a, chodzi”.
 
7. Pacyfistyczna pierdoła?
Kiedy pada pomysł zabicia Sollozzo, jako najmłodszy brat zgłaszasz się ma ochotnika, aby posłać w zaświaty gościa, który poharatał twojego starego. Nie wiedzieć czemu, wzbudzasz tym ogólną wesołość wśród reszty rodzeństwa i grupy ziomków. Zupełnie tak, jakbyś wrócił właśnie z nocnej zmiany stróża w fabryce konserw zamiast z… frontu II wojny światowej.
8. Święta Kasia za życia.
Jeżeli jesteś najmłodszym synem groźnego gangstera, dla przeciwwagi weź sobie jako narzeczoną, a następnie żonę, totalną idiotkę niemającą pojęcia o współczesnym świecie, która przez resztę twoich dni będzie ciebie i siebie zadręczać wyrzutami sumienia, że za ciebie wyszła.
9. Koński łeb, chłopu lżej.
Jesteś hollywoodzką szychą, lwem salonowym. Mieszkasz w zajebistej willi i znasz wszystkich w mieście, z rodziną Corleone włącznie. Dodatkowo jesteś wręcz ujmująco szczery, jeżeli chodzi o powód zakończenia współpracy z Johnnym Fontane’em. Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, kto do ciebie przyszedł i po co – bo przecież nie po autograf. Zamiast więc zachować naturalną przy tym stanie rzeczy wzmożoną ostrożność oprowadzasz bandytę po swoich włościach, a na samym końcu nie zapominasz pochwalić się superdrogim nabytkiem w postaci przepięknego ogiera. Zapominasz jedynie zapytać, czy aby na pewno facet, który cię odwiedził, nie zrobi ani tobie, ani nikomu innemu, łącznie z koniem, nic złego.
10. Ponazywaj to.
Jesteś narwanym, najstarszym bratem w rodzinie. Wiesz, jaki jest świat, w którym żyjesz. Ty robisz, co chcesz, tamci się temu wszystkiemu przyglądają i niekiedy próbują interweniować. Jednak najczęściej są po prostu wścibscy. Znasz ich przecież. Nieważne. I tak musisz na końcu wypalić megasztuczne: „cholerne FBI”. Żeby przypadkiem widz nie pomyślał, że chodzi o dostarczycieli pizzy.
11. Mały, wielki członek.
Jako anonimową panienkę zaproszono cię na wesele córki najpotężniejszego gangstera w mieście, na którym dodatkowo bawi się mnóstwo mniej lub bardziej anonimowych osób – łącznie z tymi, których akurat wszyscy znają. Nie przeszkadza ci to jednak w tym, aby, siedząc przy stole, pod gołym niebem, na początku lat 50. XX wieku, pokazywać, jak wielkiego penisa ma najstarszy brat panny młodej.
 
12. Jak oni się bawią.
Jeżeli robisz film o życiu nowojorskiej mafii, nie zapomnij wtrącić jakiegoś sielskiego obrazka, np. z wesela córki szefa. Niech to będą wokalne popisy jakiegoś stetryczałego dziada i szanownej pani domu. Prawda, jakie to słodkie i niewinne?
13. Poznaj mojego tatę.
Jeżeli postanowiłeś przedstawić rodzinie swoją świeżo upieczoną narzeczoną, koniecznie opowiedz przyszłej małżonce historię o tym, jak Twój ojciec próbował pewnego razu pozbawić mózgu jednego typa, składając mu propozycję nie do odrzucenia. Aha, dodaj na koniec, że ty jesteś inny. No przecież.
 
14. Zdrajca mimo woli.
Pisząc scenariusz filmu o mafii, nie zapomnij w charakterze zbuka-niespodzianki uczynić zdrajcą jednego z zaufanych członków rodziny. Przy czym zadbaj o to, aby rzeczony zdrajca o tym, że zdradził, dowiedział się tuż przed swoją śmiercią.
15. Tato, zabiłem Twoją córkę!
Jesteś samotnym, posiwiałym ojcem wychowującym nie tak z znowu samotną córkę na wydaniu. Wydaj ją więc za pierwszego lepszego i na dodatek podejrzanego przybłędę, który pęta się po okolicy z dwoma karabinierami, i nie miej absolutnie żadnych pretensji ani innych uwag, kiedy twoje dziecko rozerwie tajemnicza bomba.
16. Sony położony.
Krwawe porachunki pomiędzy gangsterami toczą się dopiero wtedy, kiedy do akcji włączy się niepocieszony szwagier jednego z nich.
17. Cienie blasku.
Jako mistrz filmowego klimatu zadbaj o to, aby piękny słoneczny dzień szalenie kontrastował z ponurym półmrokiem pokoju posiedzeń, w którym mafijny boss przyjmuje kolejnych petentów. Musi być przecież majestatycznie i groźnie.
18. Zabij mnie z przytupem.
Zostałeś mianowany nowym chrzestnym tatą. Musisz zatem pokazać wszem wobec, jak bardzo jesteś bezwzględny. W tym celu postanawiasz posłać w zaświaty własnego szwagra, który wystawił do odstrzału Twojego starszego brata. No i dobrze. Pytanie tylko, czy musiała na tym ucierpieć przednia samochodowa szyba, o innych przypadkowych i na dodatek żywych świadkach zbrodni nie wspominając.
 
19. Koń, który zaniemówił.
Jako consigliere pracujesz dla faceta, który, mimo że jest gangsterem, działa podobno w imię zasad. Mimo to nie próbujesz… No, dobra, próbujesz, ale tylko raz! Nakłonić po dobroci gościa z fabryki snów, aby zmienił zdanie co do pewnej istotnej dla was obu kwestii. Zamiast więc trochę odczekać i podczas następnej wizyty od biedy złożyć propozycję nie do odrzucenia, wolisz wyżyć się na niewinnym, pięknym zwierzęciu i magicznym sposobem umieścić jego odciętą głowę w łóżku właściciela. Co ciekawe, zakładasz, że to pomoże.
A jeżeli by nie pomogło, to jaki byłby tego dalszy ciąg? Pożar domu? Wyrżnięcie służby? Czy może w ostatecznym rozrachunku pojedyncze morderstwo?
No, to akurat by w niczym nie pomogło. Jak to mawiał trumniarz Bonasera: „Pora nam iść po sprawiedliwość do Don Corleone”.
20. Mój tata Vito być królem wioski.
Jako stary gangster masz na swoim sumieniu – bądź też w zupełnym tyle – śmierć wielu osób. Co by nie mówić, roztaczasz wokół siebie zło zamiast dobra. Tworzysz wzorce, dzięki którym twój syn zdecyduje się w przyszłości zamordować rodzonego brata. Oczywiście jeszcze o tym nie wiesz. Na razie na jednym z mafijnych zebrań coś tam gadasz od rzeczy, że kiedyś to były piękne czasy: przemyt, panienki, hazard, a teraz to tylko dragi i ślepa przemoc. Nie wahasz się też wyznawać prostej moralności Kalego, decydując, co jest sprawiedliwością, a co nią nie jest. W chwili słabości żałujesz, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, i że Twój najmłodszy syn nie został np. senatorem. No jasne, najbardziej winny jest ten, kto pociąga za sznurki.
 
Koniec niszczy dzieło, czyli suplement
Przyznaję się bez bicia. Nie lubię Ojca chrzestnego F.F. Coppoli. Więcej – uważam ten film za naprawdę niezłe curiosum w historii kina. Przede wszystkim dlatego, że chyba żaden inny obraz nie został wcześniej ani później wyniesiony na tak wysoki piedestał, jednocześnie zupełnie na to nie zasługując. Nie lubię dzieła Coppoli nie tylko za masę fabularnych idiotyzmów czy też gatunkowej niespójności. Ostatecznie tego typu przypadłości można zarzucić bardzo wielu filmom. Ba, nierzadko w codziennej rzeczywistości roi się od absurdów, a cóż dopiero mówić o czymś tak przyziemnym i w gruncie rzeczy wtórnym jak film fabularny.
Nie przepadam (to łagodne słowo) za dziełem Coppoli przede wszystkim z powodu postaci, których los jest mi wręcz koszmarnie obojętny. Nie czuję do Vita i Michaela Corleone kompletnie nic. Może dlatego, że po tylu latach od premiery ciągle nie wiem, kim tak naprawdę jest Don Vito? Być może dzieje się tak, ponieważ jego świetnie wygrana fizyczność jakoś przedziwnie nie idzie w parze z charakterem. Tego wyjątkowego aktora, jakim był Marlon Brando, jest w tym filmie zwyczajnie za mało. Stary Corleone popatrzy tu, popatrzy tam, podrapie się po twarzy opuszkiem palca, po czym ponownie siądzie na rodzinnym cokole, skąd będzie wygłaszał kolejne ogólniki.
A przecież chciałoby się tego faceta zobaczyć i w chwili triumfu, i w chwili klęski, w rozpaczy, w szczęściu, w nadziei. Wtedy byłaby to autentyczna rodzinna saga. Nie mogę pozbyć się też wrażenia, że geniusz Brando, moim zdaniem tragicznie wręcz niewykorzystany, i tak doszczętnie zdominował ten film, pomimo tego, że przecież tak naprawdę to nie stary Vito jest jego głównym bohaterem.
 
Mało tego. W sequelu Ojca chrzestnego opowiadającym o młodości Vita Corleone Coppola zrobił coś bardzo dziwnego. Otóż Robert De Niro jako młody Vito Corleone gra… starego Vita Corleone. Tak jakby reżyser bał się, że widzowie pamiętający pierwszy film i kreację Marlona Brando nie będą wiedzieć, o kogo chodzi. Tymczasem czysty rozsądek każe sądzić, że młody Don w latach swojej młodości był inną osobą niż ta, którą poznajemy u schyłku jego życia, kiedy jest już stary, być może zmęczony i zapewne zgorzkniały. Dlatego druga część Ojca chrzestnego tak naprawdę w żaden sposób nie dopełnia postaci Vita, a powinna to robić.
Film ten jedynie w sporej części kontynuuje kreację Brando bez Brando. Kreację, mimo wszystkich pochwał, Oscara i niewątpliwego faktu bycia ikoną, bardzo ogólnikową, z której chciałoby się dowiedzieć czegoś znacznie więcej.
Jeszcze gorzej wypadła postać Michaela. Michael Corleone nie ma w sobie absolutnie niczego. Jest jedynie pustą skorupą.
I tu paradoks – wydaje się, że o najmłodszym synu Vita Corleone wiadomo o wiele więcej niż o jego ojcu. Tyle że co z tego, skoro postać ta jest jeszcze gorzej napisana. Michael Corleone działa bowiem wg najprostszych schematów. Jest słaby, niezrównoważony, pozbawiony jakiejkolwiek charyzmy; działa na oślep, rzuca fałszywe oskarżenia etc. Całe jego filmowe życie jest bezustanną szamotaniną, prowadzącą, o zgrozo, do prawdziwie fatalnego epilogu, jakim jest Ojciec chrzestny III. Do Michaela Corleone można czuć co najwyżej głęboką odrazę. I akurat w tym rola Ala Pacino się spełnia, ale tylko w tym. Nie ma w niej, podobnie jak w przypadku postaci Vita Corleone, czegoś więcej. Jest tylko pustka.
 
Zdaję sobie sprawę, że nikt inny, ani tym bardziej ja, nie zmieni statusu filmu Coppoli. Czy to się komuś podoba czy nie, Ojciec chrzestny jest i pozostanie legendą. Czy na zawsze? Pewnie tak. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że może kiedyś z tego filmowego pomnika zacznie pomału schodzić farba i ktoś pomyśli, żeby pomalować go na nowo w nieco inny odcień.
Jan Uzi
Warszawa, dnia 26.10.2019 r.

 
																	
																															 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
											 
											 
											 
											 
											 
											 
											