Gorzej niż w PIEKLE. Co powstanie po zmieszaniu HORRORU z WESTERNEM
„Gdybym był właścicielem Teksasu i Piekła, wynajmowałbym Teksas i żył w Piekle” – to słowa generała Philipa Sheridana. Sugerują one, że western z horrorem coś łączy, mimo iż Sheridan zmarł, zanim powstało kino. Ukształtowanie filmowych gatunków ułatwiło życie filmowcom i widzom, ale dało też ciekawe pole dla eksperymentów polegających na łączeniu składników. Być może najtrudniejsze jest mieszanie westernu z horrorem, czego dowodzi wiele przykładów. Myślę, że ranking dziesięciu najlepszych pozycji w tym przypadku nie ma sensu, dlatego w poniższym zestawieniu znalazły się również niezbyt udane, ale mimo wszystko ciekawe przykłady. Kończąc wstęp, należałoby jeszcze wspomnieć, że istnieje wprawdzie osobny nurt zwany Weird West, ale w tym sformułowaniu zawarte są nie tylko westerny i horrory, lecz także filmy fantasy i science fiction. To już materiał na inne zestawienie.
Krzyk śmierci (El grito de la muerte, 1959), reż. Fernando Méndez
Podobne wpisy
W Meksyku chętnie realizowano westerny i horrory, bo nie wymagały wielkich nakładów finansowych. Plenery były na wyciągnięcie ręki, a scenariusze pisały się same dzięki barwnej meksykańskiej kulturze i historii. Krzyk śmierci to połączenie opowieści o jeźdźcu na białym koniu z legendą o Płaczącej Kobiecie. Słynna meksykańska legenda głosi, że żyła niegdyś kobieta, która po odejściu męża utopiła swoich synów w rzece, a następnie popełniła samobójstwo. Nie zostanie wpuszczona do krainy zmarłych i nie zazna spokoju, dopóki nie odnajdzie swoich dzieci. Dlatego na wpół martwa błąka się wśród żywych, porywając dzieci, a tego, kto usłyszy jej płacz, czeka nieszczęście. Scenarzysta nieco zmienił tę opowieść. Głównym bohaterem jest tutaj kowboj w typie Toma Mixa, który przybywa do małego miasteczka, gdzie prowadzi śledztwo wokół tajemniczej hacjendy. Miejsce – jak sądzą przesądni obywatele – jest nawiedzane przez ducha kobiety, której dzieci utopiły się w pobliskim bagnie. Winną tragedii jest poniekąd siostra zmarłej, która teraz obawia się zemsty zza grobu.
Film jest kolorowy, co w kinie meksykańskim lat 50. nie było niczym szczególnym (pierwsza barwna produkcja z tego kraju powstała już w 1942), ale zamiast piękna meksykańskiego folkloru oferuje niedoświetlony obraz, co akurat pasuje do tego filmu ze względu na elementy grozy. Krzyk śmierci wygląda bardziej ubogo niż gotyckie dzieła Rogera Cormana inspirowane twórczością Edgara Allana Poego. Nazwisko tego pisarza musiało paść w kontekście filmu Méndeza, gdyż widoczne są tu pokrewieństwa z Przedwczesnym pogrzebem, co zresztą sugeruje anglojęzyczny tytuł The Living Coffin. O ile seria Cormana jest spójna, intrygująca i nastrojowa, o tyle Krzyk śmierci to jedynie mało zajmujący miks gatunków – nie powstał z tego ani dobry charro-western, ani udany gotycki horror, jedynie filmowa ciekawostka dla tych, co lubią odkrywać zapomniane filmy. Aby opisać w skrócie poziom tego dzieła, wspomnę, że jest tutaj scena, w której koń głównego bohatera strzela z rewolweru, pociągając za sznurek.
Civil War Trilogy (1961–62), reż. Robert Enrico
Trzy krótkometrażowe filmy, które prezentowano również jako pojedynczą antologię W sercu życia (Au coeur de la vie, 1963). Projekt zrealizowano w oparciu o nowele Ambrose’a Bierce’a, który swoje doświadczenia z wojny secesyjnej doskonale przekuł na krótkie opowieści grozy. Jedna z nich, Przy moście nad Sowim Potokiem (An Occurrence at Owl Creek Bridge, 1890), została zaadaptowana przez Alfreda Hitchcocka (show tv Alfred Hitchcock przedstawia – sezon 5, epizod 13) i Janusza Majewskiego (etiuda Most), ale największe uznanie zdobyła ekranizacja Roberta Enrico pt. La rivière du hibou (1961) – wyróżniono ją nagrodą BAFTA, Złotą Palmą i Oscarem w kategorii najlepszy film krótkometrażowy. Dzieło zostało także przygarnięte przez twórców serialu Strefa mroku – można je oglądać jako odcinek 22 sezonu piątego. To historia żołnierza Unii skazanego na śmierć przez powieszenie. Wojenny dramat miesza się z optymistyczną wizją powrotu do domu, ale czy to marzenie może być realne? Tak jak Bierce za pomocą krótkiej formy literackiej, tak i Enrico poprzez krótką formę filmową przedstawił w sposób niebanalny i budzący emocje próbę ucieczki z wojennego piekła, usiłowanie uwolnienia się ze szponów śmierci. Małe kino podejmujące tematy wielkiej wagi, opowiadające o nieuchronności śmierci w sposób oniryczny, ale szczery i poruszający.
Druga część tryptyku nosi tytuł Chickamauga (1962) i jest to miejsce jednej z najkrwawszych bitew wojny secesyjnej (odbyła się w dniach 18–20 września 1863 roku, a łączne straty szacuje się na około 35 tysięcy ludzi). Opowieść koncentruje się na losach małego głuchego chłopca, syna żołnierza uczestniczącego w wojnach z Indianami, współtworzącego obecny cywilizowany świat. Dzieciak odchodzi od domu w stronę lasu, gdzie natyka się na pełzające niczym nieziemskie kreatury ofiary bitwy toczonej już nie z „dzikusami” – obie armie stanowią przykład cywilizacji opartej na niszczeniu najpierw „gorszej rasy”, a potem samych siebie. Widok, jaki ukazuje się na ekranie, jest koszmarny (choć opisy Bierce’a sprawiały większe wrażenie), gdyż wiadomo, co on symbolizuje. Dla dziecka nie ma takiego znaczenia, bo ono nie wie, co się tak naprawdę wydarzyło. W dodatku uszkodzony słuch nie oddaje całego dramatu sytuacji.
Kolejne opowiadanie Bierce’a, Drozd (The Mocking-Bird), zostało przez Enrico zekranizowane jako L’oiseau moqueur (1962). Wybitnie nastrojowe są początkowe sceny z doskonałą stroną dźwiękową, w której na pierwszy plan wysuwa się ćwierkanie ptaków, jakby drwiących z pozycji głównego bohatera (mocking-bird dosłownie znaczy drwiący ptak). Ale tytułowy drozd ma również inny, głębszy sens – jest symbolem braterstwa i niewinności, które podczas wojny przestają mieć znaczenie. Pierwszoplanową postacią jest młody żołnierz Unii, który w leśnej ciemności pełni funkcję wartownika. Jego zadaniem jest ostrzeżenie kompanów przed nadciągającym wrogiem, ale ironia sytuacji polega na tym, że on nie może dostrzec nikogo – ani sojusznika, ani wroga. Mimo to oddaje strzał w stronę ciemności i to go później dręczy – nie wie, czy kogoś zastrzelił. Następnego dnia, gdy żołnierze oddają się rozrywkom takim jak walka kogutów, on postanawia dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się ostatniej nocy.
Trylogia Enrico to bardzo ciekawa rzecz, urzekająca wizualnie dzięki pracy operatora Jeana Boffety’ego, wieloznaczna za sprawą znakomitych pierwowzorów literackich i interesująca formalnie dzięki pomysłom reżysera. Za wysoką wartość artystyczną tych filmów w dużej mierze jest odpowiedzialny producent Paul de Roubaix, ojciec kompozytora François de Roubaix’go (1939–1975), tworzącego w późniejszych latach piękną muzykę między innymi dla Roberta Enrico (np. Człowiek w pięknym krawacie, Bulwar Rumu, Stara strzelba).