Kinomanom pamiętającym złote czasy kaset wideo nazwisko Nico Mastorakisa zapewne nie jest obce. Twórca Zero Boys i Hired to Kill dowiódł, że potrafi kręcić świetne filmy w praktycznie każdym gatunku. Jeszcze nim zdecydował się na karierę niezależnego filmowca, był popularnym w Grecji dziennikarzem i fotoreporterem, producentem radiowym i telewizyjnym. Ten etap jego kariery zakończył się jednak bardzo niefortunnie. Podczas rządów junty czarnych generałów, tuż po krwawej pacyfikacji strajku studentów, dał się wmanewrować w medialną manipulację, za sprawą której wyszedł na poplecznika reżimu. Po upadku junty okryty niesławą Mastorakis stracił pracę w telewizji. Rozglądając się za potencjalnym źródłem zarobku, obejrzał Teksańską masakrę piłą mechaniczną. Ogromny sukces komercyjny niskobudżetowego horroru zachęcił Mastorakisa do wstrzelenia się w koniunkturę i podjęcia samodzielnej drogi niezależnego filmowca. Niebawem światło dziennie ujrzał pełnometrażowy debiut Mastorakisa – Wyspa śmierci.
Twórca nigdy nie krył, że nakręcił Island of Death po kosztach, wyłącznie z myślą o łatwym zarobku. Jego debiutancki film to bezwstydne kino eksploatacji, żerujące na najniższych instynktach widzów: eksplozja brutalnych morderstw i seksualnych dewiacji, sfilmowanych w sielskiej scenerii greckiej wyspy. Nie jest to jednak kino odstręczające surową obscurą, jak debiuty Cravena i Hoopera. Seans Wyspy śmierci to istna guilty pleasure, przerzucająca widza między szokiem a przesłodzonym liryzmem; między oburzeniem z powodu sadystycznych poczynań pary zbrodniczych kochanków a sympatią dla ich witalności i urody. Niesławna perełka kina eksploatacji, notorycznie zakazywana i cięta przez cenzurę. W Europie dopiero od kilku lat możemy cieszyć się pełną wersją Wyspy śmierci.
Ferrara, kręcąc Driller Killera, miał 28 lat. Dysponował dwudziestoma tysiącami dolarów budżetu i jeszcze jednym cennym kapitałem początkującego filmowca: gniewem na cały świat. W swym parcianym, obskurnym debiucie wykrzyczał ową frustrację być może niezbyt składnie, lecz za to głośno i wulgarnie. Takim „wrzaskiem” jest nawet niesławna okładka kasety VHS, za sprawą której Driller Killer znalazł się wśród filmów szczególnie piętnowanych przez brytyjską cenzurę w czasach tak zwanych video nasties.
Na 40 lat przed Jokerem Ferrara konfrontuje filmową postać z podobnymi demonami, jakie będą prześladowały Arthura Flecka. Niespełniony artysta, cierpiący z powodu biedy i narastającej frustracji, popada w obłęd i kończy jako seryjny morderca. Uzbrojony w narzędzie mordu – podręczną wiertarkę – likwiduje napotkane po drodze ludzkie szumowiny. Obraz nie próbuje czarować formą; cierpi na wszelkie przypadłości amatorskiej, niezbornej i niepohamowanej emocjonalnie produkcji. Przemawia w zamian swoją ordynarną szczerością i wyrazistością scen „wiertarkowych” morderstw. Ten film skupia wszystkie obsesje późniejszego Ferrary, zwłaszcza jego zacięcie do obrazowania wszelkich wielkomiejskich patologii. Natomiast grany przez samego reżysera Reno Miller to nieokrzesany protoplasta takich Ferrarowskich mścicieli, jak Thana z Ms. 45 czy Rick Benton z Gladiatora.