10 filmów, które każdy POWINIEN zobaczyć chociaż raz
4. Do utraty tchu
Nie jestem szczególnym fanem twórczości Jean-Luca Godarda, ale nie ma co ukrywać – bez tego filmu również nie dokonałaby się wielka rewolucja w światowym kinie. Oczywiście akademicy spierają się, który film należy potraktować jako początek Francuskiej Nowej Fali, niemniej jednak to właśnie Do utraty tchu stało się najbardziej reprezentatywnym przedstawicielem tego nurtu. Wcześniej filmowcy z różnym skutkiem próbowali naginać obowiązujące konwencje. Tymczasem Godard podszedł do planszy, przewrócił ją i ustanowił swoje zasady, co było naprawdę wielką rzeczą.
Kultowość tego filmu przejawia się dosłownie w każdej sekundzie. Pal sześć fabułę, bo ona nie miała najmniejszego znaczenia. Zresztą Francuz wchodził na plan z niepełnym scenariuszem, dopisywanym naprędce, czasami porzucanym na rzecz aktorskich improwizacji. Chodziło przede wszystkim o zamanifestowanie potrzeby wolności. Aktorzy, przede wszystkim fenomenalni Jean-Paul Belmondo i Jean Seberg, byli sobą, a „niechlujny” montaż był wyrazem buntu przeciwko odgórnie przyjętym zasadom. Chodziło o powiew świeżego powietrza w kinie obrazowanym poprzez szaloną jazdę samochodem z papierosem w ustach, pozorne rozmowy o niczym, zabawę konwencją, mieszanie wysokiego z niskim, a także potrzebę rozwalenia wszystkiego, co może stanąć na drodze do wolności. Chodziło o pogoń za marzeniem aż do utraty tchu. Jak stwierdził bohater grany gościnnie przez innego wielkiego reżysera, Jean-Pierre’a Melville’a, największym marzeniem jest stać się nieśmiertelnym i umrzeć.
5. Szczególny dzień
Znaczna część zachodnich społeczeństw ma wrażenie powrotu do czasów sprzed drugiej wojny światowej, gdy demokratyczne porządki były łamane w kolejnych państwach europejskich. Wydaje się, że rzeczywiście wchodzimy w trudny okres dla obecnego porządku prawnego, bowiem zewsząd, między innymi ze strony rządów, a także galopującego postępu cyfrowego, czyhają niebezpieczeństwa utraty suwerenności oraz wolności. Warto zatem przypomnieć sobie, czym to grozi, oglądając fascynujący film Ettore Scoli Szczególny dzień.
To niezwykle kameralna opowieść o dwójce ludzi zgniecionych przez faszystowską machinę nakręconą przez Mussoliniego. Ona (Sophia Loren) jest wciśniętą w patriarchalny porządek kurą domową, której zadaniem jest pielęgnowanie męża oraz dzieci. On (Marcello Mastroianni) jest mieszkającym samotnie nadwrażliwcem, utrzymującym w tajemnicy pewną rzecz, która sprowadziłaby na niego wielkie niebezpieczeństwo. Gdy w Rzymie dochodzi do wielkiego wiecu, na który ściągają tłumy, zostająca w domu dwójka bohaterów ma szansę się poznać i wreszcie porozmawiać z kimś, kto słucha i rozumie. Szczególny dzień jest niezwykłym studium jednostek odizolowanych przez autorytarne społeczeństwa, które muszą milczeć i wykonywać rozkazy, bo w przeciwnym razie mogą stracić dosłownie wszystko. Wspaniałe role włoskich artystów dodają jeszcze dramaturgii całemu widowisku, dzięki czemu ogląda się to ze ściśniętym gardłem, jak również ze świadomością, że trzeba zrobić, co tylko można, by takie czasy już nigdy nie wróciły.
6. Lśnienie
Dzieła Stanleya Kubricka trzeba po prostu znać. Nie trzeba od razu padać przed nimi na kolana, niemniej jednak wypada docenić niezwykłą precyzję wykonania każdego z jego filmów. Lśnienie jest filmem wyjątkowym dla Amerykanina. Reżyserowi udało się połączyć dosłownie wszystko – konwencję horroru (raczej eksploatowanego w kinie klasy B) z niezwykłym portretem zwichrowanej psychicznie jednostki, a komentarz społeczny z manifestem politycznym. W dodatku to bodaj wokół tej produkcji narosło najwięcej teorii spiskowych. Już samo ich czytanie przyprawia o zawrót głowy. Poszukiwanie drugiego dna, z sugestiami o wyreżyserowanym lądowaniu na księżyc, pedofilskich skłonnościach artystów oraz ogólnym spisku elit, jest nieodzownym elementem seansu Lśnienia. Kult tego filmu trwa do teraz, a kolejne pokolenia poszukują nowych sposobów jego odczytania.
A jeżeli ktoś chce się po prostu pozachwycać filmem Kubricka, to też może to zrobić. Lśnienie nie jest bowiem typowym horrorem. Nie ma tu typowych jumpscare’ów, liczy się wytworzenie aury zagubienia, tajemnicy, klaustrofobii, a to wszystko osiągane jest dzięki niezwykłej pracy kamery, grze kolorów oraz sugestywnej ścieżce dźwiękowej. O grze Jacka Nicholsona nie ma co się rozpisywać, bo chyba każdy wie, że aktor przeszedł samego siebie, tworząc legendarną rolę.
7. Cinema Paradiso
Gdyby świat był piękny, to wyglądałby tak, jak w Cinema Paradiso. Film Giuseppe Tornatorego jest obrzydliwie ckliwy, tandetny w swojej sentymentalności, oportunistyczny w igraniu ludzkimi emocjami. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Takiemu filmowi można wybaczyć dosłownie wszystko. Chodzi bowiem o przeżycie pięknej przygody u boku młodziutkiego bohatera dojrzewającego w kinie, uczącego się życia z kina, potykającego się przez kino, aż wreszcie wracającego do kina jako dojrzalszy mężczyzna poszukujący po prostu spełnienia.
Warto chociaż raz obejrzeć dzieło Tornatorego ze względu na niezwykłe pokłady uczuć w nim drzemiące. O ile wspomniane wcześniej Okno na podwórze było ogołoceniem X Muzy z niewinności, o tyle Cinema Paradiso jest próbą jej przywrócenia. Jak pokazuje włoski reżyser, nie chodzi o grę z widzem, faszerowanie go perwersyjnymi obrazami czy wpływanie na jego światopogląd. Chodzi tylko o takie przedstawienie historii, by wzruszyć, rozbawić i skłonić do autorefleksji. Produkcja Tornatorego jest ukłonem dla wielkich twórców, bez których nie byłoby kina. Jest fantastyczną lekcją, jaką zdecydowanie warto odbyć, by przekonać się, jak to medium wpływało i nadal wpływa na losy wielu ludzi na całym świecie. Poza tym pięknie jest popłakać przy takim filmie, nie ma się czego wstydzić.