Majówka śmierci – wszystko, co może was zagryźć, pokąsać, wyssać i zjeść
Majówka. Dla wielu z nas weekend poszerzony o poniedziałek i środę, dla innych – tydzień wolnego od pracy. Urlopy pożenione ze Świętem Pracy i Świętem Konstytucji dają szansę na pierwszy poważny haust wiosennego powietrza. Oto możliwość resetu, wyjazdu, odbycia podróży. Pogoda, która nie dopisała w Wielkanoc, ma szansę zrehabilitować się w obliczu podwójnego uderzenia państwowych i poważnie brzmiących świąt. Kwitnące magnolie, forsycje i wszechobecna zieleń mogą sprawić, że maj rozpocznie się dla nas ekstatycznym tańcem na łące. Czym jeszcze? Agonią, rozpadem ciała, zagubieniem i przerażeniem. A także – strawieniem naszych tkanek, rozczłonkowaniem ciała, rozpuszczeniem i unicestwieniem. Bo tak się akurat składa, że przyroda to nie tylko żółte mlecze lśniące w słońcu czy zapach ziemi po deszczu. To także szereg stworzeń, które tylko czekają na to, by wziąć na nas odwet. Bo je depczemy. Bo zalewamy ich naturalne środowisko toksyczną breją. Bo umieściliśmy je w bajkach dla dzieci jako miłe, skrojone pod morał i dobrą zabawę. A one chcą siorbać ludzką krew i wpełzać nam do mózgu przez nos. Oto zestawienie tych małych stworzeń lasu i pola, dla których dobry człowiek to martwy człowiek.
Ślimaki. Bez skorupek i bez litości
Małym amerykańskim miasteczkiem wstrząsa seria zgonów. Szeryf nie wie, co się dzieje, za to dziarski inspektor sanitarny ma teorię: atakują zmutowane ślimaki, wyrosłe na toksycznych odpadach. Od teraz mogą uderzyć zewsząd: wyjść z kranu, z kanałów czy z liścia sałaty, a nawet z naszego brzucha. Oto klasa B spuszczona ze smyczy! Aktorstwo rodem z Klanu czy reklam makaronu, do tego mnóstwo smakowitej makabry i przyjemnie niezobowiązujący klimat, pozwalający na odpływ stresu i napływ śmiechu. Atak ślimaków na parę, która przed chwilą uprawiała seks, może wywołać torsje, a poza tym przypomina nam o żelaznych zasadach (Krzyk się kłania) rządzących światem horroru.
Rzecz sympatyczna, lekka i bez użycia komputerowych efektów. No dobrze, prażenie ślimaków kablem wysokiego napięcia pewnie zrobiono z niewielką pomocą Amigi, ale poza tą krótką sceną mamy tu kino w duchu biednej, poczciwej, nieskażonej większymi ambicjami rozrywki.
Kleszcze. Przebojowe pasożyty z VHS-u
W latach dziewięćdziesiątych był to prawdziwy hit wypożyczalni. Grupka dzieciaków z problemami i ich opiekunowie jadą na biwak do domku w lesie. Dla młodzieży ma to być okazja do uporządkowania życia wewnętrznego i skorzystania z walorów natury. Wcześniej jednak muszą zapanować nad hormonami i wrogością w grupie. Nieprzewidzianym elementem terapeutycznego biwaku będą kleszcze. Nie takie zwykłe, tylko podrasowane nawozem na porost marihuany. Wykluwają się z kokonów jako wielkie, włochate, złaknione ludzkiej krwi überinsekty. Wkrótce całe hordy ruszą, by spożyć rozchwianą emocjonalnie grupę.
Film Tony’ego Randela (Hellraiser 2) nie jest dziełem na miarę Obcego czy Szczęk. Obraz posiada wszelkie wady B-klasowej produkcji z lat dziewięćdziesiątych: takie sobie zdjęcia, brak napięcia, słabo napisanych bohaterów, którzy w sytuacji zagrożenia robią idiotyczne rzeczy. Zalety? Kleszcze! Duże i w dużych ilościach. Dają okazję do parady świetnych, ręcznie robionych efektów specjalnych. Żadnego CGI! Rozrywanie ludzkiej tkanki, tryskająca krew, mnóstwo śluzu i na koniec wielki stawonóg-sterydziarz jako prawdziwe punch in the face.
Żaby. Mordercze kumkanie z lat siedemdziesiątych
Potentat branży chemicznej, a jednocześnie właściciel pięknej wyspy naraził się naturze, zatruwając okoliczne wody. Zemsta będzie okrutna. Jak się domyślacie, w tym filmie zabijają węże, pająki i ptaki – co w końcu sugeruje tytuł, prawda? A żaby? One też tu są, ale często działają w białych rękawiczkach – wysyłają inne gatunki, by wymierzyły sprawiedliwość podłym ludziom. Same za to chętnie rechoczą, a film nie żałuje nam zbliżeń na ukryte w trawie ropuchy – w zamyśle równie złowieszcze, co Ptaki Hitchcocka, a tak naprawdę kumkające w widza nasennie. Aktorzy się męczą, reżyser trzyma ster ciężką ręką. Proekologiczne przesłanie pada pod zwałami nudy, a pierwszy trup – po niemalże pięćdziesięciu minutach. Do tego czasu będziemy słuchać rozmów o niczym i oglądać przyrodę zbierającą się do odwetu – ślamazarnie i nie wzbudzając napięcia. Oto przed wami film pokraczny i bez ikry. Gdyby ktoś pytał – reżyser skończył w serialach.
Faza IV. Warto nawet na trzeźwo
Tym razem mordercze mrówki. Nie od dziś wiadomo, że to świetnie zorganizowana i pracowita społeczność, ale w tym filmie tajemniczy skok ewolucyjny zamienia je w pretendentów do władania ziemią. W dodatku owady budują dziwne konstrukcje na środku pustyni. Dwóch naukowców próbuje badać to zjawisko, ale obserwacja szybko zamienia się w śmiertelne starcie z mrówczą kolonią. Oto ciekawy i niesłusznie zapomniany tytuł. Film jest bardzo estetyczny (jego reżyserem jest Saul Bass, twórca wielu niesamowitych czołówek, choćby do filmów Scorsesego czy Hitchcocka). Zbliżenia na mrówki robią wrażenie do dziś. Mamy okazję cieszyć oczy świetnymi zdjęciami owadziej pracy, przemieszczania się i współdziałania. Fabuła pozostaje tajemnicza, a obraz obfituje w sceny psychodeliczne i hipnotyzujące. Rzecz jest całkiem na serio i nader klimatyczna. Chwilami trochę przypomina produkcje Kubricka. Jakimś cudem mordercze mrówki nie zaczynają śmieszyć – niepokoją do samego końca.
Noc lepusa. Króliki, przy których zbaraniejesz
Pierwotnie film miał nosić tytuł Króliki, ale wytwórnia MGM postawiła na nazwę w oparach tajemnicy. W każdym razie po jej rozwianiu mamy tu króliki właśnie – duże, agresywne i po modyfikacjach genetycznych. Są gotowe jeść ludzi, konie i demolować wszystko po drodze jak horda wikingów.
Będzie sporo ketchupu i dużo dziwnych scen (na przykład wielki królik jedzący brokuła przez dwie minuty; widz ma konać ze strachu, a jest tylko skonfundowany). Znana z Psychozy Janet Leigh (to ona zginęła w scenie pod prysznicem) gra i tutaj. Przyznała, że to największy koszmar, w jakim brała udział. Czy coś tu przeraża? Pewnie fakt, że jest to twór nader serio. Uwaga, sceny króliczej szarży w slow motion otwierają czakrę serca, nawilżają śluzówkę oka i skręcają świadomość w pytajnik z balonika. To kuriozum coś w sobie ma. Czy będzie to dla ciebie element dobroczynny, czy też osłabiający – zależy, z czego jesteś zrobiony i ile już widziałeś.
Rój. Bzykając zniszczeniem
Pszczoły pustoszą USA. Przybyły z Afryki i z nieznanych przyczyn są wściekłe. Ich antyamerykańskie żądła nie omijają nawet bazy wojskowej. Czy powstrzyma je sztab naukowców i żołnierzy? Wyzwanie podejmują nie byle jakie twarze: Michael Caine, Richard Chamberlain, Henry Fonda, Richard Widmark. Aktorsko jest więc bardziej niż solidnie. A technicznie? Miejscami film nieco się zestarzał, ale dalej może zapewnić pewną dozę przyjemności. To sprawnie opowiedziana historia, za którą wziął się utalentowany rzemieślnik – Irwin Allen (Płonący wieżowiec). Mając dwadzieścia milionów na produkcję, zadbał o dobrą muzykę, zdjęcia i montaż.
Pszczoły wypadły przekonująco; wyglądają i zachowują się jak trąba powietrzna. Zresztą Rój bardziej przypomina kino katastroficzne niż rasowy horror, ale scen solidnego żądlenia nie zabraknie. Ogląda się to przyjemnie, acz bez jakichś większych uniesień.
Szczury: noc grozy. Włoskie szczury podgryzają Mad Maxa
Podobne wpisy
Gdyby wasza majówka przypadła akurat na czas po atomowej zagładzie, która poważnie wytrzebiła ludzkość, musicie uważać na szczury. Chowają się w pustostanach i są głodne. Nie wie tego grupa motocyklowych pielgrzymów, szukająca wytchnienia od pustynnego piekła. Czeka ich tytułowa noc grozy, która będzie także nocą absurdu i taniochy. Film wyreżyserował Bruno Mattei – włoska legenda złego kina. Oto jego ulubiony własny twór – gejzer absurdu, brudne przymierze złych pomysłów i złej realizacji. Co my tu właściwie mamy? Trochę Mad Maxa, trochę motywów z Carpentera i Romero, no i nadrzędny motyw animal attack; wszystko rozpuszczone w mazi tandety i obskurnych chwytów. W produkcji zagrało pewnie kilka szkodników na krzyż. Efekt morza nadchodzących gryzoni uzyskano poprzez filmowanie ich mechanicznych atrap. Niemniej i to rozwiązanie zastosowano tylko raz, a przez resztę czasu aktorzy spalają się w gorączce przerażenia na widok dosłownie paru osowiałych szczurów. Próbują nam wmówić, że są odcięci, zdesperowani i otoczeni. Wmawiają nam to po angielsku, bo są dubbingowani. Wbijają nam tę informację z uporem, bo są ze szkoły aktorskiej na brzeszczot – rżnąć, piłować i charczeć, aż widz uwierzy. Raz na jakiś czas komuś spada na głowę kilka szczurów – ktoś z ekipy spuszczał je z worka. Zasadniczo jednak gryzonie albo są nieobecne w kadrze, albo znudzone. Szczury to zatrważająco tania włoska pizza. Na dole jest zakalcowate ciasto, u góry niestrawione resztki po innych filmach; poza tym ketchup, w którym pływa kilka szczurzych włosów.
Korzystajcie z wolnego czasu. Mam nadzieję, że wasz pobyt w lesie, na łące, nad wodą, w parku i ogrodzie będzie obfitował w niezapomniane doznania.
korekta: Kornelia Farynowska