search
REKLAMA
Wywiad

GŁÓD KONTAKTU Z WIDZEM. Wywiad z TOMASZEM STOCKINGEREM

Jakub Piwoński

24 października 2019

REKLAMA

Tomasz Stockinger to jeden z najbardziej znanych polskich aktorów. Choć zagrał w kilku znaczących filmach i serialach, jak Znachor, Lata dwudzieste… lata trzydzieste… czy Dom, to najbardziej rozpoznawalny stał się dzięki roli w telenoweli Klan. Co ciekawe, aktor realizuje się także muzycznie. Niedawno odwiedził Leszno, gdzie w Muzeum Okręgowym w Lesznie w dawnej synagodze odegrał recital, którego repertuar stanowiły piosenki przedwojenne. Tak nadarzyła się okazja do krótkiej rozmowy. O pasjach, muzyce i… Klanie.

W Lesznie jest Pan pierwszy raz?

Na pewno już tu byłem, ale nie pamiętam, czy raz, czy dwa. Ale mam tutaj przyjaciół. Leszno jest też mi bliskie z powodu aktorów, którzy przyjeżdżają tutaj z Warszawy do waszego teatru. Różne premiery tutaj się odbywają, ciekawe premiery. Nawet przez chwilę była taka możliwość, bym współpracował z Andrzejem Strzeleckim, który tutaj miał premierę na wiosnę. Nie doszło to do skutku, ponieważ byłem zbyt zajęty. Nie wykluczam jednak, że przyszłości wystąpię na deskach leszczyńskiego teatru.

Nadarzyła się jednak okazja do innego występu.

Tak, jestem tu dzisiaj z recitalem. Recitalem, która ma swoją historię. W tej formie gramy go trzy lata. Zagraliśmy już ponad 130 razy, co jest wynikiem sporym. To się cieszy dużym powodzeniem.

Do tego jeszcze wrócimy, ale ciekawi mnie, czy miejsce, w tym wypadku synagoga, pomaga w jakiś sposób w występie.

Oczywiście, wszystko wpływa na występ. Pogoda, powietrze, ludzie. A miejsce tego typu jak synagoga, której mury przemawiają, potrafi dodać energii. Dochodzi do tego świadomość, gdzie się jest, jaka historia jest tu zakodowana w murach, co tu się działo przed wojną i po wojnie. Dzięki naszym podróżom z recitalem odwiedzamy różne miejsca i tak się składa, że to już nasza czwarta synagoga. Prawdziwe mury z prawdziwą, tragiczną również historią, są teraz nie tylko muzeum, ale także świadectwem i zachętą do porozumienia, wymiany kultur. To wielka szkoda, że tego typu miejsca nie są już miejscami praktyk religijnych swoich wyznawców. Ale ważne, że one żyją i służą pamięci, co jest istotne dla występującego w nich wykonawcy.

Dziś zdecydowanie będzie okazja zobaczyć, jak synagoga ożyje.

O tak.

To w takim razie plan filmowy, scena teatru czy może estrada która z tych przestrzeni daje Panu najlepszą możliwość do zaistnienia, przekucia artystycznej wrażliwości?

Każda z tych dziedzin ma swoje zalety, jak i pewnie swoje cienie. Kiedy się pracuje w filmie, jest się elementem wielkiej machiny. Wówczas najmniej zależy od aktora, choć często ma zbliżenia, a jego twarz pojawia się na ekranie, to jednak jest się częścią dużo większej całości. Natomiast teatr czy estrada to jest to, do czego tęsknią aktorzy filmowi. Aktorem serialowym, studyjnym jestem od ponad dwudziestu lat za sprawą Klanu, wcześniej też pracowałem przed kamerą, więc mam w sobie ten głód prawdziwego, bliskiego kontaktu z żywym widzem, czy to w formie teatralnej, czy koncertowej, typu one man show.

Taką formą jest to, z czym przyjechałem. Z muzyką mam do czynienia właściwie od szkoły teatralnej, już ponad czterdzieści lat. Brałem udział w wielu programach rozrywkowych, telewizyjnych. Na scenie współpracowałem z teatrem Syrena, teatrem Roma, teatrem Komedia…

Można powiedzieć, że kontynuuje Pan tradycję ojca?

Tak, z pewnością kontynuuję. Nasiąknąłem tym jako dziecko, ponieważ nie tylko mój ojciec śpiewał, ale także moja mama w latach 50. próbowała kariery solistki. Zanim mnie urodziła, zdołała wydać kilka singli pod nazwiskiem Barbara Barska.  Urodziłem się w domu muzycznym, niewątpliwie miało to wpływ na rozwój mój i mojej wrażliwości. W jakiś sposób powrót do repertuaru lat 20. i 30. jest też powrotem do mojego dzieciństwa, bo wiele z tych melodii po prostu nieświadomie kodowałem, będąc dzieckiem. Prawdopodobnie jakieś geny muzyczne zatem mam. Lubię to. Lubię słuchać muzyki, lubię otaczać się dźwiękami. A jeśli do tego jeszcze dochodzi spotkanie z widzami, którzy też chcą popatrzeć na tego „prawdziwego Lubicza”, przy repertuarze niezwykle pozytywnym, energetycznym, zachodzi wówczas coś magicznego. Proszę pamiętać, że te piosenki śpiewane są przez kolejne pokolenia, niedługo minie sto lat, a piosenki ciągle są żywe w różnych aranżacjach, podejmowane przez młodych wokalistów. One są po prostu piękne i mądre.

Wspomniał Pan nazwisko „Lubicz”. Jest Pan jednym z aktorów, którzy wciąż grają w serialu Klan, telenoweli emitowanej nieprzerwanie od 1997 roku. Jak przez te lata serial się rozwijał oraz jak zmieniała się praca na planie?

Jeśli chodzi o podstawowe fakty, to warto sobie zdać sprawę z tego, że jest to najdłużej grany serial tak zwany codzienny. Odcinków, trwających zwykle dwadzieścia parę minut, zrobiliśmy już ponad trzy i pół tysiąca. Jesteśmy pod tym względem rekordzistami, ale też z tego powodu, że byliśmy pierwsi. W 1997 roku były trzy ekipy, które przystąpiły do konkursu. Myśmy ten konkurs wygrali, tuż za nami byli Złotopolscy. Jak wiadomo, serial ten po bodaj dziesięciu latach odszedł z placu boju, my na nim zostaliśmy. Choć mamy konkurencję na innych kanałach, to jednak nie straciliśmy tej wiernej nam publiczności. Ciągle jest duża. Dawniej w szczytach oglądalności liczba widzów przekraczała siedem milionów. Dziś oglądalność jest rzędu dwóch milionów, ale biorąc pod uwagę, że na przestrzeni lat widownia telewizyjna wyraźnie się skurczyła, to wypada wciąż uznawać taki wynik za spory sukces. Spotykam na ulicy ludzi, którzy mówią mi: „proszę pana, nie ominęliśmy ani jednego odcinka”. To nas oczywiście zagrzewa do pracy, bo oznacza, że jesteśmy potrzebni, że mimo upływu lat mamy wiernych fanów.

Czy w związku z długoletnią pracą na planie Klanu nie uwiera Pana szuflada Pawła Lubicza? Czy wolałby Pan być utożsamiany ze swoimi innymi rolami filmowymi, jak ta w Znachorze czy w Latach dwudziestych… latach trzydziestych…?

Nie mam poczucia jakiejś wielkiej straty. I nigdy się nie dowiem, co by było, gdybym nie grał w Klanie. Natomiast mam poczucie wielkiego, zbiorowego sukcesu. Poziom wciąż trzymają zarówno scenarzyści, jak i produkcja. Warto, by ktoś się dowiedział, że jesteśmy najtańszym serialem w telewizji publicznej. A widownię, z naszego pasma, mamy największą. I to mimo niezbyt przychylnej postawy władz, bo Klan kojarzy się z poprzednią epoką, a władze z definicji przeciwne są temu, co było, więc nie jesteśmy rozpieszczani (stąd też dyscyplina finansowa). Ale w ramach tego tworzymy odcinki, które ludzie z chęcią oglądają. I owszem, jest to siła przyzwyczajenia i aktorów, ale scenarzyści w tej codzienności odkrywanej w Klanie wciąż znajdują jakieś atrakcyjne wątki. Bierzmy też pod uwagę, że Klan z pewnością jest produktem jednak misyjnym, ponieważ bardzo skupionym na instytucji rodziny – do czego zresztą nawiązuje tytuł serialu. Klan jest dobrą energią, w jakiś sposób uczy dobroci na co dzień, wiary w człowieka, przyzwoitości.

Czyli szuflada Pana nie uwiera, ale czuje Pan dumę z odgrywania Lubicza?

Jestem dumny. Pobiłem rekordy razem z całą ekipą i innymi aktorami, rekordy naszych wyobrażeń. Nie sądziłem, że taki serial może tyle trwać. Mam więc poczucie bardzo pracowitych dwudziestu lat, w różnych warunkach, łącznie z niepewnością każdego roku, czy emisja zostanie przedłużona, czy też nie. Można powiedzieć, że przez te dwie dekady praktycznie nieustannie siedzimy na walizkach. Nikt nam nie obiecywał nawet dwóch czy trzech sezonów, tylko za każdym razem, na wiosnę, sytuacja była przynajmniej pół na pół, jeśli chodzi o przedłużenie serialu. I tak będzie również tej wiosny. Jeśli będzie to ostatni sezon, to przyjmiemy to z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a jeśli nie, to przyjmiemy to wyzwanie ze świadomością, że publiczność wciąż na nas czeka.

Czy prócz grania w serialu jest Pan także widzem? Czy zna Pan oblicze współczesnego serialu, za sprawą produkcji popularnych dziś serwisów strumieniowych, jak Netflix czy HBO GO?

Będąc zupełnie szczerym, nie mam na to zbytnio czasu. Jeśli już siedzę przed telewizorem, to oglądam głównie sport, który, przyznam, jest moją pasją. Prócz tenisa, który także uprawiam, śledzę też skoki narciarskie, siatkówkę i inne. Chciałbym oglądać jak najwięcej i oglądam, ile się da, czy to seriali, czy filmów, ale nie stałem się jeszcze użytkownikiem tej telewizji internetowej, co nie znaczy, że mnie ona nie interesuje. Zawodowa rzetelność mówi mi jednak, bym tam zajrzał. Przyjdzie na to moment.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA