WSTYDLIWE przyjemności. SERIALE, do których oglądania się NIE PRZYZNAJESZ
Każdy z nas ma jakieś własne wstydliwe przyjemności. Nie mam tu oczywiście na myśli niczego nieprzyzwoitego lub karalnego. Chodzi raczej o te żenujące, niewyrządzające nikomu krzywdy, powtarzane z przyjemnością słabostki. Guilty pleasure to sekrecik, coś osobistego, o czym nikt nie powinien się dowiedzieć. To wreszcie wszystkie te rzeczy, które uważane są przez dorosłych, kulturalnych ludzi za niestosowne i często powodują wyrzuty sumienia.
Wstydliwą przyjemnością może być więc także oglądany w ukryciu dla odprężenia i relaksu telewizyjny serial. Taki, który nie rozwija i nie wnosi do naszego życia żadnych wartości. Taki, którego nazywanie rozrywką na poziomie jest sporym nadużyciem. Żeby zrozumieć swoje słabości należy jednak być na pewnym kulturalnym levelu. Należy w ogóle dostrzegać granicę, która dzieli kulturę wysoką i niską. Wrażenie wstydu oparte jest przecież na kulturowym ukształtowaniu odbiorcy. Nie potraktujcie mnie jak jakiegoś intelektualnego snoba, bo jak każdy mam swoje dziwactwa i słabości. Istnieją jednak ludzie bezwstydni, dla których np. muzyczna twórczość Zenona Martyniuka stanowi, nie źródło wstydliwej przyjemności, ale podstawę „kultury”. Oczywiście większość osób o takich gustach bynajmniej nie zastanawia się nad sprawami, o których piszę. Być może dzięki temu są szczęśliwsi. Nie martwią się bowiem tym, czy oglądany program zabiera im cenny czas, który mogliby poświęcić na prawdziwie wartościowe telewizyjne twory. Nie stosują się do ogólno przyjętych norm, rozgraniczeń.
Tymczasem twórcy seriali doskonale wiedzą jak przyciągnąć nas przed ekran telewizora i wzbudzić omawianą wstydliwą przyjemność. Czasami wychodzi im to przypadkiem, jestem jednak przekonany, że wiele produkcji powstaje właśnie tylko po to i co ciekawsze, oglądają je miliony, choć niewielki odsetek kulturalnych ludzi przyzna się do tego bez bicia.
Guilty pleasure po polsku
Seriale paradokumentalne
Podobnewpisy
Nie znam programów TV zagranicznych kanałów, czytuję natomiast ramówkę polskich stacji. Lektura ta skłania mnie do stwierdzenia, że rodzima telewizja wstydliwymi przyjemnościami stoi. Na szczęście nie wpadłem w jej sidła, bo zrezygnowałem z dobrodziejstw telewizji i w obecnych czasach streamingowej rewolucji również gorąco wszystkich do tego zachęcam. Brak TV uratował mnie np. przed wszystkimi serialami paradokumentalnymi o szpitalach, szkołach i innych miejscach, w których odbywają się rażąco sztucznie zaaranżowane i zagrane, dramatyczne historie. Z jednej strony można się z podobnych programów śmiać, z drugiej zaś nie sposób odmówić im dziwnej mocy przyciągania, która powoduje, że zamiast włączyć sobie jakąś muzykę podczas przygotowywania obiadu lub sprzątania, statystyczny Polak odpala właśnie paradokumenty. Wielu ludzi jednak nie przyzna się do tego, że je ogląda. Tymczasem codziennie w godzinach popołudniowych w polskich domach pachnących smażonym kotletem i praniem, odbywa się ten sam serialowy maraton: co słychać w Szpitalu (2013-)? Kto i co dziś nabroił w Szkole (2014-)? W jakiej sprawie znów zadzwonią Na ratunek 112 (2016-)? Jak dziś schwyta złoczyńcę Malanowski i Partnerzy (2008-2016)?