REKLAMA
Szybka piątka
Filmy, w których udała się TYLKO JEDNA SCENA
REKLAMA
Szybka Piątka #154
Zdarzyło wam się kiedyś oglądać film, w którym jedna, jedyna scena całkowicie odstaje od poziomu reszty? Dziś piszemy o takich przypadkach, kiedy odstaje ona w sposób zdecydowanie pozytywny.
Odys Korczyński
- Scena z niszczycielami (Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie) – niewiele w niej realizmu, lecz chociaż ładnie wygląda. Zastanawiam się tylko, po co takim doskonałym statkom coś w rodzaju wieży kontroli lotów. Mało realne się zdaje, żeby sobie nie poradziły z nawigacją. Trzeba było znów na czymś oprzeć działanie rebelii.
- Wybuch na pokładzie samolotu (Smoleńsk) – „podobała” to chyba złe słowo, bo technicznie jest zrobiona na tym samym dennym poziomie, co cały film. Odpowiedniejszym słowem będzie rozśmieszenie, gdyż jak tu nie zarechotać, gdy serwuje się widzom taką ideologiczną wydmuszkę. Niemniej jest to jedyna scena w tym gniocie, na którą można tak czy inaczej zareagować.
- Szał i samobójstwo Johnny’ego (The Room) – Johnny to postać tak dramatyczna, jak poezja licealistów przebranych za emo. Paradoksalnie im więcej tego dramatu, tym mniej się człowiek przejmuje głównym bohaterem. Samobójstwo Johnny’ego jest jednak wyjątkiem. Dramat osiąga taką niebotyczną głębokość, że pojawiają się emocje – rozbawienie. Można więc tę scenę oglądać i oglądać oraz polecać znajomym.
- Walka Supermana z Zodem (Człowiek ze stali) – dynamiczna, a zarazem niepozbawiona refleksji. Stawiająca Supermana w zupełnie innym świetle – stawił mu opór ktoś z jego rasy, a przez to sprowokował do podjęcia jednego z najtrudniejszych wyborów w supebohaterskim życiu. A reszta filmu jest milczeniem.
- Ewa Sałacka krzyczy (Klątwa Doliny Węży) – krzyczy, bo zobaczyła węża, a poza tym pokazuje nieco zgrabnego ciała. Przy całej wszechobecnej bezemocjonalności polskiej próby odpowiedzenia na legendę Indiany Jonesa jest to scena, przy której otwiera się szerzej oczy.
Jacek Lubiński
- Skok w nadświetlną (Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi) – fajny (acz durny) pomysł i piękne wykonanie jest prawdziwym diamentem w całej tej filmowej pomyłce i momentem, który autentycznie zapada w pamięć.
- Odbicie matki Supermana (Batman v Superman: Świt sprawiedliwości) – Batman kopie dupy jak nigdy wcześniej i nigdy później. Piękna, bezprecedensowa i pełna siły scena to właściwie jedyny plus tej bezpłciowej buły.
- Pościg helikopterowy (Mission: Impossible – Fallout) – najbardziej energiczna, kolorowa i trzymająca w napięciu sekwencja tego nudnego, szarego i smętnego blockbustera o niczym. Zresztą też okaleczona, bo w trailerze znalazły się pochodzące z niej jeszcze ciekawsze momenty, których ostatecznie w filmie zabrakło. Szkoda.
- Początkowy wypadek na orbicie (Grawitacja) – punkt wyjścia tej kosmicznej katastrofy to zdecydowanie jej najlepszy moment, od którego trudno się oderwać. Wszystko jest tu doskonale zsynchronizowane, a dramaturgia sięga zenitu – czego nie mogę napisać o reszcie fabuły.
- Pogoń po pustyni (Mad Max: Na drodze gniewu) – aaa, to w sumie cały film. No cóż…
Filip Pęziński
- Kłótnia w deszczu (Green Book) – och, jak mi się nie podobał laureat Oscara w głównej kategorii z gali z 2019 roku. Uważam film Petera Farrelly’ego za nieznośnie ckliwy i archaiczny. Wszystko, co interesujące, mieści się w jednej scenie – kłótni w deszczu między głównymi bohaterami, podczas której ten grany przez Mahershalę Aliego (skądinąd fenomenalnego) wykrzykuje: „skoro nie jestem dość czarny ani dość biały, ani dość męski, to kim jestem?”. Piękna scena i jakże ciekawy wątek, który tonie pod ciężarem niedzielnej walki z rasizmem.
- Wbieganie po budynku (Tenet) – nawet przy niskich oczekiwaniach najnowszy film Christophera Nolana szalenie mnie rozczarował. Nie znalazłem tam nic dla siebie, a nawet chwalone raczej sceny akcji wydały mi się nużące i nieatrakcyjne. Poza krótką sekwencją, w której bohaterowie Johna Davida Washingtona i Roberta Pattinsona wbiegają na uprzęży po budynku. Fajne.
- Erik konfrontuje się z Charlesem (X-Men: Mroczna Phoenix) – „Zawsze jest ci przykro, Charles. I zawsze przemawiasz. Ale nikogo już to nie obchodzi” – mówi postać Michaela Fassbendera. I tak trafnie podsumowuje cały film.
- Pożegnanie z Brianem (Szybcy i wściekli 7) – ta odsłona serii podobała mi się chyba najmniej, ale ostatnia scena zwyczajnie mnie wzruszyła. Nawet jeśli jest ckliwa i nieco w wykonaniu niepokojąca. To osobiste pożegnanie zmarłego przyjaciela – należało się ono Vinowi Dieslowi, który z Paulem Walkerem tworzył tę markę przez całe długie lata.
- Przypalanie języka zapalniczką (Zabójcze ciało) – oczywiście możecie powiedzieć, że scena, w której Megan Fox od niechcenia zaczyna przypalać swój język zapalniczką, wryła mi się w pamięć ze względu na seksualne napięcie, które wyczuwalne jest w całej kreacji aktorki, ale zaryzykuję, że jest coś w tym pomyśle, tym obrazku, co wychodzi poza poziom tego kiepskiego teen horroru. Coś, co kojarzy mi się bardziej z jakimś (być może B-klasowym) klasykiem.
REKLAMA