REKLAMA
Szybka piątka
Filmy, na które czekaliśmy NAJBARDZIEJ
REKLAMA
Filip Pęziński
- Mroczny Rycerz – chociaż dzisiaj mam do tego tytułu stosunek dość ambiwalentny, to w 2007 i 2008 roku, jako zakochany w Batmanie nastolatek, obsesyjnie wręcz wyczekiwałem najnowszego filmu Christophera Nolana. Nie tylko z uwagą śledziłem każdy news, oglądałem każdy zwiastun po kilka, kilkanaście razy dziennie, ale też na przykład wywołałem sobie pokaźną liczbę fotosów z produkcji i w końcu pojechałem do innego miasta na pokaz przedpremierowy. Ach, młodość!
- Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy – jako absolutny fan marki nie mogłem nie czekać na produkcję, która nie tyko reaktywowała markę po dekadzie przerwy, ale też przywracała kultowe postaci z oryginalnej trylogii. Przepiękne zwiastuny z niesamowitym momentem wejścia Hana Solo i Chewbakki na pokład Sokoła Millenium i triumfalną frazą “Chewie, jesteśmy w domu” tylko podgrzewały atmosferę. Do dziś pamiętam, że chwilę przed premierą mocno się rozchorowałem, by w jej dniu odzyskać pełnię zdrowia. Moc była ze mną.
- Gwiezdne wojny: Mroczne widmo – moja przygoda z Gwiezdnymi wojnami zaczęła się chwilę przed premierą nowej odsłony sagi i w związku z tym Mroczne widmo było pierwszym filmem w moim życiu, na który świadomie i gorączkowo czekałem. Trudno mi zapomnieć całą wyprawę do kina, która zahaczyła też o wizytę w KFC, gdzie oczywiście do zestawów dziecięcych dołączano zabawkę z filmu. A że byłem na wersji z napisami, chociaż nie umiałem wtedy jeszcze czytać? Bez znaczenia.
- Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera – jeśli Mroczne widmo było pierwszym filmem w życiu, na który czekałem, to być może Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera będzie ostatnim, któremu towarzyszyły podobne, dziecięce wręcz uczucia. Jako wielki fan uniwersum DC z chęcią sięgam po każdy projekt przenoszący na ekran ten świat, ale ten – z oczywistych względów! – był wyjątkowy.
- Avengers: Wojna bez granic – jako odddany fan także Marvela nie mogłem doczekać się filmu, który po dekadzie budowania kinowego uniwersum w końcu miał opowiedzieć historię łączącą wszystkie dotychczasowe postaci i wątki. Cóż to były za emocje!
Maja Budka
- Lighthouse – w przypadku Lighthouse moje niecierpliwe odliczanie do dnia premiery było napędzane przede wszystkim świetnym zwiastunem, który potrafiłam oglądać po kilka razy dziennie, przez co jeszcze bardziej się nakręcałam. Czy to był dobry sposób na oczekiwanie? Nie powiedziałabym – tajemniczy, ascetyczny zwiastun Lighthouse tak mnie zahipnotyzował, że kiedy doszło do ostatecznej konfrontacji z dziełem Roberta Eggersa, poczułam coś na kształt zawodu. Nie dlatego, że film był zły – był fenomenalny, ale gorączkowe powtarzanie sobie zwiastuna prawdopodobnie sprawiło, że oczekiwałam po tym filmie czegoś jeszcze bardziej nierealnego.
- Mandy – bardzo podobna sytuacja co z Lighthouse, z tym że na Mandy kapitalnie się bawiłam, nie odczuwając ani przez chwilę rozczarowania. Być może ma to związek z tym, że zwiastun Lighthouse obnażył całą nastrojowość filmu, natomiast zwiastun Mandy bardzo pobudzał, również co nieco zdradzał, ale film wciąż pozostawał dużą zagadką. Zwiastun był tak niepokojąco psychodeliczny, że moje podniecenie sięgało zenitu. Do dziś pamiętam, jak umierałam z ekscytacji, siedząc w sali kinowej, a potem długo nie mogłam zapomnieć o filmie Panosa Cosmatosa. Oczekiwałam szalonej jazdy bez trzymanki i taką otrzymałam, do tego jeszcze z gratisami.
- Mirai – nieczęsto w polskich kinach mamy do czynienia z premierami japońskich animacji. Jako wielka i dumna fanka anime nie mogłam usiedzieć w miejscu, kiedy tylko dowiedziałam się o najnowszym filmie Mamoru Hosody, który miał być wyświetlany w Polsce. Nie mogłam się doczekać tak bardzo, że poszłam do kina na pierwszy dostępny pokaz filmu dedykowany dla dzieci, czyli z polskim dubbingiem, co na pewno nie było najlepszym pomysłem. Bądź co bądź, animacja jest świetna, przez co tym bardziej żałuję, że przeszła praktycznie bez echa (była co prawda nominowana do Oscara w kategorii najlepsza animacja, ale raczej nikt nie traktował tej kandydatury poważnie).
- Mowa ptaków – kiedy tylko dowiedziałam się o najnowszym filmie Xawerego Żuławskiego, moje serce podskoczyło. Należę zaś do prawdopodobnie nielicznego grona osób, które uważają jego najgłośniejszy film, Wojnę polsko-ruską, za arcydzieło. Kocham w nim absolutnie wszystko i patrząc na zdjęcia z planu, materiały promocyjne i zwiastuny Mowy ptaków, miałam pełne prawo oczekiwać od młodego Żuławskiego czegoś bardzo podobnego. Nie zawiodłam się – uwielbiam ten nieskrępowany radykalny styl reżysera i choć do dziś nie do końca otrząsnęłam się z seansu, uważam film za absolutnie wartościowe polskie dzieło kinematografii.
- Zabij to i wyjedź z tego miasta – biorąc pod uwagę, że animacja Mariusza Wilczyńskiego powstawała przez długie 14 lat, zaczęłam ekscytować się tym tytułem stosunkowo późno. Dowiedziałam się o nim w momencie, kiedy ogłoszono jego premierę na gali otwarcia zeszłorocznych Nowych Horyzontów. Zaintrygował mnie fakt, że jest to animacja – animacja mroczna, niepokojąca, a do tego polska. To na tyle obudziło moją ciekawość, że zaczęłam śledzić wszystkie doniesienia o filmie. Udało mi się go obejrzeć na wspomnianej gali. Wziął w niej udział sam Wilczyński, który opowiedział o swoim procesie twórczym i inspiracjach, co jeszcze bardziej zacieśniło moje emocjonalne więzy z tym filmem. Warto było czekać.
REKLAMA