ZAPACH KOBIETY (1974). Zanim Pacino zgarnął Oscara
Dla przeciętnego widza pierwszym skojarzeniem na dźwięk słów Zapach kobiety jest zapewne amerykańska produkcja z 1992 roku, w której główną rolę brawurowo odegrał Al Pacino. Niewielu wie, że osiemnaście lat wcześniej Włosi nakręcili tę historię po swojemu, nadając jej zupełnie inny wydźwięk (a jeszcze mniej osób kojarzy, że oba filmy są adaptacjami nieszczególnie udanej, wydanej w 1969 roku włoskiej powieści Il buio e il miele) – i szczerze mówiąc lepiej, gdy wie się nieco mniej.
Jestem ostatnią osobą, która odradzałaby komukolwiek zapoznawanie się z klasowymi produkcjami, a za takie bez wątpienia należy uznać zarówno Zapach kobiety Martina Bresta, jak i ten nakręcony przez Dino Risiego. Sęk w tym, że różnica między nimi (nie wspominając już o książce) jest tak olbrzymia, że najzwyczajniej w świecie dzieli ludzi. Ci, którym może nieco zbyt udramatyzowana (jak to w Hollywood) amerykańska wersja bardzo się podoba, mogą przeżyć spory zawód po obejrzeniu niesamowicie dynamicznej włoskiej wizji uwielbiającego kobiety niepełnosprawnego weterana – i vice versa.
https://www.youtube.com/watch?v=MBeESaiYi6Y
Profumo Di Donna, jak w oryginale brzmi tytuł włoskiego komediodramatu, to historia niesłychanie intensywna. Akcja rozpoczyna się od małej przechadzki po Turynie, ukazującej drogę przez miasto pewnego młodziana w mundurze. Gdy dociera do celu, dowiadujemy się, że jest to Giovanni Bertazzi – student odbywający służbę wojskową, oddelegowany przez dowódcę do pomocy byłemu żołnierzowi, który stracił podczas manewrów wzrok i lewą rękę. Chłopak ma się opiekować weteranem przez tydzień.
Mimo niepełnosprawności kapitan Fausto Consolo werwą i pewnością siebie nie ustępuje w pełni zdrowym i wysportowanym mężczyznom. To postać skonstruowana wokół stereotypowego włoskiego macho, wzbogacona olbrzymią dozą cynizmu i zgorzknienia. Nie jest zbyt przyjemnym typem. Giovanni od samego początku jest przez niego rugany, a przez resztę filmu główny bohater zwraca się do niego per Ciccio (wieloznaczne, ale w większości przypadków nacechowane negatywnie słowo) – bo ma taki kaprys. Następnego dnia obaj ruszają w podróż.
Schemat brzmi więc znajomo, jednak obie produkcje ukazują zupełnie inne historie i szczerze śmiem wątpić, by eskapadzie Fausta i Ciccio przez Włochy towarzyszyły wartości edukacyjne, jak ma to miejsce w przypadku rodzącej się między podpułkownikiem Frankiem Slade’em a Charlie’em Simmsem przyjaźni (Zapach kobiety z 1992 – przyp. red.). Consolo ani przez moment nie zamierza bowiem rezygnować z zabawy. Tygodniowy wyjazd prowadzi od Turynu, poprzez Genuę i Rzym, aż do Neapolu. Jej cel jest tajemnicą, wzmaganą przez ciekawość młodego chłopaka, który w walizce kapitana znajduje pistolet). W każdym z miast niepełnosprawny weteran daje upust swoim żądzom, będąc przy tym niesamowicie ordynarnym, momentami wręcz odrażającym typem – już na pierwszym przystanku daje Ciccio do zrozumienia, jaka jest jego rola:
– Chciał pan, bym mówił…
– Tak, ale nie o słońcu! Mów mi o dziewczynach.
– Jakich dziewczynach?
– Ja je czuję, a ty ich nie widzisz? Jesteś tu, by patrzeć i opisywać.
Tytułowy zapach kobiety, zwłaszcza w początkowej fazie filmu, traktowany jest bardzo dosłownie. Niewidomy Fausto korzysta z wyostrzenia innych zmysłów, często komentuje mijane zapachy (i to w swoim ordynarnym stylu), a za każdym razem, gdy rozpoznaje kobiecą woń, przechodzi do pytań o fizyczne cechy osoby, która ją rozsiewa.
Porywająca – a przy tym nieco przerażająca – kreacja kapitana Fausta Consolo aż prosi się o oklaski. Odgrywający go Vittorio Gassman w 1975 został nawet nagrodzony canneńską Złotą Palmą dla najlepszego aktora. Film brał wówczas udział w konkursie głównym, ale poległ. Nie obyło się też bez nominacji do Oscarów za najlepszy film nieanglojęzyczny oraz najlepszy scenariusz adaptowany. Wszystko to jednak nie uchroniło tytułu od zapomnienia, a od lat 90. zupełnego zniknięcia w cieniu amerykańskiego rebootu (bo trudno to nazwać remakiem – to po prostu kolejna, znacznie luźniejsza adaptacja).
Dla miłośników włoskiej kinematografii nie ma wątpliwości, która z adaptacji Il buio e il miele Giovanniego Arpino jest tą lepszą. To jednak stosunkowo niewielka grupka, której nijak nie da się przetłumaczyć, że oba filmy są po prostu zbyt różne, by można je było porównywać. Amerykańskie podejście lepiej się sprzedało, choć często zarzuca mu się, że tak naprawdę ciągnięte jest przez Pacino, a partnerujący mu aktorzy po prostu nie nadążają – ale czy inaczej jest w przypadku Gassmana?
W lot wyczuwający zapach kobiety weteran przyćmiewa wszystkich. Partnerujący mu Alessandro Momo (wielki talent, który nie doczekał premiery filmu – zmarł w wypadku, w przededniu swych 18. urodzin) stara się nadążać, ale w drugiej połowie filmu musi ustąpić pola Agostinie Belli, grającej zakochaną w Fausto Sarę. Zresztą dopiero wówczas okazuje się, jak wielce udawana była postawa głównego bohatera. Skrywająca wewnętrzny ból maska cynika zostaje zerwana i w gruncie rzeczy to pierwszy moment, gdy akcja nieco zwalnia.
Narastające napięcie zbiega się tu z opadającym tempem, ujawniając ostateczne rozstrzygnięcie dopiero kilkanaście minut przed końcem. Bez podniosłych mów, aplauzu. Bez wartych zanotowania aforyzmów, może poza jednym, rzuconym przez Fausto na pożegnanie.
Zapach kobiety z 1974 to balansująca na granicy dobrego smaku tragikomedia, u podłoża której leży wszechobecna brzydota – tak fizyczna, jak i mentalna. Dino Risi nakręcił w ten sposób obraz bardzo surowy, oferujący niekoniecznie pożądane przez przeciętnego widza doznania, wielokrotnie posługując się przy tym przerysowaniem negatywnych cech. Na szczęście miał przed kamerą nieposkromionego Gassmana. Czy więc rzeczywiście można uważać, że Zapach kobiety Dino Risiego jest lepszy od tego, który zaprezentował nam Martin Brest? Teoretycznie można – ale jedynym argumentem będzie tu subiektywne poczucie stylu. A to ryzykowne, gdyż film zdążył się mocno postarzeć (naprawdę trudno jest zachwycać się techniczną jego stroną). Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że obie produkcje różni zbyt wiele, by w podjęciu decyzji co do tego, która jest lepsza, kierować się czymś więcej niż gustem. Co więcej, próba ich zestawienia jest równie daremna, co porównywanie Pasji Mela Gibsona z Żywotem Briana. Niezależnie jednak, po której stronie się opowiemy, obie pierwszoplanowe kreacje zasługują na równie wielkie uznanie. I to jedyne, co nie powinno ulegać wątpliwości.
korekta: Kornelia Farynowska