ZABÓJCA ROSEMARY. Zapomniany slasher z lat 80.
W latach 80. slasherów było mniej więcej tyle samo, co filmów o superbohaterach dzisiaj. Może nawet więcej. Wtedy powstały najlepsze części Piątku trzynastego, Koszmar z ulicy Wiązów, drugie Halloween, Maniakalny gliniarz czy Bal maturalny. Te dziesięć lat na zawsze odmieniło popkulturę, ale z drugiej strony odmęty historii pochłonęły wiele innych znakomitych slasherów, o których dzisiaj pamiętają już tylko nieliczni. Zabójca Rosemary jest właśnie takim przypadkiem.
Najlepszą rekomendacją może być postać reżysera, dzisiaj już nieaktywnego Josepha Zito. Jedni kojarzą go przede wszystkim jako twórcę wyjątkowo udanych filmów z Chuckiem Norrisem w roli głównej (Zaginiony w akcji i Inwazja na USA), dla innych jest natomiast autorem kultowej odsłony tragicznej historii Jasona Voorheesa – Piątku trzynastego IV: Ostatniego rozdziału (choć wszystko wskazuje na to, że faktycznie ostatni rozdział napisał dopiero konflikt o prawa do dalszego wykorzystywania postaci zamaskowanego mordercy). Co ciekawe, być może nie byłoby tej części w takiej formie, gdyby nie właśnie Zabójca Rosemary.
Podobne wpisy
Niedługo po premierze filmu Zito odebrał telefon od ówczesnego zarządcy losów Jasona, przekonującego, że gdyby zamiast dziwacznego żołnierza pojawił się jego podopieczny, pieniądze spływałyby strumieniami. Panowie zawarli dżentelmeńską umowę, na mocy której przy następnej okazji mieli sprawdzić prawdziwość tego proroctwa, i tak powstał Ostatni rozdział, produkcja o budżecie w wysokości dwóch i pół miliona dolarów, która zgarnęła ponad trzydzieści trzy miliony.
Obydwa filmy łączy także postać Toma Saviniego, żywej legendy efektów specjalnych, który dał upust swoim talentom także przy pierwszym Piątku trzynastego, ale zrezygnował z pracy nad jego kontynuacją, bo wydawała mu się niedorzeczna. Możecie kojarzyć go także z epizodu aktorskiego w Od zmierzchu do świtu, gdzie zagrał Seks Maszynę (tego z rewolwerem przytwierdzonym na wysokości penisa). Sposób działania Saviniego jest bardzo… ekhm… efektowny, dla niektórych nawet za bardzo, bo podobnie jak w wypadku opublikowanego zaledwie kilka miesięcy wcześniej Podpalenia, tak i tym razem wrażliwi cenzorzy z Wielkiej Brytanii postanowili wyciąć wiele scen zabójstw. Sam autor zgorszenia wyznał w jednym z wywiadów, że to, co stworzył przy Zabójcy Rosemary, uważa za swoje najlepsze dzieło.
Jeszcze jedna ciekawostka: scenariusz napisali Glenn Leopold (autor wielu odcinków Prawdziwych przygód Jonny’ego Questa i Scooby’ego-Doo) oraz Neal Barbera, syn Josepha – współtwórcy legendarnego studia Hanna-Barbera. Panowie mieli więc doświadczenie z grozą, ale zupełnie innego rodzaju. I jeszcze ostatnia ciekawostka – na taśmie wydanej przez Imperial lektorem jest zmarły przed siedmioma laty Andrzej Butruk, jednym znany jako aktor teatralny, innym jako satyryk z KOC-a – Kosmicznego Odcinka Cyklicznego, jeszcze innym jako głos z Gumisiów albo Legion z polskiej wersji gry Mass Effect 2 czy wreszcie jako “raper” z przedziwnego tworu z lat 90. – T-raperów znad Wisły. Niestety w przypadku Zabójcy Rosemary Butrukowi przypadła dość niewdzięczna rola, bo tłumaczenie dialogów jest fatalne… co z perspektywy sympatyka kiczu jest wyłącznie korzystne. Największe problemy z trudnych do wyjaśnienia przyczyn sprawiło słowo “dorm”, czyli akademik. Raz jedna z bohaterek rzuca dziwacznym: “Wracam do dorm przebrać się”, kiedy indziej wypala: “Myślisz, że ktoś był u dorma?”, choć bohatera o takim imieniu nigdy nie poznajemy…