Connect with us

Publicystyka filmowa

Filmy, które WKURZYŁY KOŚCIÓŁ

Odkryj FILMY, KTÓRE WKURZYŁY KOŚCIÓŁ, poruszające kontrowersje i niewygodne prawdy, które wywołały burzę wśród wiernych.

Published

on

Filmy, które WKURZYŁY KOŚCIÓŁ

Nie milkną echa burzy, jaką wywołał dokument braci Sekielskich pt. Tylko nie mów nikomu. Ponad dwadzieścia milionów wyświetleń na YouTubie pokazuje, że temat pedofilii w Kościele wielu osobom mocno leży na sercu. To jednak nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz, gdy Kościół katolicki został za sprawą jakiegoś filmu wywołany do tablicy. Przejdźmy jednak do rzeczy. Oto filmy, które wkurzyły Kościół – czy to za sprawą ujawnienia niewygodnych spraw, czy to za sprawą postawienia dogmatów na głowie.

Advertisement

Ostatnie kuszenie Chrystusa

Mimo że bardzo sobie cenię film Martina Scorsese za wrażliwość i powagę w podejściu do tematu, to jednocześnie nie potrafię patrzeć na niego kategoriami kina biblijnego. Prawda jest bowiem taka, że film ten prócz całej otoczki wiele z Biblią wspólnego nie ma. Jak wiadomo, scenariusz Ostatniego kuszenia Chrystusa powstał na bazie powieści Nikosa Kazandzakisa o tym samym tytule, w której to autor dokonał swoistej reinterpretacji wydarzeń znanych nam z Ewangelii. Chrystus o twarzy Willema Dafoe, pomimo swej boskości i wolności od grzechu, jest w filmie pokazany jako człowiek targany wątpliwościami dotyczącymi powierzonej mu misji, człowiek zmagający się ze strachem i pokusami.

Jak wiadomo, ta wizja Chrystusa stoi najdalej jak tylko może od tego, czego uczy o nim Kościół. I pewnie dlatego film Scorsese został tak źle przyjęty przez ludzi w sutannach, z miejsca trafiając na listę najbardziej antykatolickich filmów w historii. W wielu krajach został nawet niedopuszczony do emisji. Czy słusznie? Film pokazuje centralną postać chrześcijaństwa w całkowicie nowym świetle, zachęcając do zastanowienia się, czy nie byłoby lepiej wierzyć w Chrystusa, który jest człowiekiem z krwi i kości, a nie wyidealizowaną ikoną.

Advertisement

Spotlight

To bodaj najgłośniejszy przykład filmu podejmującego temat molestowania dzieci przez księży Kościoła katolickiego. Najgłośniejszy, mogący pochwalić się triumfem w najwyższej dziedzinie – Oscarem. Wybór Spotlight na najlepszy film roku 2015 przyjąłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony dotknęła mnie waga ujawnionego problemu, z drugiej miałem wrażenie, że jest on w zasadzie jedynym atutem filmu, prowadzonego według wyjątkowo banalnego scenariusza.

Spotlight to w moim mniemaniu taki daleki kuzyn Wszystkich ludzi prezydenta, ale trochę mu brakuje do jego błyskotliwości. Jakby twórcy mieli świadomość, że dając widowni tak szokującego newsa na pierwszą stronę gazety, nie muszą się specjalnie wysilać co do treści, bo i tak wszyscy wezmą ją do ręki. To rzetelne dziennikarskie śledztwo, ot co, ale filmem roku bym go jednak nie określił. Ale być może gdyby nie niespodziewany sukces artystyczny Spotlight, niejaki Smarzowski nigdy nie podjąłby się realizacji Kleru, a wiele skandali z molestującymi dziećmi księżmi wciąż zamiatanych byłoby pod dywan.

Advertisement

Żywot Briana

Jeśli już się śmiać, to tak jak robi to ekipa Monty Pythona. W Żywocie Briana poszli po bandzie, żartując z kultu Jezusa Chrystusa w sposób dosadny i jednoznaczny. Nie bawili się w filtry i wygładzenia, tylko bez znieczulenia obśmiali religię z góry do dołu, opowiadając historię niejakiego Briana, łudząco przypominającą historie znaną z Ewangelii. Jak łatwo się domyślić, Kościół nigdy nie wybaczył słynnej komediowej grupie tego filmu. Tak radykalnie obrazoburczego tematu nie dało się przełknąć bez popity.

Przykra prawda jest jednak taka, że w całej tej nagonce panów w koloratkach na Żywot Briana, która doprowadziła do bojkotu kinowej premiery filmu, da się zauważyć, że Kościół katolicki to organizacja wyjątkowo smutna, pozbawiona jakichkolwiek umiejętności nabrania dystansu do doktryn, na których straży stoi. Zawszy gdy zabrania się śmiania się z jakichś idei, mam wrażenie, że nie pozwala to rozwijać się krytycznemu myśleniu. Żywot Briana paradoksalnie potrafi doprowadzić do weryfikacji założeń wiary częstokroć lepiej niż niejeden patetyczny film biblijny.

Advertisement

Lęk pierwotny

Film z Richardem Gere i Edwardem Nortonem pamiętają z pewnością wszyscy ci, którzy lubią być w kinie zaskakiwani. Do historii przeszła już bowiem słynna jego wolta fabularna, w której postać grana przez Nortona ujawnia swoje prawdziwe obliczę, szydząc w ten sposób z wymiaru sprawiedliwości. Jestem jednak przekonany, że tak jak oglądający film przedstawiciele kościoła do tego momentu byli żywo zainteresowani finałem historii – wszak sprawa prowadzona przez Gere tyczy się morderstwa na arcybiskupie – tak w momencie twista uczucie zainteresowania ustąpiło miejsca wkurzeniu. Poniekąd tym, jak wygląda prawda, a poniekąd tym, że jest ona wykorzystywana do budowania wokół Kościoła nieprzychylnej aury. Wszyło bowiem na jaw, że postawiony przed Temidą bohater mógł mieć całkiem dobry powód na to, by wysłać księdza na łono Abrahama. Największym zaskoczeniem Lęku pierwotnego jest więc nie tyle ściągnięcie maski przez Nortona, co rzucenie światła na kościelne brudy.

Kod da Vinci

THE DA VINCI CODE

Czy ktokolwiek jeszcze pamięta ten medialny szum wywołany najpierw przez książkę Dana Browna, a następnie jej filmową ekranizację? Twórcy filmu nie mogli wymarzyć sobie lepszej reklamy. Atakowano treść filmu ze wszystkich stron, biorąc go pod historyczną oraz teologiczną lupę i nakręcając tym samym zainteresowanie widowni. Oficjalny głos w sprawie niejednokrotnie zabrał Watykan. Na konferencji w 2006 roku arcybiskup Angelo Amato, sekretarz kongregacji Nauki i Wiary powiedział wprost, że jego zdaniem Kod da Vinci zasługuje na bojkot, gdyż jest pełen oszczerstw, wykroczeń i błędów.

Advertisement

Nie zahamowało to jednak rosnącej popularności zarówno filmu, jak i nazwiska Dana Browna, autora powieści. Co wkurzyło Kościół? Wizja, wedle której przez lata zatajane było, że Chrystus ożenił się Marią Magdaleną i miał z nią dzieci. Jak ekstremalna jest to idea względem chrześcijańskiej tradycji, dodawać chyba nie trzeba.

Vera Drake

Od kiedy zaczyna się życie? Czy kobieta powinna mieć możliwość podjęcia decyzji o tym czy urodzi dziecko, czy też nie. Czy temat ten w ogóle powinien być rozpatrywany? To wciąż w naszej kulturze kwestia paląca, szczególnie dla wielu kobiet, które sprzeciwiają się bezwzględnemu zakazowi aborcji. Jak i temu, by to mężczyźni w sutannach, żyjący w celibacie, mówili im co mają robić z tym, co znajduje się w ich macicach. Nie stroniący od społecznego wydźwięku Mike Leigh w filmie Vera Drake podszedł do tematu bez ogródek, przedstawiając historię kobiety, która prócz bycia gospodynią domową, pomagała także innym kobietom usuwać ciążę.

Advertisement

Jeśli każdy przeciętny widz może odczuwać podczas seansu Very Drake pewien rodzaj dysonansu, z jednej strony budzącego sprzeciw, z drugiej podziw do bohaterki, wyobrażam sobie jak wielki kłopot musieli mieć z filmem przedstawiciele Kościoła katolickiego. A dzięki temu świat znowu zastanowił się nad sensem aborcji, przy okazji poznając niebywały talent Imeldy Staunton.

Dogma

Sytuacja podobna co w przypadku Żywotu Briana, acz w moim mniemaniu pozbawiona dobrego smaku. Kevin Smith w sposób dosłowny postawił na głowie dogmaty wiary chrześcijańskiej, opowiadając historię dwóch upadłych aniołów szukających drogi do nieba. Wywrotowy charakter filmu rzuca się w oczy od pierwszych minut. Wszak jedną z bohaterek jest potomkini Jezusa Chrystusa (vide Kod da Vinci). Choć nigdy fanem Dogmy nie byłem, gdyż wedle mnie więcej w niej nachalnego sarkazmu niż ciętego żartu, nie mogę odmówić Smithowi inteligencji i odwagi. Jedna z anegdot mówi, że swego czasu gdy natknął się na tłum oprotestowujących jego film katolików, dla niepoznaki przyłączył się do nich, skandując hasła wymierzone przeciwko samemu sobie. To się dopiero nazywa podążanie pod prąd! Dokładnie jak Dogma w swej istocie.

Advertisement

Anioły w Ameryce

Na koniec nie tyle film, co miniserial, niemniej od reszty warty zwrócenia uwagi, zwłaszcza gdy został już trochę zapomniany. Swego czasu echo produkcji HBO rozniosło się szerokim echem, za sprawą nieprzychylnej opinii Kościoła, a dokładniej – katolickich dziennikarzy. Miniserial to opowieść kolażowa, w której losy różnych bohaterów wikłają się w dylematach związanych z religijnością, seksualnością, rasizmem i polityką, czyli bolączek nie tyle ówczesnej Ameryki, co całego zachodniego świata, zbudowanego na chrześcijaństwie. Z perspektywy czasu (zwłaszcza w dobie poprawności politycznej) wydaje się co najmniej trudne do zrozumienia, że gdy Anioły w Ameryce zaczęły przygodę z telewizją, spotkały się z krytyką mocno nacechowaną ideologią.

Krytyką, dodajmy, na którą nie zasługiwały. Wielu katolickim recenzentom nie pasowały bowiem miłosne sceny par homoseksualnych mających miejsce w tworze o tak silnie zaakcentowanym kontekście religijnym. Cóż z tego, że sztuka, na bazie której powstał serial, została swego czasu nagrodzona Pulitzerem. Cóż z tego, że dla gotowego serialu posypały się Złote Globy i Emmy. Dla niektórych wydźwięk okazał się na tyle gorszący, że swej rekomendacji produkcji HBO nie wystawili.

Advertisement

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *