YULI. Wszystko dla tańca
Carlos Acosta w świecie baletu osiągnął wszystko. Kubańczyk jest pierwszym ciemnoskórym, któremu powierzano główne role w spektaklach na najważniejszych baletowych scenach świata, takich jak prestiżowy londyński The Royal Ballet. Jak nikt inny łączył w swym tańcu atletyczną siłę i gibkość z sensualną lekkością i gracją. Zalicza się go do najwybitniejszych artystów baletowych ubiegłego wieku, stawia w jednym rzędzie obok Nuriejewa i Barysznikowa. W 2007 r. Acosta opublikował swoją autobiografię, która z miejsca stała się bestsellerem hiszpańskojęzycznego rynku wydawniczego. Na podstawie tej książki reżyserka Icíar Bollaín nakręciła film Yuli, który spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyki oraz otrzymał pięć nominacji do hiszpańskich nagród Goya. W sierpniu biografia Carlosa Acosty trafiła również do polskich kin.
Historię Yuliego – czyli wojownika, jak w dzieciństwie nazywał Carlosa ojciec – przedstawiono na trzech płaszczyznach czasowych. W pierwszej z nich, teraźniejszej, oglądamy będącego już na tanecznej emeryturze Carlosa Acostę (granego przez prawdziwego Carlosa Acostę), który reżyseruje spektakl baletowy o własnym życiu. Tworzący swą sceniczną autobiografię artysta w sposób naturalny cofa się wspomnieniami w czasie; widzowie za sprawą retrospekcji oglądają najpierw małego, dopiero zaczynającego przygodę z tańcem Yuliego (Edlison Manuel Olbera Núñez), a następnie wkraczającego w dorosłość, szturmem zdobywającego światowe sceny Carlosa (Keyvin Martínez). Trójka aktorów stworzyła jeden, spójny portret człowieka. Carlos jawi się jako energiczny, sympatyczny, nieco niepokorny chłopak ze społecznych nizin, a intencja twórców, byśmy tę postać polubili, jest nader wyczuwalna – co może momentami drażnić, zwłaszcza w części „teraźniejszej”, gdzie dojrzałego bohatera przedstawia się nam jako nobliwego mentora. Zapewne to udział w produkcji prawdziwego Acosty wpłynął na to, że całość zbliża się raczej w stronę pomnika niż pogłębionego psychologicznie, mięsistego portretu artysty. Reżyserka we współpracy z uznanym scenarzystą Paulem Lavertym (m.in. Ja, Daniel Blake) tka szkatułkową opowieść o artyście rozliczającym się ze swoją przeszłością poprzez sztukę, tym samym wpisując swój film w szerszą tradycję, reprezentowaną choćby przez Cały ten zgiełk – ale Yuli jest dużo bardziej wygładzony i grzeczny od najwybitniejszych przedstawicieli tego nurtu.
Najciekawszą postacią jest jednak nie sam Acosta, a jego ojciec, Pedro, zagrany fenomenalnie przez Santiago Alfonso – który nigdy wcześniej nie wystąpił w filmie! Ojciec Yuliego przypomina nieco ojca Mozarta. Szybko zauważa wyjątkowość własnego syna i wszystko podporządkowuje rozwojowi jego talentu: nawet, jeśli oznacza to krzywdzenie swojego dziecka. Pedro Acosta bywa tyranem, bijącym małego Carlosa, z drugiej strony to właśnie on pokierował syna ku sukcesowi. Trudna i niejednoznaczna relacja obu mężczyzn jest najciekawszym wątkiem filmu. Należy docenić, że twórcy nie słodzą, pokazując drogę bohatera do doskonałości. Oprócz przybliżania biografii Acosty Yuli stara się opowiedzieć o cenie, jaką artysta płaci za własny talent. Więcej czasu poświęcono tu nie celebracji efektów, a odnotowywaniu kolejnych poświęceń i wyrzeczeń na drodze do nich. Wybitne zdolności taneczne są ogromnym brzemieniem dla chłopca, a później młodzieńca, który chciałby wieść normalne życie, mieć czas na spotkania z przyjaciółmi i zabawę, na co nie pozwala rygorystyczne podporządkowanie wszystkiego baletowi. Yuli wielokrotnie będzie się buntował przeciwko własnej wyjątkowości, nim zaakceptuje swoje przeznaczenie, czyli taniec. Wbrew hollywoodzkiej konwencji, końcowy sukces nie równa się jednak z osiągnięciem absolutnego szczęścia, realizacja marzeń nie rozwiązuje każdego problemu i dylematu. Kariera daje szansę wyjazdu z komunistycznej Kuby, ale przecież trudno zostawić ojczyznę i rodzinę… To wszystko sprawia, że Yuliego nazwać można filmem mądrze motywującym, dalekim od banału oklepanych sentencji, jakimi nasi znajomi podpisują swoje zdjęcia na facebooku.
Nawet jeśli zarys fabuły was nie przekonuje, to warto dać Yuliemu szansę ze względu na jego stronę estetyczną. Po pierwsze: przepiękne zdjęcia Madrytu udającego Kubę, po drugie: subtelny soundtrack Alberto Iglesiasa, aka stałego kompozytora Pedro Almodóvara. Po trzecie i najważniejsze jednak: zachwycające układy choreograficzne autorstwa samego Acosty zasługują na to, by zobaczyć je na wielkim ekranie. Pięknie sfilmowane i doskonale wykonane sceny tańca naładowane są emocjami – na naszych oczach tworzy się spektakl o życiu Acosty, artyści w nim występujący wyrażają ciałem jego przeżycia i rozterki. Wspomnienia baletmistrza płynnie przechodzą w sceny prób i na odwrót, życie miesza się z tańcem, a taniec staje się najlepszym środkiem do opowiadania o życiu. Ta transgresja wyraźnie odsyła do dziedzictwa Carlosa Saury i do jego niezapomnianej Carmen.
To właśnie przepiękne sceny tańca i oryginalna, szkatułkowa kompozycja „opowieści w opowieści” wyróżniają Yuliego na tle setek innych historii „od zera do bohatera”, dodają całości artystycznego sznytu i każą przymknąć oko na troszkę sztampowe zabiegi narracyjne, jakie miejscami stosuje ta inspirująca historia o wyboistej drodze do sukcesu. Twórcy dobrze wyważyli proporcje między wzruszeniem a humorem, serwując idealną propozycję na letni, przyjemny seans. Dla miłośników tańca, niekoniecznie baletowego: pozycja obowiązkowa.