search
REKLAMA
Recenzje

BIAŁY KRUK. Tancerz, który chciał fruwać

Jakub Koisz

29 marca 2019

REKLAMA

Nieśpieszący się i kameralny dramat w reżyserii Ralpha Fiennesa bierze bierze na warsztat historię niebezpiecznego związku baletu z władzą, a w szczególności życie Rudolfa Nuriejewa, Tatara urodzonego ponoć w pociągu Kolei Transsyberyjskiej, tańczącego od wczesnej młodości, szpiegowanego przez KGB. Brytyjski aktor i reżyser zmaga się więc tym razem z zimnowojennymi fobiami oraz relacjami na linii sztuka – polityka, choć to zdecydowanie kino traktujące o zmaganiach jednostki, a nie historyczna przekrojówka. I trzeba przyznać, że Fiennes odnajduje się w takiej tematyce całkiem dobrze, a popisówka reżyserska tylko by popsuła tę ważną, acz nieco niedoprawioną stylistycznie wizję.

Nuriejewa poznajemy w momencie, w którym całym sobą chłonie Paryż, jego kulturę, sztukę, poglądy mieszkańców oraz wolność słowa, szczególnie tego, którym sprawnie żongluje piękna Clara Saint (w tej roli zjawiskowa Adèle Exarchopoulos). Balet Kirowski, w którym pracuje bohater, odwiedził właśnie Francję, a tytułowy biały kruk, czyli osoba lubiąca latać bez ciężaru u nogi, z miejsca zakochuje się w zachodnim życiu. Tymczasem agentów KGB trochę niepokoi fakt, że czołowy tancerz narodowy zaciska więzi z elitą intelektualną Paryża, choć nie podejrzewają oni, że ich ptaszek zamierza odfrunąć. Włodarze Moskwy postanawiają wykorzystać to do własnych celów, ale nie wiedzą, że również Nuriejew potrafi nastręczać komuś sporych problemów. Rozpoczyna się zabawa w ciuciubabkę, w której górą będzie sprytniejszy. W międzyczasie poznajemy przeszłość tancerza oraz wszystkie czynniki, które sprawiły, że został baletmistrzem, począwszy od trudnego dzieciństwa, a skończywszy na relacji z mentorem.

Konstrukcja Białego kruka pozwala prześledzić losy Nuriejewa do momentu, w którym postanawia on uciec na Zachód, a ze strzępków informacji oraz rzuconych tu i ówdzie słów tancerza budowane jest śledztwo. Jedną z przesłuchiwanych osób jest jego nauczyciel Puszkin, w którego wcielił się sam reżyser – jest to najwyrazistsza postać drugoplanowa. Ze spokojem, z klasą i bez uproszczeń ukazana jest osobista historia Rudolfa, ale na szczęście nie mamy wrażenia, że to jedynie pretekst, aby ponownie wymierzyć siarczysty policzek żelaznej kurtynie. W centrum tej opowieści jest bowiem wciąż Nuriejew, człowiek kierowany zwyczajnymi marzeniami o lepszym życiu, nieco buńczuczny, zbyt pewny siebie, ale również świadomy swojej wyjątkowości i charyzmy, a więc aktor, Oleg Ivenko, miał twardy orzech do zgryzienia jak na debiutanta. Jak ukazać bowiem pewnego siebie i nieco wyniosłego artystę, aby widz jednocześnie zrozumiał wszystkie pobudki nim kierujące? Z pomocą przychodzi tutaj nieszarżująca oraz elektryzująca niekiedy (co objawia się w świetnej końcówce) gra aktorska Ivenki. Jeśli więc Fiennes chce przypomnieć czasy, kiedy wyjazd za żelazną kurtynę był dla Rosjan frustrujący, jeśli nie niemożliwy, to woli zrobić to za pomocą personalnej, prostej narracji o chłopaku, który jest świadomy otaczającego go świata, a dzięki temu rosnący w siłę – intelektualnie i duchowo. I nie zgadza się na to, co oferuje mu polityczna rzeczywistość. Nie jest to żaden manifest polityczny, ale akt odwagi podczas realizowania marzeń. Młody aktor potrafi zarówno ciałem (podczas widowisk tanecznych, które robią wrażenie), jak i słowami oddać wspomnianą tęsknotę za lepszym miejscem i jest castingowym strzałem w dziesiątkę.

Niestety ta delikatna i bardzo klarowna opowieść nie jest popisem reżyserskiej brawury, a zaledwie poprawnie zrealizowaną biografią, która niewiele jeszcze mówi o samym ojcu projektu. Fiennes niewątpliwie wie, jak opowiadać historię, a interesujący dobór tematyczny sugeruje, że jest zainteresowany różnymi odcieniami społeczeństwa, ale Biały kruk wydaje się zbyt matowy, nawet na tle kina traktującego o balecie. Napięcie jest budowane bardzo dobrze i można się utożsamiać z pragnącym wolności młodzieńcem, także muzyka oraz choreografia tańca wydają się wyrażać więcej niż setki słów, ale największą siłą filmu jest jego “rosyjskość”, oddana ze smakiem i z autentycznością, a przecież wykreowana ręką Brytyjczyka. Ralph Fiennes konstruuje swój świat z ogromną fascynacją i bezpiecznym dystansem. Nieco więcej odwagi, a mielibyśmy przyszłego klasyka.

REKLAMA