search
REKLAMA
Recenzje

WYBAWIENIE. Horror, który straszy jakością [RECENZJA]

Wybawienie jest po prostu kiczowate.

Tomasz Raczkowski

6 września 2024

REKLAMA

Gdy demony czyhają na spokój i duszę nieszczęsnej rodziny, z pomocą przyjść może tylko natchniona pastorka, która odprawi obrzęd zwany – zapnijcie pasy – wybawieniem. Ten poziom konstrukcji narracji oferuje Wybawienie dostępne od tygodnia na Netfliksie – podróbka Egzorcysty zamówiona z chińskiego serwisu wysyłkowego.

Fabułę Wybawienia oglądaliśmy już dziesiątki razy – rodzina wprowadza się do starszego domu, po czym zaczyna dziać się coś niepokojącego. To na pograniczu jawy i snu pojawi się złowieszcza postać, to najmłodszy syn zaczyna rozmawiać z wyimaginowanym przyjacielem. Koniec końców wszystko prowadzi do ujawnienia obecności demona, któremu czoła musi stawić bohaterska matka przy pomocy sił kościelnych. Film Netflixa powstał na kanwie prawdziwych wydarzeń z 2011 roku, które miały miejsce w stanie Indiana. Niejaka Latoya Ammons, samotna matka trójki dzieci, wprowadziła się ze swoimi latoroślami i matką do nowego domu, który okazał się – jej zdaniem – nawiedzony. W domu zaczęto obserwować dziwne zjawiska, aż do rzekomego opętania. Choć opinie otoczenia były sceptyczne, lokalny duchowny odprawił egzorcyzmy, a cała sprawa zakończyła się po wyprowadzce rodziny Ammons w 2012 roku.

Cała sprawa wydaje się szyta dość grubymi nićmi – rzekome dowody paranormalnych zdarzeń to niemal jedynie zeznania Latoyi Ammons i jej dzieci, co do których wychowania opieka społeczna miała poważne wątpliwości. Lokalny komendant policji, który nadał sprawie bieg i rozgłos, był znany z wiary w zjawiska nadprzyrodzone, natomiast pracujący z Ammonsami specjaliści w zakresie medycyny i psychologii zwracali uwagę na skłonność głównej zainteresowanej do omamów i halucynacji, jak również na mechanizm projektowania swoich przekonań na dzieci, które podporządkowywały się narracji matki, a rzekome objawy opętania traktować mogły jako mechanizm defensywny. Jakkolwiek by było, sprawa zyskała na tyle rozgłosu, że zainteresowała filmowców.

Za realizację napisanego przez Elijah Bynuma i Davida Coggeshalla (m.in. tekst Sieroty. Narodzin zła) scenariusza inspirowanego historią Ammons zabrał się Lee Daniels, więc może nie gwiazda, ale i nie pierwszy lepszy wyrobnik, bo jego Hej, skarbie dotarło na Oscarową galę, a Kamerdyner z Forestem Whitakerem i Oprah Winfrey był jednym z bardziej zauważalnych i jakościowych głosów czarnej rewizji historii USA około dekady temu. Co łączy dwa najważniejsze filmy w reżyserskim CV Danielsa? Że nie są horrorami. Tego gatunku nominowany do Oscara twórca wyraźnie nie czuje, w przeciwieństwie do obyczajowej podbudowy. Gdy więc Wybawienie zawiązuje intrygę wokół wątku rodzinnego Ebony, Alberty i trójki dzieciaków, wypada jeszcze jako tako. Jednak im bardziej w grę wchodzi widowisko grozy, tym bardziej film gubi się w akcji. Wygląda to trochę tak, jakby ktoś złożył dwa filmy – nawet interesujący dramat rodzinny o relacjach matki alkoholiczki, chorej na raka babci eksnarkomanki i pogubionych dzieciaków oraz sztampowy horror o nawiedzonym domu. Połączenie ryzykowne, próbujące równocześnie wpisać się we współczesny nurt horrorów z zacięciem społecznym.

Artystyczne aspiracje sygnalizować też może obsada – na drugim planie dumnie prezentuje się Glenn Close, a nieco dalej mamy Mo’Nique, laureatkę Oscara za rolę w Hej, skarbie właśnie. Do tego pojawia się tu znany ze Stranger Things Caleb McLaughlin, który wpisuje się niestety w tradycję tych mniej udanych „solowych” projektów dziecięcej obsady serii braci Duffer. Wracając jeszcze do Close, to schyłek kariery aktorki jest wyjątkowo wyboisty. Po Albercie Nobbsie i Żonie mogło się wydawać, że aktorka będzie nobliwie stawiać raz po raz kolejne solidne akcenty wieńczące jej dorobek. Potem jednak przyszła fatalna Elegia dla bidoków, a gdy ledwo udało się nam otrząsnąć ze wspomnienia tej abominacji – włącznie z przeszarżowaną, przecharakteryzowaną i w ogóle „prze-” rolą Close – przyszło o ironio Wybawienie, w którym widzimy ją w pewnym momencie we wcieleniu demonicznym, upiornie i śmiesznie przerobionym na ofiarę opętania.

Zaangażowanie atrakcyjnych aktorskich nazwisk i obecność za kamerą Lee Danielsa, specjalisty od kina poruszającego konteksty afroamerykańskie w USA, sugeruje, że na jakimś etapie ktoś uznał, iż Wybawienie może za pomocą konwencji grozy opowiadać o kwestiach społecznych, jak choćby filmy Jordana Peele’a. Zresztą postać granej przez Close Alberty jest na wejściu autentycznie ciekawa – biała kobieta wrośnięta w czarną społeczność walcząca równocześnie z wiekiem, rakiem i demonami uzależnienia z przeszłości, a przy tym starająca się pomóc borykającej z własnym nałogiem córce. Szkoda, że twórcy nie potrafią tego w żaden sposób wpisać w warstwę horroru. Gdy odkręcony zostaje kurek z grozą, wyżej zarysowana postać Alberty praktycznie znika, a zastępuje ją sztampowa figura „konkret babci”. Szerzej, wyrzucony do kosza zostaje cały obyczajowy wątek, który zupełnie nie znajduje odbicia w języku horroru.

Wybawienie jest po prostu kiczowate, a sugerowane na początku ambicje na poważne psychologiczne kino w nurcie grozy (w pierwszych scenach ktoś mógłby wręcz pomyśleć, że Daniels zamierza stawać w szranki z Arim Asterem i jego Dziedzictwem) sprawiają, że tanie efekty i leniwe jump scare’y wypadają jeszcze śmieszniej, niż gdybyśmy od początku obcowali z nieambitnym kinem klasy B. Dramaturgia jest nijaka, najpierw wpadając w wyrobione koleiny historii o rodzinie z problemami, potem porzucając psychologię bohaterów i po kolei odhaczając punkty sztampowej opowieści o opętaniu, przy której nawet zeszłoroczny reboot Egzorcysty wygląda jak film z pomysłem, a historia ani nie porusza ciekawych wątków, ani nawet ordynarnie nie wciąga. Jakby tego było mało, całość prowadzi do pokracznego morału, jakby wyjętego z filmów spod znaku Fundacji Lux Veritatis i TV Trwam. Otóż tytuł jest nieprzypadkowy i cała ta wymęczona opowieść prowadzi do puenty, że trzeba wierzyć w pana Boga, a będzie OK. Wielokrotnie, również w samym filmie, pada porównanie do klasycznego horroru z lat 70. Daniels i spółka robią prawie wszystko to, co Friedkin pięć dekad temu, tylko gorzej. Dotyczy to też przesłania, które w Egzorcyście, choć zakorzenione w chrześcijaństwie, było ambiwalentne, zracjonalizowane i podane ze smakiem. W Wybawieniu mamy retorykę na poziomie „jak ci się nie podoba krzyż na ścianie, to opęta cię szatan i zobaczysz”.

O Wybawieniu trudno powiedzieć nawet, że to ambitna porażka – to po prostu koszmarny film, właściwie jego podróbka. Nowy Netflixowy horror jest gorszy nawet od nieszczęsnej Kobiety w oknie sprzed paru lat – a tam na obronę Joe Wright miał chociaż turbulencje produkcyjne. Tutaj nie ma takich usprawiedliwień. Po prostu wszyscy zaangażowani w budowanie filmowej opowieści i jej realizację wykonali fatalną robotę, a Wybawienie jest nieudolne w sposób, który nie powinien się zdarzać na tym poziomie budżetowym. Nomen omen film Danielsa straszy – tylko że jakością.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA