WIEDŹMA. Południowokoreańskie young adult w hektolitrach krwi
Najnowszy film w reżyserii Hoon-jung Parka to wypadkowa wielu oglądanych już schematów, a przy tym kino nowej próby, bo nie wstydzi się wyświechtanej fabuły. Dotychczasowy scenarzysta zabiera się za tematy przeżute przez popkulturę i kino szpiegowskie, ale robi to za pomocą stylistyki, która mocno wykracza poza young adult science fiction. Wprawdzie losy głównej bohaterki oraz przebyta przez nią droga przywołują na myśl kino inicjacyjne, ale lejąca się przy tym posoka nadaje całości nieco inny ton. Bardziej złowieszczy, a mniej landrynkowy.
Kilkuletnie dziecko ucieka z tajnej bazy, w której przeprowadzano na nim eksperymenty. Trafia do rodziny, która postanawia wychować je jak swoje. Mijają lata, a Ja-yoon wyrasta na kochaną i kochającą prymuskę szkolną, która decyduje się wziąć udział w konkursie talentów, aby podreperować domowy budżet. Kiedy jej szczególne fizyczne oraz intelektualne zdolności zostają zaprezentowane światu, uruchamiają ciąg wydarzeń, który doprowadzi do rozlewu krwi oraz konfrontacji z przeszłością. Tropem nastolatki rusza bowiem dr Baek, zarządzająca tajną placówką, z której dziewczyna uciekła. Okazuje się, że zguba jest zbyt wartościowa, aby poruszała się wśród ludzi.
Mamy więc historię, którą znamy choćby z Tożsamości Bourne’a albo horrorów opowiadających o nieudanych eksperymentach, zbyt innych, aby żyć, i zbyt rzadkich, aby umrzeć, motyw ten okraszono jednak zwykłymi elementami young adult. Widzimy więc, jak główna bohaterka dojrzewa, obserwujemy zmieniające się relacje z rodzicami i przyjaciółmi, a odkrywanie w sobie nowych zdolności symbolizuje fizyczne dorastanie. Dramat rodzinny miesza się więc w pewnym momencie z fantastyką naukową, która z kolei jest świetnym pretekstem, aby pokazać efektowną choreografię walk oraz rozlać na ekranie kilkaset litrów krwi. Kolejne sceny uruchamiają coraz bardziej pomysłowe przykłady dezintegracji ludzkiego ciała oraz używania otoczenia w walce z przeciwnikiem. Wszystko to utrzymane w lekko neonowej, ale bardzo krwistej tonacji.
Podobne wpisy
Posoki jest tu dużo, a szczególnie na wykrzywionej wściekłością twarzy protagonistki oraz twarzach wysłanników dr Baek, którzy również mogą pochwalić się wyjątkową sprawnością, dostarczając dzięki temu widzowi podobnych wrażeń estetycznych co obie części Johna Wicka. Połączenie kilku gatunków oraz zabaw wizualnych tworzy dzieło może i pretekstowe, biorąc pod uwagę fabułę oraz kulminację, ale sprawdza się jako nieskrępowane, azjatyckie kino zemsty. Duża w tym zasługa aktorki Da-mi Kim, która wcielając się w tytułową wiedźmę, łączy w sobie urok osobisty i niewinność, bo potrafi przełączać się między spojrzeniem grzecznej uczennicy a metodycznego, kipiącego od gniewu mordercy. To wyrazista postać, która poradziłaby sobie również w innym gatunku filmowym, ale fabuła sprawnie przeskakuje w niej między potworem a szukającą odpowiedzi nastolatką. Reżyser ma na szczęście również ciekawy pomysł na antagonistkę, której podarował ciepłe oczy Min-su Jo. Jej pani naukowiec to osoba skonfliktowana i wyróżniająca się podobnym rozerwaniem między dwoma stanami co główna bohaterka.
Wiedźma powstała wiele lat za późno, aby stać się jakimkolwiek drogowskazem dla kina zemsty, a zbyt duża liczba znanych schematów sytuuje ją obok eksperymentów filmowych, a nie czegoś, co bezwzględnie należy obejrzeć. Ta anachroniczność nie chowa się jednak za wydumanymi konceptami i postmodernistycznym doklejaniem do nich wszystkiego, co uczyniłoby tę opowieść „dziwniejszą”. Nieco przydługi, ale sprawny wizualnie obraz Hoon-jung Parka mógłby być przycięty na stole montażysty, a nudnawe dialogi powinny być w tym procesie wymienione na sceny akcji, ale ich liczba i tak rekompensuje ponaddwugodzinny seans. Ładne to i przypadnie do gustu połykaczom takich gatunkowców, którzy niejedno już widzieli, ale i tak chcą więcej.