search
REKLAMA
Recenzje

WALL STREET. 30 lat od premiery

Jacek Lubiński

11 grudnia 2017

REKLAMA

Dla wielu Gordon Gekko to prawdziwy bohater tego filmu – a przynajmniej jego główna atrakcja. Trudno się z tym nie zgodzić, bo gdyby nie rewelacyjna, nagrodzona Oscarem i Złotym Globem, mięsista kreacja Michaela Douglasa, Wall Street z pewnością nie doczekałoby się kultowego w niektórych kręgach statusu i nie byłoby równie dobre. Douglas pchnął w tę z lekka karykaturalną, acz opartą o kilka funkcjonujących w prawdziwym życiu charakterów postać prawdziwe życie i w rezultacie stał się synonimem sukcesu nie tylko dla swojego łatwowiernego protegowanego w tanim garniturze, ale i dla tysięcy jemu podobnych na całym świecie. A wszystko to między innymi dzięki pamiętnej przemowie o chciwości – wciąż jakże elektryzującej, znakomicie ujmującej potrzebę bogacenia się i podkreślającej ogólną niechęć całej zachodniej kultury do biedy jako takiej, do ludzi przegranych.

Nic zatem dziwnego, że mimo wielu innych nieśmiertelnych, wyrazistych ról Gordon Gekko nadal pozostaje jedną z najlepszych i zarazem tych najważniejszych w bogatej karierze Douglasa juniora, któremu u Stone’a w końcu udało się stworzyć własną markę, niezależną od wielkiego nazwiska ojca jakość. Przypłacił to co prawda zdrowotnie, bowiem pokonany przez niego kilka lat temu rak krtani z pewnością swoje początki miał na planie Wall Street, gdzie Douglas potrafił wypalać nawet po czterdzieści papierosów dziennie. Ale patrząc wstecz, ryzyko się opłaciło – gra była warta świeczki.

Nieco ponad dwugodzinna produkcja, która jako pierwsza w historii pokazała w akcji telefony komórkowe (w owej chwili nieporęczne cegły z ogromną anteną), może w ogóle poszczycić się niebanalną, „nadzianą” obsadą, wśród której znajdziemy niezwykle barwne, zapadające w pamięć epizody Johna C. McGinleya, Terence’a Stampa, młodziutkiego Jamesa Spadera, Millie Perkins, Richarda Dysarta oraz Cecilii Peck – córki TEGO Pecka (w jednej ze scen pojawia się także i sam Stone, co ma często w zwyczaju czynić we własnych produkcjach). W castingu nie obeszło się jednak bez drobnych wpadek, czyli zatrudnienia Sean Young i Daryl Hannah.

Ta pierwsza wolała rolę tej drugiej, więc kiedy jej nie dostała, zaczęła gwiazdorzyć na planie, dając się we znaki całej ekipie i ekranowym partnerom (ponoć nie pomógł nawet test Voight-Kampffa). W rezultacie jej wątek okrojono do minimum – jako żona Gekko pojawia się bodaj w dwóch, trzech niezbyt ważnych scenach. Z kolei syrenka Hannah od początku wydawała się wszystkim wokół źle ulokowaną inwestycją, co przyznawał także sam Stone. Wbrew wszystkiemu reżyser postanowił dać jej jednak szansę. I choć także i jej kreacja nie jest na tyle znacząca, aby położyć film, to cały wątek romansowy pali niemalże koncertowo (w czym pomagają jej niestety charakteryzatorzy), za co ostatecznie dość słusznie uhonorowano ją Złotą Maliną dla najgorszej aktorki. Tym samym Wall Street po dziś dzień pozostaje filmem, którego Hannah… nie oglądała, oraz jedynym, który otrzymał jednocześnie cenioną statuetkę Złotego Rycerza i jego zaprzeczenie.

Miami_Vice

Jak by zresztą nie patrzeć, tytuł ten to typowo męskie zwierzę. Kobiety stanowią tutaj jedynie tło, miły dodatek do „rutyny” obracania papierami wartościowymi, okazjonalną nagrodę za dobre wyniki w robieniu innych w finansowe bambuko i w końcu także – jak zawsze w kinie i w życiu – seksualny obiekt pożądania, który można odpowiednio „kupić”. Brzmi seksistowsko, zwłaszcza w obecnej dekadzie, ale też taki to świat – skąpany w testosteronie, ego wielkości World Trade Center, dymie z cygar, rzucanych na prawo i lewo przekleństwach, czerwonych szelkach oraz przedwczesnych zawałach serca. Męski świat, z męskimi zasadami i w męskim wykonaniu (może pora na modnie zbędny damski remake?).

Udowodnił to wspomniany wyżej Wilk z Wall Street, powtórzył również sam Stone, kręcąc po latach sequel – jedyny w karierze! – któremu rozbudowany wątek płci pięknej bynajmniej nie pomógł. Podobnie zresztą, jak obrócenie dawnych grzeszków w żart, Buda Foxa – dziecka, było nie było, swojej generacji – w skromne cameo i wypełnienia nieco dłuższego metrażu jeszcze większą liczbą piosenek (po części tych samych). Wall Street: Pieniądz nie śpi nie zagrał tak samo, nie uderzył równie mocno w te same nuty (choć Douglas ponownie dostał nominację do Złotego Globu), niespecjalnie wykorzystał postępujący czas, technologię i skurwysyństwo oraz ogółem nijak nie dorównał poprzednikowi. Oryginał być może także jedynie lizał wierzchołek góry lodowej, również nie burzy światopoglądu, bezpiecznie stąpając po oczywistych schematach fabularnych przypowieści z przesłaniem. Ale ma charakter, styl i niezaprzeczalny klimat. No i pozostaje aktualny aż do przesady…

Ba! Przez te trzydzieści lat, które minęły od premiery, machlojki w nim przedstawione stały się smutnym standardem niemal każdego tygodnia, a Gordon Gekko – ekranowy spadkobierca między innymi znajomego Stone’owi Owena Morrisseya, który w 1985 roku zamieszany był w dwudziestomilionową aferę giełdową – w rzeczywistości pewnie okazałby się dziś drugoligowym graczem, a nie wzbudzającym szacunek i strach gigantem indeksów Dow Jones. Dość napisać, że jedynie dwa miesiące przed wejściem Wall Street do kin na prawdziwym Wall Street miał miejsce największy w historii spadek procentowy, czyli tak zwany czarny poniedziałek. Od tego momentu takich wydarzeń tylko przybywa i niemal każde kolejne powiększa swoją liczbę ofiar, skalę problemu, liczbę zer w to zamieszanych.

Oczywiście pociągnęło to za sobą także kolejne produkcje filmowe – niektóre, jak niedawny Big Short, próbujące w ogóle rozwikłać genezę takiego stanu rzeczy, w niemal dokumentalnym stylu usiłując przełożyć zawiłości giełdowe na prosty język, wytłumaczyć, o co w ogóle się rozchodzi w tym biznesie. Tymczasem Stone postawił po prostu na czystą (i pod pewnymi względami tanią) sensację z otwartym zakończeniem. Ubrał palący problem w klasowe ciuszki i spryskał je drogimi perfumami. I wygrał – jego film nadal potrafi podtrzymać nie tylko naszą ciekawość, ale i uwagę.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/