TOY STORY 4. Koniec świata na horyzoncie
Nad domem Andy’ego rozpętała się wielka ulewa. Pan Sterowany utknął przy krawężniku i zaczyna porywać go wzbierająca woda. Chudy oczywiście nie zostawi kumpla w potrzebie (znacie go przecież doskonale). Zsuwa się przez okno po sprężynie Cienkiego i omijając ogromne krople deszczu, biegnie po Sterowanego. To nie pierwsza, nie druga, nie ostatnia misja ratunkowa w jego życiu. Twórcy przypominają jednak ten wieczór z zupełnie innego powodu. Jest nim nieoczekiwane rozstanie Chudego z Bou, jego partnerką i bliską przyjaciółką. Pastereczka przyjmuje pożegnanie z Chudym z zastanawiającym spokojem. Opuszcza ukochanego i nie walczy z losem. Zmiana właściciela jest w jej oczach naturalną koleją rzeczy. Przywołane w retrospekcji wydarzenie, a w szczególności postawa Bou, jest fundamentem fabuły Toy Story 4.
Andy zawsze zajmować będzie prominentne miejsce we wspomnieniach zabawek, ale teraz wszyscy z dumą noszą na swoich podeszwach podpis “Bonnie”. Zabawa zabawą, jednak wrażliwa dziewczynka wymaga również niemało opieki. Tym bardziej, że przed nią pierwszy dzień w przedszkolu. Nadopiekuńczy Chudy ukrywa się wtedy w jej plecaczku, by mieć ją na oku, by mieć wszystko pod kontrolą. Bonnie samotnie siedzi przy stoliku, nie będąc szczególnie zainteresowana kontaktem z rówieśnikami. Z kilku podrzuconych przez Chudego przedmiotów (patyczka po lodach, widelca i kilku farfocli) składa sobie nową zabawkę. Daje jej na imię Sztuciek.
Toy Story 4 ma w sobie wszystko, do czego ta seria nas przyzwyczaiła. To zestaw brawurowo zainscenizowanych ucieczek, pogoni, ratunkowych misji, skradanek i pojedynków. Raz wśród kolorowych atrakcji parku rozrywki, kiedy indziej w mrocznym i oplecionym przez pajęczyny antykwariacie. Nie będziecie zaskoczeni, że każda lokacja wygląda obłędnie. Spodziewajcie się, kojarzonego z tą serią, finezyjnego operowania stylistyką horroru. Przygotujcie się na mistrzowską grę światłem, na odkrywanie wręcz nieskończonej liczby faktur przedmiotów i barw otoczenia. Pixar od lat gra we własnej lidze. Zacieranie granicy między wirtualną rzeczywistością a fotorealizmem wskakuje w Toy Story 4 na kolejny poziom. Wygenerowane krople deszczu pomylicie z tymi spływającymi po szybach waszych oknach, a komputerowej kociej sierści nie odróżnicie od tej ściąganej z waszych ubrań. Ale mniejsza z opisem. O skali tego technicznego osiągnięcia więcej mówią dołączone do recenzji zdjęcia niż powyższe słowa.
Podobne wpisy
Zaskoczyć was może natomiast to, jak reżyser, Josh Cooley, rozłożył dramaturgiczne i tematyczne akcenty. W Toy Story 4 w mniejszym stopniu chodzi o spełnianie misji wobec dziecka. Najważniejsze jest pytanie o to, czym w istocie jest zabawka. Co sprawia, że dany przedmiot nią się staje? Pamiętacie scenę z pierwszej części, gdy Chudy wykrzykiwał do Buzza: “Jesteś TYLKO dziecięcą zabawką!”? Teraz ten sam bohater stara się przekonać upartego Sztućka, że jest AŻ zabawką. Dotąd kluczowa relacja człowiek – zabawka przesunięta została na drugi plan. Z kolei obrót spraw doprowadza do sytuacji, w której Chudy musi wybrać w jakim kierunku zrobić kolejny krok. Bowiem w Toy Story 4 zabawkom objawia się nowa, dotąd nieuświadamiana, alternatywa, nowy sposób na życie. Wątpliwości nie budzi w nich to, kim mają być dla Bonnie. Jednak czy może istnieć jeszcze coś ponad to?
Oczywiście ten wątek przewijał się już we wcześniejszych częściach, ale nigdy nie był tak wyraźnie wyeksponowany. Ten efekt udaje się osiągnąć dzięki kumulacji różnorakich postaw zabawek: wyzwolona pastereczka Bou czy histeryczny Sztuciek (przekonany, że jest tylko śmieciem) to dwa najjaskrawsze przykłady. Największe wrażenie robi jednak czarny charakter. To niebanalnie umotywowana i podejmująca zaskakujące decyzje antagonistka. Psychologicznie zawiła i podstępna, dręczona przez fobie i obsesje, doświadczona w przeszłości, ale ciągle mająca marzenia. Scenopisarska liga światowa. Jeśli szukacie w kinie rozwiązań nieszablonowych i niekonwencjonalnych (na poziomie fabuły i rysunku postaci), to Toy Story 4 powinno spełnić wasze wymagania. I choć z początku film Cooleya wydaje się epilogiem wcześniejszej trylogii, to z czasem czwarta część dochodzi do własnego głosu, wprowadzając i naświetlając nowy główny temat. Okazuje się, że w pierwszych trzech częściach nie wszystko zostało powiedziane.
Toy Story 4 nie uderza w tak wzruszające tony jak jego słynny poprzednik. To historia opowiedziana przy użyciu znacznie delikatniejszych środków wyrazu, niezapewniająca emocjonalnej sinusoidy porównywalnej z tą z Toy Story 3. Pierwsza połowa filmu jest tak naprawdę niewinną przygodówką i kinem atrakcji. Skupionym na budowaniu sielankowego klimatu, sytuacyjnych żartach, wizualnych efektach i reżyserskich popisach. Bądźcie jednak uważni, bo wszystkie ostrożnie sygnalizowane dramatyczne wątki przepięknie wybrzmiewają we frapującym i paradoksalnym finale. Łączącym wrażenie definitywnego końca pewnego etapu z kuszącą zapowiedzią całkowicie nowej opowieści. A w jej ujęciu słynne motto – Na koniec świata i jeszcze dalej! – nabiera zupełnie nowego znaczenia.