TOMB RAIDER. Co tu się odjegrało?
Nie wiedzie się ekranizacjom gier – co do tego zgadzają się właściwie wszyscy zainteresowani. Jedne są lepsze od strony filmowej, lecz zupełnie nie rozumieją idei, jaka stoi za wirtualną rozgrywką, przez co tracą w oczach osób, które wybierają się do kina ze względu na zamiłowanie do danej gry. Inne z kolei silą się na szeroko rozumianą „grywalność” i nadawanie obrazowi kinowemu walorów charakterystycznych dla interaktywnej zabawy, ale robią to najczęściej nieudolnie. Oczywiście jest jeszcze podejście zupełnie absurdalne, którego doświadczyła ostatnio Alicia Vikander – nieważne, jak wypada filmowy Tomb Raider, skoro piersi aktorki są nieadekwatnej wielkości względem growego pierwowzoru. Wierzcie mi jednak – biust Szwedki to najmniejszy problem tej produkcji.
Podobne wpisy
Miał być nowy początek. Miała być pierwsza (która to już z kolei?) udana ekranizacja gry, na jaką miliony graczy na całym świecie czekają od czasu skrajnie odbieranego Postala Uwe Bolla. Miała być wreszcie zupełnie odświeżona wizja Lary Croft – słynnej naśladowczyni Indiany Jonesa, dysponującej argumentami znacznie większego kalibru niż jego bicz. Czy jednak nowy Tomb Raider rzeczywiście realizuje którykolwiek z tych postulatów?
Umówmy się, że od filmów przygodowych, zwłaszcza tych czerpiących garściami z eskapad Indiany Jonesa czy Allana Quatermaina, nie należy wymagać szczególnie skomplikowanej fabuły, jakiegokolwiek realizmu czy silniejszych doznań emocjonalnych – ich rolą nie jest sprowadzenie na nas katharsis, lecz zaaplikowanie nam rozrywki w możliwie jak największej dawce. Na tym między innymi poległy wcześniejsze podejścia do kinowych poczynań Lary Croft, wówczas jeszcze ogrywanej przez Angelinę Jolie. Było poważnie niepoważnie – poruszane wątki zupełnie nie kleiły się z tanim efekciarstwem, które miało maskować scenariuszowe absurdy. Po reboocie – tak filmowym, jak i growym – Tomb Raider otrzymał nową szansę. Mam jednak wątpliwości, czy uda mu się z niej skorzystać.
Grana przez Alicię Vikander Lara jest niesamowicie wysportowana, a jej muskulatura niejednego faceta mogłaby wpędzić w kompleksy. Już od czasu opublikowania zwiastuna wiadomo też, że główna bohaterka została nawet ubrana identycznie jak jej growy pierwowzór. Tym, co z pewnością zwróci uwagę osób znających nowe odsłony serii Tomb Raider, będą liczne nawiązania do mechaniki gry. Tu jednak nie jestem do końca pewien, czy pomysłodawcy umieszczenia ich w filmie kierowali się próbą podkreślenia tych walorów, czy raczej ich obśmiania. Mamy więc wybuchające beczki, mamy charakterystyczne skoki Lary, która zawisa na przeciwległej ścianie na swoim czekanie (odwzorowano nawet układ jej ciała podczas skoku i w momencie, gdy Xbox każe nam wcisnąć X, by nie spaść), mamy też absurdalne stronienie od chwytania za broń pokonanych przeciwników – łuk i czekan są jedynymi orężami głównej bohaterki. To jednak tyle, jeśli chodzi o gry, ponieważ scenariusz, choć bazujący na nich, woła o pomstę do nieba.
Film zaczynamy od obserwacji codzienności 20-latki. Dorywcza praca i życie „po studencku”, do których idealnie pasuje zawadiacki wyraz twarzy Alicii Vikander. Niewiele ma to wspólnego z przygodą, ale w końcu to zupełnie nowe otwarcie – nie może więc obyć się bez origin story. Ta zresztą została nieco podrasowana, bo z ponadprzeciętnie inteligentnej, posiadającej szeroką wiedzę na temat historii i archeologii dziewczyny postanowiono uczynić, owszem, inteligentną, lecz nieszczególnie rozgarniętą życiowo, niedoszłą archeolożkę (ta Lara odpuściła sobie studia). W oczy bije tu jednak oderwanie tego wizerunku od nowych gier – Tomb Raider z 2013 oraz Rise of the Tomb Raider z 2015 roku. Gracze mają więc na co narzekać.