TESTOSTERON (2007)

Choć Testosteron pozbawiony jest standardowego kręgosłupa fabularnego, śledzi się akcję z zapartym tchem, jedynie z przerwami na salwy śmiechu oddawane w kierunku aktorów i reżysera. A śmiać jest się z czego. Przytoczę tylko kilka, z szerokiego wachlarza świetnych motywów: problem kelnera Tytusa (fantastyczny, rzucający ciętymi hasłami Borys Szyc) ze spóźniającym się jego kobiecie okresem:
– Spóźnia się jej okres.
– To nic, one tak mają.
– Ale jej się spóźnia 55 dni.
Albo tekst: „napalony jak Arab na kurs pilotażu”. Nieźle też daje po głowie retrospekcja ze ślubu, gdy Kornel (Piotr Adamczyk udanie zrywa z papieskim wizerunkiem) w rytm Ave Maria, w ferworze regularnej bitwy przed ołtarzem (ukazanej w slow motion), dostaje w łeb gromnicą. Albo ta krótka wymiana zdań:
– Pij!
– Przecież piję. – odpowiada Kornel, podpięty pod kroplówkę.
Podobne wpisy
A wszystko to znakomicie zmontowane, udźwiękowione, z bardzo dobrymi zdjęciami, dopełnione ciekawymi efektami specjalnymi, które – w odróżnieniu od Dublerów, gdzie pasowały jak świni siodło – zabawnie i pomysłowo ilustrują niektóre z opowieści naszych bohaterów. No i wpadająca w ucho, a nawet w obydwa, muzyka Miszy Hairulina – znanego szerzej z programu „Maraton uśmiechu” w TVN. Naprawdę, brakuje mi już siły (bo chęć jest), żeby wymieniać pozytywy Testosteronu. Siedmiu aktorów stworzyło siedem zapadających w pamięć postaci. Dwóch reżyserów stworzyło jeden rewelacyjny film! Strona techniczna stawia Testosteron w jednym rzędzie z produkcjami zachodnimi, doganiając światowe standardy jakości wykonania. Gag goni gag, śmieszne teksty lecą jeden za drugim, niczym serie z karabinu, bez czasu na zmianę magazynka! Ze śmiechu można dostać zadyszki, a gdy film się kończy, chciałoby się jeszcze! A że żadnych negatywnych spostrzeżeń nie mam (no, może poza plakatem usilnie kreującym film na polskie American Pie – czym zresztą Testosteron zdecydowanie nie jest), to kończę już tę recenzję i powiem coś, czego myślałem, że nigdy nie powiem. Oto polskie dziełko, które bez wahania wciągam na listę najlepszych filmów, jakie widziałem – nie tylko polskich, a to już coś znaczy, przynajmniej dla mnie.
Tekst z archiwum film.org.pl.