SZYBCY I WŚCIEKLI 8. Nie do zatrzymania
Szybcy i wściekli to seria o imponującej historii. Trwa nieprzerwanie już od szesnastu lat, choć pierwsze cztery filmy nie nastrajały szczególnie optymistycznie co do przyszłości franczyzy. Lata 2001–2009 były fazą eksperymentowania, szukania właściwego podejścia do tematyki. Mieliśmy nieoficjalny remake Point Break, zaskakującą wycieczkę do Japonii, nawiązania do kina policyjnego i infiltrowanie gangów narkotykowych – nic jednak nie nadawało się do powtórki albo nie zyskało wystarczającej sympatii krytyków i widzów głosujących portfelami.
Dopiero Szybcy i wściekli 5 wprowadzili formułę, która obowiązuje do dziś – a jest to odwołujące się do reguł heist movies, całkowicie porzucające pozory logiki i rozsądku kino akcji do kwadratu. Fani są podzieleni, wielu tęsknie wspomina czasy nieopierzonego Paula Walkera zarzynającego kolejne egzotyczne auta w nielegalnych wyścigach, ale większość jest zadowolona. Nie potrafię sobie przypomnieć innej serii, która zaczęła zbierać pozytywne oceny i zarabiać prawdziwie bajońskie sumy dopiero po piątej części. Szybcy i wściekli 8 jest więc filmem, który nie zaskoczy nikogo, kto widział poprzednie trzy, ale to wciąż kawał porządnej, bezpretensjonalnej rozrywki dla tych, których absurd bawi, a nie irytuje.
Tym razem dokonano pewnego przetasowania ról. Dominic Toretto (niezastąpiony Vin Diesel), głowa nieformalnej rodziny, jak przyjęło się nazywać tę wielobarwną zgraję, wystąpił przeciwko swoim towarzyszom i zniknął. Kiedy zaś wreszcie się pojawił, to jako antagonista, u boku tajemniczej hakerki, Cypher (Charlize Theron). Przeciwko takiemu duetowi nie wystarczy reszta ekipy. Niezbędna okaże się pomoc wroga numer jeden z poprzedniej części – brytyjskiego zabijaki, Deckarda (Jason Statham). Będzie to powodem licznych utarczek i napiętej atmosfery, w szczególności między nim a Hobbsem (Dwayne Johnson). Szybko jednak wyjdzie na jaw, że wszelkie pyskówki między tymi dwoma panami skrywają wzajemny szacunek i niemałą chemię. Doprowadzi to do komicznych sytuacji, w szczególności przy kulminacji tego konfliktu.
Nawet postać Romana nie irytowała mnie jak kiedyś, czego absolutnie się nie spodziewałem. Twórcy podjęli też bardzo rozsądną decyzję i postanowili podkręcić poziom autoironii, żeby jakoś zrównoważyć szczyty absurdu, jakie zdobyto tym razem. Akcja z masową miejską kraksą oraz wszelkie wyczyny na lodzie były zupełnie niewiarygodne, ale również emocjonujące i najzwyczajniej w świecie czadowe. Porządne CGI i imponujące popisy kaskaderskie pomogły to sprzedać – to jest po prostu dobra, prosta rozrywka. Trzeba się jednak umieć z tego śmiać – w momencie, w którym włączymy chłodny, pozbawiony emocji obiektywizm, dojdziemy do wniosku, że większego idiotyzmu nie dało się przenieść na ekran.
Na szczęście Szybcy i wściekli nie walczą o uwagę widza samymi eksplozjami i pościgami – to także galeria cudacznych osobowości i świetna obsada. Nowa w serii Charlize Theron fantastycznie się bawi w roli demonicznej, zdolnej do wszystkiego hakerki. To inteligentny i wyrachowany przeciwnik, fani aktorki nie będą zawiedzeni jej postacią. Stara obsada tradycyjnie trzyma solidny poziom, ponad który wybija się Dwayne Johnson. On jest w tym filmie po prostu wspaniały – początkowe sceny dają mu świetną okazję do zaprezentowania swojego talentu komediowego, a fantastyczna sekwencja więziennej rozróby pokazuje, że z powodzeniem mógłby dołączyć do Avengersów. Bez cienia przesady: ten człowiek może stanąć w szranki z samym Hulkiem. Autentycznie zabawny jest także Kurt Russell, który ewidentnie ma masę frajdy, wcielając się w parodię rządowego ważniaka z thrillerów pokroju serii o Bournie. Nie chcę zdradzać wydarzeń ostatniego aktu, ale komediowym strzałem w dziesiątkę okazało się wytypowanie jednego z bohaterów do roli niekonwencjonalnej niańki.
Interakcje między tymi wszystkimi postaciami to świetny przerywnik między emocjonującymi scenami chaosu i destrukcji, którymi naszpikowany jest obraz. Znalazło się nawet trochę miejsca na autentyczny dramat i smutek, na szczęście w tak niewielkiej ilości, by nie popaść w śmieszność. Patetyczna końcówka gryzie się wprawdzie z tonem reszty filmu, ale to żadna nowość w tej serii. Największą bolączką całości jest jednak przewidywalność. Nie wiem, na ile to wina scenariusza, a na ile zdradzającego zbyt wiele zwiastuna, ale większość wydarzeń przewidziałem z dużym wyprzedzeniem. Możliwe też, że narażę się męskiej części widowni, jednakże irytuje mnie pozbawione najmniejszej subtelności eksponowanie półnagich kobiecych ciał na tle odpicowanych aut. Jestem entuzjastą obu, ale te ujęcia mają więcej wspólnego z tandetnym teledyskiem niż z prawdziwą kinową produkcją. Zdaję sobie sprawę, że to niepisana tradycja serii, ale jak dobrze wiemy, nie boi się ona zmian. Tyle dobrego, że te narzekania dotyczą tylko pierwszych piętnastu minut filmu.
Podobne wpisy
Chyba nikt nie będzie zaskoczony takim oto podsumowaniem – Szybcy i wściekli 8 to więcej tego, co polubiliśmy/znielubiliśmy w części piątej. Pewne zmiany frontów i postawienie Toretta w roli złoczyńcy mogą się wydawać desperacką próbą odświeżenia formuły, ale istotne jest to, że się udało. Spotęgowanie absurdu dało mi mnóstwo frajdy, trzeba jednak zaznaczyć, że niektórzy uznają ten film za nieoglądalny właśnie z tego powodu. W moich oczach to jedna z lepszych części serii, szkoda tylko, że tak przewidywalna – to spora wada. Mimo to zabawa była przednia, a emocje niemałe. Niektórzy pewnie zastanawiają się, dlaczego ani razu nie wspomniałem o Paulu Walkerze. Cóż, film doskonale sobie radzi bez niego (choć ukłucie żalu pozostaje), a Vin Diesel/Dominic Toretto po raz kolejny składa mu/jego postaci piękny hołd. Jestem autentycznie ciekaw, co nas czeka w kolejnej odsłonie.
korekta: Kornelia Farynowska