search
REKLAMA
Archiwum

SUPERPRODUKCJA. Satyra na polskie podwórko

Adrian Szczypiński

18 lutego 2018

REKLAMA

Yanek Drzazga, ostry jak brzytwa krytyk filmowy, otrzymuje propozycję nie do odrzucenia, dotyczącą napisania scenariusza filmowego. Zleceniodawca – potężny mafioso, chcący obsadzić w filmie własną narzeczoną, zobaczył w prasie przechwałki Drzazgi i jako człowiek spoza branży uznał, że ten chwalipięta nadaje się do tego idealnie. Sęk w tym, że Yanek jest tylko teoretykiem, a jego wiedza praktyczna jest absolutnie zerowa...

Po sukcesie Kiler-ów 2-óch do Juliusza Machulskiego przyszedł pewien pan, który zaproponował reżyserowi zrobienie filmu, pod warunkiem, że główną rolę zagra narzeczona tego pana, szantażująca go rozstaniem. Machulski przedstawił nieszczęśnikowi kosztorys takiej zachcianki, z którego pan ów nie zdawał sobie sprawy. Koniec końców film nigdy nie powstał, narzeczona narzeczonego nie rzuciła, zaś Juliuszowi Machulskiemu przyszedł do głowy pomysł na film, który po raz kolejny w jego twórczości podejmowałby wątek “filmu w filmie”, lecz tym razem z ostrzem satyry precyzyjnie wymierzonym w rodzime środowisko twórcze.

W twórczości autora Seksmisji bardzo często przewijają się wątki filmowców, aktorów, pokazanego od kuchni powstawania dzieła ekranowego oraz zakulisowych machinacji z tym związanych. Już w Vabanku Duńczyk chce sprzedać fotoplastikon, a w Seksmisji telewizja służy dezinformacji społeczeństwa. Lecz tak naprawdę pierwszy był Vabank II, czyli riposta, gdzie część akcji rozgrywa się wprost na planie filmowym, kurduplowaty reżyser-zamordysta krzyczy “kruca bomba”, zaś zaskakujący finał ma zasadniczy związek z materią filmową, kreowaną na oczach mimowolnych widzów. W Deja Vu mamy genialne nawiązanie do słynnej sekwencji masakry na schodach odeskich z Pancernika Potiomkina Siergieja Eisensteina (1925). W V.I.P. intryga kręci się m.in. wokół telewizji i niebezpiecznej kasety video. Mamy tu także kolejną wizytę na planie fikcyjnego filmu o księciu Poniatowskim. Reżysera znowu gra Jerzy “kruca bomba” Matula, a wśród ekipy widać autentycznych filmowców, w tym operatora Janusza Pawłowskiego (Test pilota Pirxa) i dźwiękowca Nikodema Wołka-Łaniewskiego. Kiler ukazuje, jak pomocna w sensacyjnej intrydze jest znajomość z ekipą telewizyjną, zaś epizod z Olafem Lubaszenko w Kiler-ów 2-óch jest niejako mglistą zapowiedzią sytuacji z Superprodukcji, gdy do bogatego przychodzi biedny i chce za kupę kasy zrobić film z samym sobą w roli głównej.

Film wypełniony jest po brzegi cytatami, parodiami i wypunktowanymi manierami rodzimego kina. Machulski drwi z baraniego pędu do ekranizacji lektur, a gloryfikujący “wysokie kino” krytycy to zbieranina pretensjonalnych bufonów. Autorzy scenariusza pojeździli sobie też po kolegach ze środowiska, wielu z nich wymieniając z personaliów. Dostało się Wajdzie, Zanussiemu i Glińskiemu. Dla równowagi Machulski nazwał samego siebie “piździelcem w Jaguarze”, jak dosadnie określił go ekranowy reżyser Wypychowski. Ta postać to z kolei pyszna parodia i smutny przykład doli młodego (czyli ok. 40-letniego), obiecującego polskiego reżysera-artysty, który nie ma bladego pojęcia o robieniu filmów, ale gromkopierdnie kreuje się na moralnego spadkobiercę geniuszu Krzysztofa Kieślowskiego. Jego powyższa kwestia jest trafną ilustracją jakże polskiej cechy narodowej, kiedy to biedny nieudacznik, w ramach obłędnie pojętej sprawiedliwości społecznej, miesza z błotem wytrawnego fachowca.

W Superprodukcji powraca motyw zwykłego (no, powiedzmy) człowieka, wplątanego w aferę kryminalną. Fabuła przypominająca Kilera nie jest specjalnie oryginalna. W obu filmach główny bohater walczy o to, by nie musieć udawać kogoś innego. Tu i tam depczą mu po piętach gangsterzy, policja i rozwiązłe żony zleceniodawców. Generalnie nic nowego. Za to rzucają się w oczy dwa elementy, niespotykane wcześniej w takim stężeniu w twórczości Machulskiego. Pierwszy to sensacyjne jak na polskie kino efekty wizualne na poziomie właściwie amerykańskim. Graficy i animatorzy z Orki i Platige Image stworzyli na swoich komputerach animacje i kompozycje obrazu z powodzeniem spełniające zachodnie standardy. Po nieśmiałych i nie do końca udanych próbach przy Ogniem i mieczem, Dziejach mistrza Twardowskiego czy Wiedźminie, nareszcie okazało się, że w Polsce także można kreować cyfrową iluzję na tak wysokim poziomie. Efekty efektami, lecz ich zaprzęgnięcie w fabułę filmu to także kompletne novum w kinie polskim. Zachęcony przez młodszą część ekipy, Machulski zrobił film wyglądający jak teledysk ze wszystkimi – poważnie i konsekwentnie potraktowanymi – cechami tej formy twórczej. Korekcja barwna, różne faktury obrazu, skrótowe przyspieszenia ujęć, przechylone kadry i wreszcie dźwięk z prawdziwego zdarzenia. Do czasu Superprodukcji chyba tylko Gry uliczne Krzysztofa Krauzego mogły się pochwalić tak efektowną formą, dzięki wspaniałemu montażowi i brawurowym zdjęciom Łukasza Kośmickiego.

Nad Superprodukcją przetoczyły się zarówno głosy zachwytu, jak i krytyki. Chwaląc techniczną sprawność reżysera i jego podziwu godną umiejętność dopasowania do zmieniającego się języka filmowego, jednocześnie narzekano, że to już nie to samo co stary, dobry Machulski (choć chyba należałoby powiedzieć “młodszy, lepszy Machulski”). Superprodukcja i tak nigdy nie dorówna Vabankowi; za dużo efekciarstwa, za mało lekkości i porywającej, bezpretensjonalnej zabawy w kino – mówiono i pisano. W tym samym czasie reżyser, kontynuując niezwykle pomyślną passę wyszukiwania projektów znaczących, wyprodukował dwa pamiętne, tragikomiczne dzieła: kultowy Dzień świra Marka Koterskiego i Pogodę na jutro Jerzego Stuhra, a następnie zabrał się za własny powrót do chwalebnych źródeł.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA