SPIRITS OF THE AIR, GREMLINS OF THE CLOUDS. Poetyckie science fiction z antypodów
Zanim przeniósł się do Hollywood, gdzie nakręcił m.in. Kruka (1994), Mroczne miasto (1998) i Ja, robot (2004), Alex Proyas zadebiutował niezwykłym filmem w swej rodzinnej Australii.
Felix i Betty Crabtree to ekscentryczne rodzeństwo zamieszkujące starą chatę gdzieś na rozległej, pustynnej równinie. Przykuty do wózka inwalidzkiego Felix jest wynalazcą ogarniętym obsesją na punkcie budowy maszyny latającej, a poprzednie próby wzbicia się w przestworza skończyły się dla niego kalectwem. Betty snuje się zaś po okolicy w wyszukanych sukniach i wymyślnym makijażu, grając na dziwnym instrumencie przypominającym futurystyczne skrzypce i oddając się religijnemu fanatyzmowi. Spokojną egzystencję rodzeństwa przerywa pojawienie się tajemniczego mężczyzny ściganego przez trzech łowców. Człowiek ów, który przedstawia się jako „Smith”, jest wychudzony i skrywa na plecach potworne blizny. Kiedy zdradza, że ucieka na północ, Felix informuje go, że na drodze do celu stoi wysoki klif, niemożliwy do pokonania pieszo, i przekonuje Smitha, że jedynym sposobem ominięcia przeszkody jest konstrukcja szybowca. Mężczyźni rozpoczynają więc pracę nad maszyną, ale dewotka Betty – przeświadczona, że przybysz jest demonem piekielnym – robi wszystko, aby pozbyć się Smitha.
Spirits of the Air, Gremlins of the Clouds to pełnometrażowy debiut Alexa Proyasa – australijskiego reżysera o grecko-egipskich korzeniach, który wcześniej nakręcił garść filmów krótkometrażowych oraz wideoklipów (m.in. dla INXS, Fad Gadget i Yes). W 1986 roku Proyas przystąpił do realizacji swojego scenariusza w konwencji postapokaliptycznego science fiction, mając do dyspozycji pół miliona dolarów, trzech aktorów i niewielką ekipę techniczną. Zdjęcia ruszyły wiosną tamtego roku w Supreme Studios w Sydney oraz na równinie Mundi Mundi w okolicach Broken Hill w Nowej Południowej Walii (gdzie kręcono też Mad Maxa 2 – Wojownika szos George’a Millera). Z powodu ograniczonego budżetu wiele sekwencji powstało dzięki efektom praktycznym, np. scenę przelotu chmary nietoperzy na tle księżyca w pełni nakręcono w podświetlonym lampą akwarium, w którym pływały fusy po herbacie. Pierwszy kinowy pokaz Spirits of the Air, Gremlins of the Clouds odbył się w Sydney w 1987 roku, ale film trafił do dystrybucji, zresztą dość ograniczonej, dopiero dwa lata później – i stąd sprzeczne ze sobą daty premiery, jakie można odnaleźć w internecie.
Fabuła nie jest najmocniejszą stroną filmu Proyasa, a napisane przezeń postacie zarysowane są albo zbyt grubą, wręcz karykaturalną kreską (Betty), albo ledwo naszkicowane (Smith). Narracja kręci się wokół kolejnych prób lotniczych Felixa i Smitha przerywanych konsumpcją puszkowanej fasoli i usiłowaniami Betty, aby wygnać enigmatycznego przybysza. Widz nigdy nie dowie się, dlaczego i przed kim ucieka Smith, sam film jest zaś na tyle mglisty i symboliczny, że można go traktować jako historię o spełnianiu marzeń w obliczu straconej nadziei, przypowieść o starciu technologii i religii, a nawet metaforę czyśćca, w którym uwięziona jest trójka bohaterów. Kolejne, powtarzające się sekwencje projektowania, montowania i testowania szybowca składają się na hipnotyczny rytm całości, która powolnym tempem zmierza do przewidywalnego i przez to niezbyt satysfakcjonującego finału. A jednak mimo tych zastrzeżeń Spirits of the Air, Gremlins of the Clouds nie tylko na długo zapada w pamięć, nie tylko nie daje spokoju, ale od pierwszych minut wręcz nie pozwala oderwać wzroku od ekranu, aby szybko doprowadzić widza do zachwytu. Jak to możliwe?
Otóż jest to film tak piękny pod względem plastycznym, że wszelkie braki scenariuszowe schodzą na dalszy plan. Zaprojektowana z dbałością o najdrobniejsze szczegóły scenografia zapiera dech w piersiach: mroczne wnętrza domku rozświetlone świecami, wraki samochodów wbite w ziemię na sztorc niczym totemy cywilizacji technokratycznej, wyrzeźbione w drewnie gargulce, chorągwie łopoczące na wietrze, wszechobecne krucyfiksy i inne dewocjonalia, rzędy słupów telegraficznych, rozległy krajobraz czerwonej ziemi wypalonej słońcem po niedocieczonej katastrofie, lazurowe niebo, pracownia Felixa niczym warsztat obłąkanego Leonardo da Vinciego… To wszystko do spółki ze wspaniałą muzyką Petera Millera robi piorunujące wrażenie, przywołując na myśl mieszaninę Tarkowskiego, Burtona, Gilliama, Leone, malarstwa Salvadora Dalí, projektów graficznych studia Hipgnosis i teledysku do High Hopes grupy Pink Floyd. Ten unikatowy, poetycki film musiał też zrobić wrażenie na Emirze Kusturicy – jego Arizona Dream niemal jeden do jednego powtarza główny wątek Spirits. Film dla artystów, marzycieli i szaleńców.