SHARDLAKE. „Imię róży” w wydaniu dla biednej telewizji [RECENZJA]
Sean Bean miał zagwarantować jakość w fabule jako postać w historii Anglii znana z knowań i tragicznej śmierci oraz pokrewieństwa z kimś jeszcze bardziej kontrowersyjnym i znienawidzonym przez rojalistów – Oliverem Cromwellem. Mimo jednak znakomitej roli nie udało się, bo serial kuleje realizacyjnie. Aktorzy więc mogą dosłownie scalić się mentalnie ze swoimi postaciami, lecz nic to nie pomoże, jeśli adaptowany serial historyczny Shardlake wygląda jak tania wersja Gry o tron na dodatek wyraźnie kopiująca rozwiązania stosowane w Imieniu róży. Zdaję sobie sprawę, że zgodnie z intencją autora książek – C.J. Sansoma Matthew Shardlake miał być nieco podobny do Wilhelma z Baskerville u Umberta Eco, lecz chyba nie zdawałem sobie sprawy, że to podobieństwo, wraz z podobieństwem świata, będzie niemal na granicy plagiatu pomysłu na fabułę. Sami oceńcie. Serial jest dostępny na platformie Disney+ od 1 maja.
Co do podobieństw z Imieniem róży, można było zadbać chociażby o taki detal, jak zmiana zakonu. W Shardlake znów są to benedyktyni, a wśród podejrzanych mnichów powtarza się ten sam schemat homoseksualisty, dwulicowego opata, jednego wyrzutka, byłych przestępców itp. Komisarz Shardlake ma przy sobie także krnąbrnego asystenta, którego nie jest w stanie do końca kontrolować. Istotną różnicą jest natomiast to, że tudorowski detektyw jest niepełnosprawny. Ma nie tylko zdeformowany kręgosłup (kifoza, garb), ale i dysplazję kostno-stawową prawej ręki. Jego stan fizyczny oddziałuje na jego stan mentalny, jak również na innych, którzy odnoszą się do niego gorzej, przez co akcenty w serialu są rozdzielone na wątek kryminalny i społeczny, z wyraźnym odniesieniem do dzisiejszych, równościowych czasów. A więc główną rolę gra niepełnosprawny aktor Arthur Hughes. I nie ma żadnych podstaw krytyka tego faktu, bo artystycznie nie można mu niczego zarzucić, a na dodatek jakimże ułatwieniem był dla charakteryzatorów oraz speców od CGI. Przynajmniej zniekształconej ręki nie musieli mu dorabiać. Co innego z plecami. Nie można jednak mieć wszystkiego. Jeśli można mieć zastrzeżenia do aktorów, to jestem otwarty na dyskusję o uzasadnieniu angażów tak wielu czarnoskórych artystów, którzy zasiedlili opactwo benedyktynów, począwszy od opata, a skończywszy na młodym mnichu-homoseksualiście. Z zewnątrz wygląda to jak sztuczne realizowanie jakichś rasowych parytetów, a nie racjonalne podejście do różnorodności.
I to więc serialowi nie pomogło, bo technicznie się on nie broni. Środki na niego przeznaczone są wyraźnie niewielkie. Plany są niewielkie, ciasne, wciąż te same, jak w teatrze telewizji. Regularnie wkomponowywane w fabułę są panoramki okolic Scarnsea, portu, klasztoru i plenerów między nimi. Z żalem muszę stwierdzić, że wyglądają jak zdjęcia HDR sprzed 10 lat, a elementy bliżej horyzontu jak wklejone na kolejną warstwę, bez dokładnego wyretuszowania przejścia na inne. Kamera pracuje mało. Ujęcia są raczej standardowe, bez silenia się na jakąś grę z widzem za pomocą obrazu. Czasem wręcz widać, że gdzieś tam na trzecim planie majaczy coś, czego fizycznie na planie nie było. Pochwalić należy pracę światłem. Tworzy ono ciekawy klimat tajemnicy i uplastycznia perspektywę, lecz nie zniweluje wszystkich innych wpadek. Sama fabuła jest ciekawa, nawet jeśli ma się świadomość, jak blisko leży Imienia róży. W czterech dostępnych na Disney+ odcinkach dowiadujemy się sporo o problemach religijno-społecznych XVI-wiecznej Anglii, spiskach wewnątrz królewskich oraz roli w nich zarówno kościoła, jak i samej władzy Cromwella, która przygotowywała mniej lub bardziej świadomie grunt pod przyszłą wojnę domową i obalenie dynastii Stuartów w XVII wieku, co raz na zawsze zmieniło relację między późniejszą odrestaurowaną dynastią oraz parlamentem. W tym politycznym sosie porusza się główny bohater serialu Shardlake wysłany wraz ze swoim asystentem do skorumpowanego klasztoru benedyktynów, żeby rozwiązać zagadkę pewnego morderstwa.
Gdyby istniała jeszcze stara wersja strony z możliwością przyznawania ocen recenzowanym filmom, Shardlake otrzymałby mocne 4 na 10 możliwych gwiazdek. Te 4 zostały wypracowane przez Seana Beana, światło w scenach oraz Arthura Hughesa, który tak zręcznie nadał odtwarzanemu przez siebie bohaterowi swoje doświadczenie życia niepełnosprawnego artysty mającego ambicję równać się z tymi „normalnymi” i wcale nie daje sobie taryfy ulgowej. Jakim diabelskim pomiotem musiałby być w czasach Henryka VIII? Z pewnością nie zostałby prawnikiem, co najwyżej żebrakiem, chyba że miałby szlacheckie plecy. Ich jednak komisarz Shardlake nie miał. Chroniła go tylko władza Cromwella. Jest jeszcze jednak składowa tej oceny 4, którą uważam za wysoką – klimat. Mimo słabości technicznej opactwo na uboczu i to, co się w nim dzieje, ma taki wciągający poblask kina grozy. Najbardziej go widać w scenach, kiedy pojawia się detektyw, eksponujący swoją zdeformowaną rękę. Ten klimat to pewnie zasługa powieści, ale dobrze, że twórcy potrafili go utrzymać oraz uwypuklili tak niesprawność głównego bohatera. Jest ona metaforą potworności otoczenia, jego zakłamania oraz czasem zdającej się daremną walki o prawdę, zwłaszcza z organizacjami, które mienią się jej depozytariuszami i jedynymi poplecznikami. Reszta do poprawki.